„Gazeta Wybiórcza” donosi, iż szkopscy policjanci na wyspie Uznam nękają podróżujących autami – konkretnie sprawdzając zawartość samochodowych apteczek. Słownie: nie posiadanie apteczki, lecz zawartość.
Przepisowa niemiecka apteczka musi zawierać:
• 1 opatrunek indywidualny typu G
• osiem opakowań plastrów 10 na 6 cm
• plaster 5 na 2,5 cm• dwie opaski elastyczne (6 cm)
• 3 opaski elastyczne (8 cm)
• dwie chusty opatrunkowe 40 na 60 cm
• jedna chusta opatrunkowa 60 na 80 cm
• trzy kompresy 10 na 10 cm
• trzy opatrunki indywidualne typu M
• dwie chusty trójkątne
• nożyczki (długość 14,5 cm)
• cztery pary rękawiczek jednorazowych
• jeden koc ratunkowy (czyli folia termiczna) 160 na 210 cm
• instrukcja udzielania pierwszej pomocy
• ustnik do sztucznego oddychania.
„Zajebioza” jak mówią bohaterowie serial pt. „Włatcy móch”. Szczególnie wstrząsające wrażenie robi przedostatni punkt listy – wyobraźmy sobie taki obrazek: wypadek, poskręcany metal, krwawiące, drgające ciała i przypadkowy kierowca ze swoją apteczką w ręce, studiujący na tle pobojowiska „instrukcję udzielania pierwszej pomocy”. Czas mija, studia medyczne trwają, ofiary wykrwawiają się na śmierć. Po kwadransie sukces – instrukcję udało się przeczytać i zrozumieć, czas przystąpić do zakładania trupom „opatrunków indywidualnych typu G”, pomagając sobie przy tym „nożyczkami o długości 14,5 cm”. Po założeniu opatrunków należy przykryć zwłoki „kocem ratunkowym 160 na 210 cm” i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku czekać na karetkę ze spóźnionymi kolegami po fachu. Dlaczego kolegami? Zgodnie z socjalistyczną logiką posiadanie apteczki zgodnej z normą DIN-13164-B jest wystarczającym dowodem biegłości w zakresie ratownictwa wypadkowego - wydaje się, że szwabska milicja obywatelska zakłada a priori, że każdy nabywca tego zbędnego balastu nauczył się „instrukcji udzielania pierwszej pomocy” na pamięć, nie boi się widoku krwi, a sztuczne oddychanie bawi go co najmniej tak samo, jak głupota wymogu targania ze sobą zestawu „Wesoły sanitariusz”.
Brak obowiązku posiadania przez kierowców aparatury do defibrylacji budzi umiarkowane zdziwienie, wcześniej czy później i do tego dojdzie – co prawda auta zagracają już przecież gaśnice, trójkąty, zestawy głośnomówiące, jednak miejsca na urzędnicze projekty jest wszak jeszcze całkiem sporo. Szczególnie, że planuje się wyrzucić popielniczki.
No cóż, własny samochód powoli staje się obozem koncentracyjnym z biurokratami na wieżyczkach strażniczych…
Inne tematy w dziale Polityka