Ostatniej nocy dom Jarosława Kaczyńskiego nawiedziła grupka - jak to ujęło niezawodne "Od rzeczy" - aktywistów związanych z opozycją. Jak przystało na zamaskowanych osobników zdarzenie było głośne (w środku nocy, cisza nocna, takie tam bzdety): aktywiści wyli, chrząkali, iskali się wzajemnie, drapali po ... wiadomo czym. Na płocie powieszone zostały plakaty, m.in. z na napisem "Ja, prezes Kaczyński będę głosował na Tuska" (niestety nie wiadomo, które wybory aktywiści mieli na myśli. Wróć - na myśli? ...
Wezwana policja (nielegalne zgromadzenie, dziki wrzask naruszający ciszę nocną, niszczenie cudzego mienia - to tylko kilka pomysłów na naruszenie prawa przez aktywistów) nie stwierdziła żadnego przestępstwa ani wykrocznia (czy to znaczy, że mogę skrzyknąć grupkę znajomych i wybrać się koło północy pod dom komendanta głównego Policji, np. z wuwuzelami, i że możemy na drzwiach domu ponaklejać nasze plakaty? ...).
Prawdę mówi stare przysłowie, że bednemu wiatr w oczy, a bogatemu nawet diabeł kołyskę kołysze. Już człowiek chce sobie dać spokój z głosowaniem na PiS, a tu - proszę bardzo. Przychodzą wnukowie kobiet zgwałconych przez "wyzwolicieli| z Armii Czerwonej i od razu wszystko się układa jak w porządnych puzlach. Tu żoliborski propaństwowiec, tam dzicz ze wschodu. No i będzie jak było - przynajmniej dopóki "aktywistom związanym z opozycją" nie zabranie pomysłów!