#list z krakowa
#list z krakowa
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
325
BLOG

List z Krakowa: Sprawa w państwie prawa

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Na stylowym budynku użyteczności publicznej, przy ulicy wiodącej do pobliskiego parku, widnieje duży bladoniebieski napis: „Wybory – zgoda na komunizm”. Inskrypcja, której radykalizm przez dość długi czas wydawał mi się przesadny, pojawiła się na tej fasadzie wiosną 1989 roku i odnosiła się do historycznych, czerwcowych wyborów do tzw. Sejmu kontraktowego. 65 proc. – 35 proc.
Sromotna porażka rządzącej PZPR, upadek listy krajowej, radość ludzi z demokratycznego sukces, żenująca niedojrzałość (czy tylko?) elit opozycyjnych – pamiętny okres, który zdawał się najlepiej przeczyć czarnowidztwu autora wspomnianego powyżej graffiti...

„Wasz prezydent – nasz premier”. Lekceważenie okazywane przenikliwym, ale bolesnym diagnozom profesor Jadwigi Staniszkis, która w telewizji zarządzanej już przez „naszego prezesa” Andrzeja Drawicza, usiłowała zwrócić uwagę na kontekst geopolityczny i bezcenny walor upływającego czasu, który naglił do trafnych decyzji strategicznych, do posunięć nieodwracalnych.

Czy dziś możemy uczciwie powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy? Czy recydywa arogancji i sobiepaństwa władzy jest już naprawdę niemożliwa? Czy państwo polskie stało się sprawną, w pełni funkcjonalną emanacją społeczeństwa obywatelskiego? Czy interes zbiorowy, dobro wspólne, co kto woli, jest należycie chroniony? Czy wreszcie przestrzeń wolności osobistej, politycznej, gospodarczej wyznaczona przez obowiązujące prawo zależy wyłącznie od indywidualnej zdolności do jej zagospodarowania?

„Demokracja” i „państwo prawa”. Czy to jedynie zaklęcia okresu przejściowego, czy już realne właściwości politycznej struktury ustroju, którego dopracowaliśmy się przez te sześć lat?

Problem sprowadza się do pytania: czy w państwie prawa gwarantem i strażnikiem praworządności może zostać ktoś, kto sam interesownie prawo przekracza? Czy mandat najwyższej władzy warto złożyć w ręce osoby , która stawia się ponad prawem? Czy piastowanie najwyższej godności w czterdziestomilionowym państwie europejskim może obyć się bez takich cech osobistych pretendenta, jak prawdomówność, odwaga cywilna, zdolność do szczerego wyznania winy?

Wprawdzie od absolutorium niedaleko już do dyplomu. Wystarczy napisać stosowną pracę, obronić ją i zdać egzamin magisterski. Nie jestem jednak pewny, czy można mówić o absolutorium bez dwóch egzaminów i jednego zaliczenia. Może minister Jaskiernia wyjaśniłby tę kwestię w Ministerstwie Edukacji Narodowej?

Głosy z Obozu Miłośników Demokracji (Socjalistycznej) zwrócą mi zaraz uwagę, że „drobne uchybienia w przestrzeganiu obowiązujących wprawdzie, ale niejasnych przepisów, nie mogą zniweczyć wymowy werdyktu społecznego. Ponad połowa ważnie oddanych głosów jest kryterium ostatecznym i rozstrzygającym. A otwarta , pragmatyczna i efektywna prezydentura pozwoli zasypać podziały w społeczeństwie, głęboko poróżnionym w czasie kampanii wyborczej, a następnie w wyniku listopadowej elekcji ostro podzielonym”.

Nie podzielam ani tych obaw, ani takich nadziei. Demokratyczne wybory zawsze polegają na tym, że konkuruje ze sobą co najmniej dwóch kandydatów, a po fakcie – jeden z nich jako zwycięzca pozostaje na placu boju. Takie są reguły gry.

Każdy, kto szanuje demokrację, powinien być gotów do aprobaty każdego z możliwych rozstrzygnięć. Należy uszanować wolę większości, choćby to była przewaga tylko jednego głosu. Pod pewnym wszakże warunkiem – ten przynoszący zwycięstwo głos musi być niepowątpiewalny. Im mniejsza jest końcowa przewaga przeciwnika, tym większe znaczenie ma proceduralna poprawność, przekonanie o poszanowaniu reguł gry.

Kruchej równowagi społecznej nie narusza samo rozstrzygnięcie: ani osoba zwycięzcy, ani wielkość wygranej nie mają większego znaczenia. Ważne jest natomiast przekonanie, że wyniki wyborów są rzetelne, a zwycięski obóz nie złożył daniny zasadzie: „cel uświęca środki”.

Cuda nad urną destabilizują sytuację powyborczą najskuteczniej. Rodzą słuszne poczucie bezzasadnej krzywdy, sprzeciwu, a nawet buntu. Tego bym nie lekceważył. Frustracja jest pożywką złych emocji. Poczucia sprawiedliwości nie da się zastąpić chęcią minimalizacji znaczących wydatków na powtórne wybory. Nawet najbiedniejsi – musimy żyć w prawdzie, w poczuciu poszanowania prawa.

Gra nie fair nie może przynosić korzyści. W przeciwnym razie, wszelkie więzi zostają naruszone, wewnętrzna spoistość społeczeństwa rozbita, a perspektywa wspólnej przyszłości poważnie zagrożona.

Siedemnastu sędziów Izby Administracyjnej Sądu Najwyższego znajduje się pod ogromną presją. Ich decyzja na długie lata zaważy na losach kraju. Czy znajdą w sobie dość siły, niezbędną przestrzeń wolności, aby podjąć suwerenną decyzję?

A któż by mógł wywierać presję na niezawisłych sędziów? „Wiecie kto, wiecie gdzie” – odpowiada autor innego graffiti przy ulicy Studenckiej. W Rynku Głównym, na ogrodzeniu okalającym restaurowaną kamienicę, wisi plakat. Churchill, Stalin, pomiędzy nimi Roosevelt z saksofonem w ręku. U góry pytanie w języku angielskim: czy ta historia nigdy się nie skończy?

(2 grudnia 1995 roku)

[pierwodruk: Nowiny, 8–10 grudnia 1995 roku]

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka