Opinie, jakoby w dzisiejszych czasach panowała znieczulica, są z gruntu błędne. Ilość altruistów zainteresowanych pomaganiem rodakom jest tak duża, że aby dojść do głosu muszą stać w kolejce oczekując na swoją kolej. Tłumy zionących empatią bezpieczniaków chcą powsadzać w pobocza dróg tysiące fotoradarów tworząc z nich coś w rodzaju szpaleru rabarbaru; inni proponują zmusić kierowców do cyklicznych wymian praw jazdy pod pretekstem zmian w ich fizjonomii; są i tacy futuryści, którym marzy się czipowanie aut i dróg w celu pomiaru średniej prędkości. Wszystko to ma na celu oczywiście poprawę naszego bezpieczeństwa i odchudzenie naszego portfela – za okazaną nieproszoną troskę nasi dobrodzieje oczekują oczywiście drobnej zapłaty.
Mimo wszystko przyjmijmy informacje tow. Farysia do wiadomości i skierujmy swoją skupiona uwagę na jakąś zatłoczoną trasę przelotową. 30 lat temu mieliśmy rok 1979, czyli okres panowania fiatów 125, 126 i polonezów oraz mirafiori czy kadetów. Hm… Owszem, czasem mignie nam przed oczami jakiś dużuś, poldek czy inny zabytek, niemniej nie jest on
co trzeci, lecz raczej co trzydziesty. No dobrze, ale 16 lat temu mieliśmy rok 1993. Czym to wówczas się jeździło? Wytężmy pamięć – wypasione modele polonezów, pierwsze japończyki i fordy, włoskie fiaty i polskie czinkłeczenta… Fakt, te modele łatwiej wyłowić z tłumu innych wehikułów, czy jednak rzeczywiście stanowią aż jedną trzecią ogółu? Oferta importowa (dane z
mobile.eu) za lata 1979-1993 to ok. 42 000 propozycji, a za 1994-2000 – już ponad 176 000. Skoro zatem auta starsze niż 10 lat stanowią mniej więcej 40% importu, to siłą rzeczy te 16-30-letnie nijak nie wybiją się na reprezentację 30%.
Chyba, że źle liczę i kiepsko widzę.
Widzę natomiast wyraźnie co innego Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego to największa polską organizacja pracodawców branży motoryzacyjnej, zrzeszającą obecnie 36 firm: producentów oraz przedstawicieli producentów pojazdów samochodowych, motocykli i skuterów. Tym samym motywy skłaniające tow. Farysia do żądania usunięcia konkuren… pardon… 30-16-letnich wraków z dróg i ulic, jako odpowiedzialnych za niechlubną ilość zabitych w wypadkach, stają się jasne jak słońce (fatalne, jednopasmowe drogi do rzeczy nic nie mają). Boss PZPM zresztą się specjalnie nie kryje, zachwala rozwiązania przyjęte w większości państw UE promujące zakup nowych samochodów i wprowadzające dopłaty do złomowanych aut. Jego kieszeni to specjalnie nie obciąża, więc – co tu ukrywać – powód do zachwytu jest.
Pozostaje jedynie drobiazg – jak by tu zmusić krnąbrnych Polaków do oddania swoich ukochanych średniowiecznych rupieci i skłonić do zakupu pojazdów wytworzonych przez kolegów tow. Farysia z cechu samochodowego? Tak, tak, szefowi PZPM bardzo podoba się koncepcja podatku ekologicznego i szykanowania posiadaczy pojazdów nie wyprodukowanych przez jego zaprzyjaźnione fabryki.
Wynika z tego wszystkiego, że pozbawić ludzi ich samochodów być może nawet się łatwo uda, niestety nadal pozostaje pewien szkopuł: koszt nowego auta bardzo średniej klasy wyposażonego w bajery typu ABS, ESP, TRC itp. przekracza 60 tysięcy złotówek. Średnia pensja brutto to jakieś 3500 PLN. Zdaje się, towarzyszu Faryś, że w ten sposób temat wyczerpaliśmy, prawda?
Inne tematy w dziale Polityka