xiazeluka xiazeluka
502
BLOG

Książki pseudohistoryczne

xiazeluka xiazeluka Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

W każdej księgarni – do wyboru, do koloru. Stosy kolorowych cegieł o wymyślnych tytułach sygnowanych przez cudzoziemskie nazwiska. Obok autorów o nazwiskach rozpoznawanych lub przynajmniej kojarzonych całe stada kieszonkowych Tacytów o niepohamowanych ambicjach, przy czym jedni i drudzy lewitują na tym samym depresyjnym poziomie.

 Książki o froncie wschodnim. Wystarczającym probierzem o określenia wartości merytorycznej publikacji jest przekartkowanie rozdziału traktującego o początku wojny niemiecko-sowieckiej. Jeśli natkniemy się na standardowe dla pseudohistoryków informacje, powielane w każdym wytworze ich leniwej szarlatanerii, to możemy ze spokojem książkę odłożyć na miejsce i poinformować księgarza, że jak na makulaturę to drogo sobie liczy. O jakie „standardy” mi chodzi?
 
Wczoraj miałem w ręku arcydzieło „Front wschodni coś tam” (tytułu nie zapamiętałem, autora takoż, jako że nie ma potrzeby obciążać pamięci zbędnymi danymi, chodzi o zaprezentowanie charakterystycznego sznytu takich bestsellerów), ładnie wydane, w twardej oprawie i dużą ilością kolorowych fotografii tudzież wykresów. Czytam sobie uczone wywody w stylu „według standardów niemieckich sowieckie samoloty były gorsze” oraz nieśmiertelne „sowieckie lotnictwo poniosło ciężkie straty pierwszego dnia wojny, 1800 zniszczonych maszyn, niemieckie panowanie w powietrzu” etc., etc., reszty nie ma sensu wertować, ponieważ niczego mądrego na pewno się nie dowiemy. A kwestii do omówienia z tych paru stwierdzeń jest co najmniej kilkanaście, poczynając od porównania właściwości taktyczno-technicznych samolotów obu stron i następnym ewentualnym określeniu tych magicznych hitlerowskich „standardów”, a skończywszy na pozornie niestosownym w kontekście wywodów autora pytaniu „Na jakiej podstawie twierdzi się, że niemieckie standardy były lepsze od sowieckich?” W rzeczywistości było dokładnie odwrotnie – to Sowieci wyznaczali standardy, a Niemcy starały się im dorównać (i tu należy przyznać, że szkopom się to szybko udało – o ile podczas wojny w Hiszpanii stalinowskie sokoły zestrzeliwały myśliwce Heinkel He-51 i Messerschmitt Bf 109 wczesnych wersji jak kaczki, to w 1941 r. sytuacja się wyrównała, wersje Bf 109 E i F były równie doskonałe jak sowiecki „przestrzały” I-16, a później to rzeczywiście Luftwaffe dysponowało lepszym sprzętem). Technologicznie można więc mówić o równowadze, mimo to apologeci hitleryzmu uznają niemieckie aeroplany za „lepsze”. Dlaczego? Dlatego, że w j e d n y m parametrze Bf 109 E i F miały przewagę nad I-16 – były szybsze. Dla pseudohistoryka to wystarczający dowód na „lepszość”, chociaż prawdziwy historyk wie, że walka kołowa odbywa się w zupełnie innych (mniejszych) przedziałach szybkości, a lepsze osiągi przydają się w chwili, kiedy pilot postanawia uchylić się od walki…
 
Historyjek o zniszczeniu sowieckiej awiacji pierwszego dnia wojny nie ma nawet potrzeby omawiać, wystarczy porównać liczebność obu stron, by zdezawuować te – trudno użyć innego słowa – brednie. Pomijając całkowitą przewagę liczebną sowieckiego lotnictwa – 11 000 maszyn w okręgach zachodnich wobec 2344 samolotów niemieckich – warto przeliczyć także liczbę pilotów. Samolot to dobro użytkowe i rozchodowe, zniszczony zastępuje zapasowy lub uzupełnienie z fabryki (i jest to okazja, by porównać miesięczną wielkość produkcji w III Rzeszy i ZSRS – tego pseudohistorycy także nie robią, gdyż okazji do zachwytów nad przemysłem hitlerowskim by nie mieli). Walczą lotnicy, a nie puste samoloty. Tutaj także bezwzględna, wielokrotna przewaga należała do Sowietów: 111 pułków lotniczych z 6075 załogami wobec 64 grup i 2106 załóg. Takiego bogactwa środków i zasobów ludzkich nie da się upchnąć na pół tuzina lotnisk – i rzeczywiście, pierwszego dnia wojny Niemcy zaatakowali w sumie 66 sowieckich lotnisk sił powietrznych okręgów zachodnich, co stanowiło 14% ogółu aerodromów. Jakim nadzwyczajnym sposobem uderzenia na 14% lotnisk mogły wyeliminować niemal w całości sowieckie lotnictwo – tego pseudohistorycy już nie wyjaśniają. Nic dziwnego - skąd mają to wiedzieć? Nie prowadzą badań, obliczeń, zdroworozsądkowych procesów myślowych, nie szukają analogii (nigdy w historii wojen nie doszło do takiego cudu, jak zniszczenie jednym zaskakującym uderzeniem lotnictwa przeciwnika na lotniskach; często powtarzane opowieści o zlikwidowaniu polskiego lotnictwa 1 września 1939 r. także są wytworami wyobraźni pseudohistoryków, którzy wyczytali te sensacyjne „fakty” w przemówieniach Goebbelsa). Oni przepisują.
 
Przepisują od tak zwanych autorytetów. Generalnie od Żukowa, którego wspomnienia z jakiegoś tajemniczego powodu uznawane są za krynicę prawdy. Jest dokładnie odwrotnie – Żukow kłamie na każdej stronie swoich „pamiętników”. A raczej – kłamią w jego imieniu autorzy tych memuarów, których treść zmienia się w zależności od roku wznowienia (to unikatowe na skalę światową zjawisko – nieżyjący autor zmienia zawartość swojej książki). Oprócz Żukowa natchnieniem dla pseudoznawców tematu są autorzy, którym wierzy się niejako z definicji – czyli historycy emigracyjni. Występuje to przełożenie psychologiczne: skoro takiego gieroja z ZSRS wygonili, to pewnie za to, że pisał „prawdę”. Sztandarowym przykładem takiego guru dla ubogich jest Niekricz i jego „Historia ZSRS”. Odnośnie 22 czerwca ów wybitny mąż ograniczył się do prychnięcia „wojska sowieckie na wschodniej granicy państwa rozlokowano bez uzasadnienia”. Kropka na końcu tego zdania nie jest moim pomysłem, tak właśnie Niekricz zakończył analizę sytuacji militarnej w przededniu 22 czerwca 1941 r.: „…bez uzasadnienia” i koniec. Normalny człowiek uznałby tę wypowiedź za dowód rozdzierającej bezradności historyka: nie potrafi przeanalizować sytuacji i sygnalizuje swój brak potencji naukowej. Pseudohistorycy wyciągają z tego kolejny idiotyczny wniosek „Stalin nie był przygotowany do wojny”. Albo, jak szczególnie fetowany nad Wisłą angielski pseudohistoryk Norman Davies, zbliżoną konkluzję „Stalin bał się Hitlera”. Dlaczego wódz największej i najsilniejszej armii świata miałby się bać swego kumpla z wąsikiem – tego się oczywiście od pseudohistoryków nie dowiemy (sami nie wiedzą, bezmyślnie powtarzają). Bliższe przyjrzenie się rzeczom niepodatnym na manipulacje (czyli liczbom) prowadzi do przeciwnych osądów: dlaczego Stalin miałby się obawiać Hitlera, skoro ów skoncentrował 22 czerwca 1941 r. na granicy z ZSRS mniej samolotów niż w przeddzień agresji na Francję w roku 1940? Osoby przytomne wskażą w tej chwili czujnie, iż wywiad donosił towarzyszowi Stalinowi przesadzone trzykrotnie dane, niemniej nadal nie musiały one robić na Gospodarzu wrażenia: nawet trzykrotnie przesadzone szacunki to było mniej więcej tyle, ile Sowieci sami posiadali…
 
Wśród autorytetów dostarczających szablonów do kolorowania na własny użytek przewija się czasami niestety i Wiktor Suworow. Piszę „niestety”, ponieważ ów autor położył wielkie i niezatarte zasługi na polu wyjaśniania pewnych epizodów II wojny światowej, z której najważniejszą jest zdemaskowanie agresywnych sowieckich planów napaści na Europę w 1941 r. O ile działalność dekonspirująca kłamstwa sowiecko-partyjnej propagandy idzie mu przyzwoicie, to w ocenie skutków niemieckiego ataku 22 czerwca nie różni się od innych architektów pochopnych konstrukcji. Jeśli zatem z trzech stron słyszy się jednobrzmiące komunikaty, to nic jak tylko siąść i je spisać we własnej manierze…
 
To wszystko powyżej to czubek góry lodowej i to jedynie nazywającej się aspekty pierwszego periodu wojny sowiecko-niemieckiej. Takich tematów jest znacznie więcej, pseudohistorycy grasują w każdej epoce historycznej. Na naszym podwórku występuje na przykład zatrzęsienie bohaterów: jeśli gdzieś wyczytamy, że polscy żołnierze walczyli bohatersko, pełni męstwa i ze śpiewem na ustach, to natychmiast powinny nam się zapalić czerwone światełko ostrzegawcze: nabierają nas! Niczego mądrego się nie dowiemy! Skrajnym przypadkiem tej irytującej maniery kamuflowania opisami bohaterstwa faktów są okrzyki zachwytu nad samobójcami: kapitan Raginis palnął sobie w łeb! Cóż za antyczny wymiar bohaterstwa! Jakiż przykład do naślad… No, tutaj na szczęście wprost taka zachęta nie pada, niemniej „i jeden w pamięci” jest sugestią dość wyraźną. Ciekawe, czy naprawdę żadnemu miłośnikowi Raginisa nie wpadnie do głowy, że gdyby kapitan znalazł masowo naśladowców, to agresorzy mieliby znacznie mniej kłopotów z podbiciem Polski? Metoda postępowania w przypadku napotkania w tekście słowa „bohaterstwo” w pełnej deklinacji jest prosta: książkę należy umieścić w pojemniku na surowce wtórne. Będzie czyściej, także w głowie.
xiazeluka
O mnie xiazeluka

Demotfukracja to dwa wilki i owca głosujące menu na obiad. Wolność to uzbrojona po zęby owca kwestionująca wynik tego głosowania. /B. Franklin/ Kosovo je srpsko  39 hipokrytów się Mła boi (banuje): Hurrapatriota ignorant Cenzor tow. Żyszkiewicz Cenzuraobywatelska Mimoza Osiejuk Konkluzja - idiotka Szukająca Prawdy banami Jeremy F - pocieszny tchórz Kserokopiarka Wiesława Regularny debil Scholi - tchórz i kłamca Oldshatterhand - lubi tylko tych, którzy go podziwiają Troll Świrski Aerozolinti - hipokryta i tchórz Vitello - zarozumiały tchórz Stary Wiarus Free Your Mind Aleksander Ścios kokos26 El Ohido Siluro Nurni uśmiech losu Freeman Wyrus (rzekomo wolnościowiec) Publikacje "Gazety Polskiej" Joanna Mieszko-Wiórkiewicz grzechg maciekimaciek - kłamca Jeremiasz Paliwoda vel Zawiesia lem, pieniacz-emeryt Jerzy Korytko się jeży Peemka - kłamca i fałszerz towarzysz Krzysztof Ligęza kerimad64 Mała Mi - przemądrzałą gimbaza JohnKelly - rewers polonisty i logika Adamkuz - tchórz Maciej walczący z faktami Stary towarzysz Dyletant cartw Propagandzistaobywatelski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura