Publikacje historyczne są wyrazem rzetelnej swobody. To nieco pokraczne określenie oznacza wolność interpretacji ustalonych w pocie czoła faktów, poszlak i hipotez. Żaden odpowiedzialny historyk nie powie „tak było na pewno”, każdy odpowiedzialny historyk winien rzec „Zgodnie z moją najlepszą wiedzą, wedle moich obiektywnych ustaleń było tak i siak”. To nie jest elementarna algebra, gdzie 2 dodane do 2 zawsze da 4. Stąd wynika prosty wniosek, że prace historyczne poddaje się krytyce metodą uczonych polemik, kontrtez, własnych interpretacji dokładnie tego samego materiału. To z kolei prowadzi do następnej konkluzji: ciąganie historyków po sądach na podstawie faszystowskiego artykułu 55 ustawy o IPN dowodzi brutalnego gwałtu brudnej polityki na naukach historycznych. Miejscem sporów z Irwingiem, Ratajczakiem czy kimkolwiek winny być paginy wydawnictw historycznych a nie sale sądowe czy parkingi pod supermarketami.
Rzetelna swoboda ma wszelako pewne ograniczenia. Oprócz formalnych, wytyczanych przez warsztat naukowy, także takie, który wynikają z elementarnej przyzwoitości wobec czytelników i samego siebie. Czyli dostojny profesor, poproszony przez ogólnopolski dziennik o artykuł na zadany temat, w imię dobrze pojętego szacunku dla bliźnich nie powinien podsyłać w odpowiedzi chałtury wyglądającej na żywcem skopiowaną z portalu dla licealistówwww.sciaga.pl. Nie powinien, ponieważ powstaje wówczas wrażenie, że albo lekceważy publikę, albo wykazuje się niekompetencją, albo dokonuje skoku na kasę.
W ostatnim wydaniu świątecznym GW pojawił się spory artykuł rocznicowy profesora Andrzeja Garlickiego poświęcony genezie 22 czerwca 1941 („Wielka wojna i święta paranoja”). Odkrycia profesora czytałem z rosnącym zdumieniem, płynnie przechodzącym w przerażenie. Owszem, większość Polaków nic nie czyta lub czyta bardzo mało, czy jednak jest to powód, aby czytającej mniejszości serwować wypracowanie złożone z nieświeżych banałów, zdezaktualizowanych dezinformacji i dawno obalonych mitów? Z braku laku rak ryba? W bazie Nauki Polskiej przy nazwisku pana Garlickiego widnieje specjalizacja „historia najnowsza”. Naprawdę?
Odkrywanie Ameryki Pan profesor zaczyna od „oczywistych” spostrzeżeń – celem tow. Adolfa Hitlera był lebensraum na Wschodzie: Wystarczyło zresztą przeczytać „Mein Kampf”, aby określić cele polityczne Hitlera. Obecnie panuje terror, polegający na niemożności swobodnego dostępu do dokumentu historycznego jakim jest bestseller Austriaka z prostokątnym wąsikiem. Przed wojną „Mein Kampf” wydrukowano w milionach egzemplarzy, każdy chętny mógł sobie tę cegłę kupić w dowolnym wydaniu. Towarzysz Stalin więc treści w niej zawarte znał. Jeśli więc zawarł 23 sierpnia 1939 roku pakt z amatorem sowieckich terytoriów, to zrobił to w jakimś konkretnym celu. Celu najpewniej sprzecznym z celami swego vis-a-vis z Berlina. Tym bardziej, że jak sam Profesor pisze, Stalin w swej podejrzliwości był paranoikiem. Sam pisze, lecz wniosków już nie wyciąga. Po co wyciągać, skoro zamiast uczciwej analizy wybrał zabawę ordynarnymi kalkami?
W rezultacie swój wywód wikła profesor w niemożliwe do przezwyciężenia paradoksy: „paranoik” Stalin nie ufał nikomu, dlatego zaufał Hitlerowi, że nie sięgnie po Ukrainę i Białoruś. Taki wniosek wynika wprost z wynurzeń Pana Profesora. Inne, bardziej wiarygodne próby rozwiązania poczynań Stalina, znawca historii najnowszej likwiduje w zarodku: …Rezun (Wiktor Suworow) sformułował w końcu lat 80. tezę, że przygotowywał on [Stalin] wojnę prewencyjną z Niemcami, a ci uprzedzili uderzenie radzieckie o kilka dni. Historycy odrzucają te rewelacje.
Rozeznanie w literaturze przedmiotu sięga więc u Pana Garlickiego schyłku lat 80. Właśnie mija 25 lat od czasu ukazania się Lodołamacza Suworowa, od tego czasu pojawiły się dziesiątki prac poszerzających tezy Suworowa. Rosyjscy historycy zaczęli na nowo pisać załganą do cna historię ZSRS, również ich zachodni koledzy zmuszeni zostali do zajęcia stanowiska wobec tezy sowieckiej wojny wyprzedzającej. Pogardliwe zdanie Historycy odrzucają te rewelacje obecnie nie ma żadnej merytorycznej wartości, dowodzi jedynie rozległej i karygodnej ignorancji stawiającego taki zarzut. Brak kompetencji u „profesora historii najnowszej” budzi zarówno zgrozę, jak i rozbawienie.
Oto pierwszy z brzegu przykład znajomości tematu:
W styczniu 1941 r. dowództwo Armii Czerwonej przeprowadziło dwie gry wojenne. W pierwszej Żukow dowodził siłami niemieckimi, a gen. Dmitrij Pawłow miał zaatakować Prusy Wschodnie. W drugiej Żukow dowodził siłami radzieckimi, a Pawłow – niemieckimi, teatrem działań zaś były Węgry. W obu grach zwyciężył Żukow. Pokazały one, że Armia Czerwona jest niegotowa do wojny.
Przyznam, że powyższy akapit wprawił mnie w bojaźń i drżenie – każde bowiem zdanie wymaga kilku sprostowań. W dodatku wniosek końcowy („brak przygotowania”) stoi w sprzeczności ze zdaniem go poprzedzającym („Żukow zwyciężył dowodząc AC”). Samo zdanie poprzedzające jest w dodatku fałszywe – obie gry tow. Żukow przegrał. Piętrowe pomieszanie z poplątaniem.
Najistotniejsze jest jednak coś innego. Pan Profesor najpierw dezawuuje tezę Suworowa, by chwilę potem ją potwierdzić: dowództwo Armii Czerwonej na progu 1941 roku ćwiczyło operacje ofensywne! Pawłow miał zaatakować Prusy Wschodnie, zaś Żukow Węgry - na Węgrzech nie było żadnych niemieckich formacji ofensywnych, więc stroną nacierającą musiała być Armia Czerwona. Zresztą same Węgry są tutaj wyraźną dezinformacją, Sowieci nie mieli powodów, aby ćwiczyć walkę z państwem, którego siły zbrojne liczyły równowartość trzech dywizji piechoty. Ewentualnie mogło chodzić o Rumunię i jej ropę, lecz na pewno nie pozbawione strategicznego znaczenia Węgry. W istocie zaś wariant południowy oznaczał nie Węgry czy Rumunię, lecz wybrzuszenie lwowsko-przemyskie. To z tego obszaru wyprowadzono na mapach uderzenie na zachód. Z tego też obszaru miało ruszyć główne natarcie na III Rzeszę, co potwierdza przyjęte przez armię sowiecką uszykowanie, w szczególności rozstawienie korpusów zmechanizowanych – w 1941 roku głównej siły uderzeniowej wojsk towarzysza Stalina.
Korpusów zmechanizowanych, których zdaniem Pana Profesora Stalin nie miał: Woroszyłow zlikwidował korpusy pancerne, rozpraszając czołgi, i to już po doświadczeniach niemieckich z kampanii w Polsce i Europie Zachodniej. W istocie w czerwcu 1941 roku w składzie RKKA znajdowało się 29 korpusów zmechanizowanych (z których pierwszoliniowe osiągnęły niemal stuprocentowo stany etatowe). Korpusy te stanowiły stalinowski kułak, którym komuniści zamierzali przetrącić grzbiet Wehrmachtu. Czyli czołgami, a nie kawalerią. Niemniej Pan Garlicki nie traci dobrego humoru i odpisuje z jakiejś propagandowej broszury rewelacje o ignorantach ze Sztabu Generalnego uważających, że w zbliżającej się wojnie decydującą rolę odegra kawaleria. A propos, jakiej wojnie? Czyż Pan profesor nie dowodzi z uporem, iż o żadnej wojnie nie było mowy, a Suworow bredzi?
Faktem jest, że zawierając pakt z Adolfem towarzysz Stalin nie zakładał, iż do wojny dojdzie już w 1941 roku. Liczył na przewlekły konflikt na Zachodzie, który pochłonie większość niemieckiego potencjału militarnego. Wsadzenie kontrahentowi noża w plecy byłoby wówczas fraszką. Katastrofa Francji przekreśliła te rachuby, niemniej na pewno nie przeraziła Stalina, jak to bez uzasadnienia dowodzi Pan profesor. Można założyć, że sowiecki dyktator wiosną 1941 roku ostatecznie powziął decyzję przyspieszenia ataku na zachód. Nie ze strachu czy nadzwyczajnej odwagi, lecz z powodu zimnej analizy uwarunkowań geopolitycznych. Dlaczego nie przypuszczał, iż zostanie uprzedzony? Powodem nie była jego paranoja, jak to usilnie wmawiają publice historyczni prestidigitatorzy, lecz przekonanie, że trzyma rękę na pulsie. Wywiad sowiecki w miarę poprawnie zidentyfikował niemieckie wojska na granicy, wiadomo więc było, że nie są to nieprzeliczone zastępy, lecz siły nie dorównujące RKKA liczebnością i uzbrojeniem. Luftwaffe zameldowała się we wręcz stanach niższych niż przed atakiem na Francję w maju 1940 roku. Towarzysz Stalin zakładał zatem, że Niemcy nie zakończyli jeszcze koncentracji, zatem ma czas na działanie. Kalkulacje okazały się fałszywe, lecz nie były wynikiem zaburzeń psychicznych, paranoi czy czego tam.
Zarzucanie towarzyszowi Stalinowi paranoi jest dla dezinformatorów bardzo wygodne – każde jego posuniecie, którego nie są w stanie poddać analizie, tłumaczą zaburzeniami psychicznymi. Skoncentrował Stalin na granicy większość swoich wojsk? To wariat, zrobił to bez celu, a hipoteza wojny prewencyjnej jest nieprawdziwa. Prawda, że to poręczna metoda?
Taki duży, taki mały, może profesorem historii być…
Inne tematy w dziale Kultura