W 1889 roku zjechali się do Chicago kryminaliści z całego świata zrzeszeni w szajce o nazwie Międzynarodówka. Owi gangstaraperzy podjęli decyzję o aneksji pierwszego dnia maja, przeznaczając go na swoje coroczne demonstracje nienawiści. Okupacja pierwszego dnia maja trwa do dziś, podtrzymywana urzędowo przez władze państwowe.
Jadę sobie dzisiaj do pracy - i co widzę na ulicach? Latarnie przystrojone flagami narodowymi. Najwyraźniej władze lokalne doczekać się nie mogą laby po męczących dniach pełnych naprzykrzających się interesantów i zawczasu przypominają natrętom: „W święto pracy nie pracujemy!” Przykład idący z góry ma właściwości wirusa HIV, bowiem poraża układ odpornościowy obywateli, którzy machinalnie wyciągają ze schowków flagi narodowe i wywieszają bezmyślnie na fasadach swoich bungalowów.
„Święto” majowe było hucznie obchodzone przez komuchów i pokrewną drobnicę ideologiczną. „Święto” to z pompą celebrowali także członkowie i sympatycy niemieckiej narodowosocjalistycznej partii robotniczej, była to bodaj druga co do ważności uroczystość w III Rzeszy. A miło było popatrzeć na jednych i drugich jak solidarnie czcili swoje proletariackie święto w akompaniamencie łopotu czerwonych flag (jedni ozdabiali je sierpem i młotem, drudzy swastyką).
Polska, dotknięta ciężko bezwzględnością obu tych lewicowych totalitaryzmów (niezgrabnie mi wychodzi histeryczny patos, może towarzyszka Pyzol Katarzyna, doktorantka w tej dziedzinie, zechce mi pomóc?), „święta” majowe nie powinna celebrować. Polska jako państwo i jako społeczeństwo. Oczywiście, jeśli jacyś maniacy chcą sobie świętować 20 kwietnia, 18 grudnia czy 22 lipca to wolna droga, ale prywatnie. Kalanie jednak flagi narodowej w dniu święta bandytów to doprawdy przesada.
To hańba.
Inne tematy w dziale Polityka