W jednym ze starych felietonów pisałem, że PO przypomnina to anegdotyczne magiczne jezioro, którego woda miała ozdrowieńczą moc. Wszedł kiedyś do tego jeziora niewidomy – odzyskał wzrok; wszedł niesłyszący – odzyskał słuch; wjechał człowiek na wózku inwalidzkim – wyjechał i miał nowe koła przy tym wózku. To samo z Platformą. Wszedł tam „faszysta” Giertych – natychmiast zmienił się w wybitnego adwokata; wszedł "nienawistnik" Kamiński – zmienił się w świetnego speca od PR; wszedł „człowiek o zszarpanych nerwach” Niesiołowski – natychmiast dostał nowy i świetnie skrojony garnitur. No i patrzcie Państwo - minęły bez mała trzy lata i nic się nie zmieniło. Tam, pod tą Platformą, nadal kłębią się jakieś tajemnicze moce, które zmieniają ludzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Takiej przemiany doznał niedawno kandydat w PO i Nowoczesnej na prezydenta Warszawy, Rafał Trzaskowski. Otóż Trzaskowski, który jeszcze do niedawna był krakusem z dziada-pradziada, w błyskawicznym tempie zmienił się w warszawiaka z matki-pramatki, co na Twitterze ujawnił niedyskretny Konrad Piasecki. Jeszcze przed miesiącem Trzaskowski chwalił się ojcem – krakowskim jazzmanem, dziadkiem – przedwojennym krakowskim sędzią apelacyjnym i pradziadkiem, co to podobno był "podporą galicyjskiego szkolnictwa". Ba, polityk PO nawet dalszym krewnym nie przepuścił. "Przyrodni brat też Krakus" – pisał Trzaskowski.
I oto minęło czasu mało wiele, a po ojcu-jazzmanie, dziadku-sędzim i pradziadku-"podporze" (że o przyrodnim bracie nie wspomnę) nie pozostało ani śladu. Zamiast tego na oficjalnej stronie Trzaskowskiego czytamy, że urodził się on "na warszawskim Powiślu z matki warszawianki i ojca z Krakowa. Rodzina ze strony matki od pokoleń związana jest z Warszawą. Wuj, brat matki Andrzej Arens, poległ w pierwszej godzinie Powstania Warszawskiego". Jestem pewien, że gdyby Platforma wystawiła Trzaskowskiego nie w Warszawie, a, dajmy na to, w Poznaniu, Lublinie albo Szczecinie to na pewno wygrzebałby sobie w drzewie genealogicznym jakichś poznaniaków, lublinian albo szczecinian i prezentowałby się jako rodowity mieszkaniec któregoś z tych miast.
Już mniejsza o hipokryzję kandydata PO, który wytyka Patrykowi Jakiemu, że ten pochodzi z Opola, a startuje na prezydenta Warszawy. Rzecz w tym, że Rafał Trzaskowski coraz bardziej zaczyna przypominać Bronisława Komorowskiego. Na pierwszy plan wybijają się oczywiście żenujące błędy ortograficzne, które na podobieństwo byłego prezydenta popełnia Trzaskowski (nawiasem mówiąc - doktor politologii!). Jednak podobieństw jest znacznie więcej. Przypomnijmy, że Bronisław Komorowski w kampanii 2010 r. chwalił się: "Kiedy ktoś mnie pyta skąd jestem, odpowiadam z Polski" i dodawał: "Kiedy ktoś spyta: a konkretnie z jakiej części Polski, odpowiadam: konkretnie z całej Polski". Trzaskowski najwyraźniej też uważa, że jest "z całej Polski", a czy partia rzuci go do Lublina, czy do Szczecina to nie ma znaczenia, bo wszędzie sobie poradzi i wynajdzie jakiegoś pradziadka, który akurat tam był podporą szkolnictwa za cara, albo kajzera.
Dlatego właśnie piarowców Platformy powinien szczególnie niepokoić fakt, że Rafał Trzaskowski czuje jakiś niezdrowy pociąg do ławki, z którą ma zamiar jeździć po Warszawie. Ławka, podest, czy krzesło - od wszelkich tego typu urządzeń należy Trzaskowskiego trzymać z daleka. Wszyscy chyba pamiętamy, co się stało, gdy Komorowski pojechał do Japonii, prawda? Samemu zaś kandydatowi PO wypada radzić, by jadąc samochodem szczególnie uważał na zakonnice przechodzące po pasach...
Inne tematy w dziale Polityka