Władze Pcimia protestują przeciw ośmieszaniu ich miejscowości w reklamach banku z brytyjskim aktorem komediowym Johnem Cleese'em - donosi dzisiejsze Metro, gratisówka Agory. Achtung! Skoro pisemko należy do koncernu Agora, to należy na notkę nałożyć silne filtry wykrywające i odcedzające manipulacje. Nie bez powodu - "władze Pcimia", jak wynika z dalszego tekstu, to tamtejszy wójt, niejaki Obajtek Daniel. Wójt faktycznie sprawuje w gminie władzę wykonawczą i reprezentuje gminę na zewnątrz, jednak czy rzetelnym jest określanie jednostkowego wybryku mianem "władze", określeniem kojarzącym się z zorganizowaną grupą osób?
Załóżmy chwilowo, że reszta doniesienia jest prawdziwa - pan Obajtek Daniel postradał zdrowe zmysły i wykonuje lot nad kukułczym gniazdem:
Pismo z żądaniem wyjaśnień wysłał [...] Daniel Obajtek do kierownictwa BZ WBK. Szczegółów nie ujawnia, ale - jak przyznaje - nie wyklucza podjęcia kroków prawnych, jeśli bank będzie używał nazwy Pcim w telewizyjnej reklamówce.
Znakomity pomysł. Wyobraźmy sobie reklamówkę biura podróży, zachwalającego nadmorskie uzdrowisko i "władze" Krynicy Morskiej grożące "krokami prawnymi". Wyobraźmy sobie kalendarz ścienny z pejzażem Zakopanego i rozwścieczoną gębę tamtejszej "władzy", miotającej nazwiskami adwokatów piszących pozew. Zabawnie wyglądaliby zawodnicy teleturnieju "Milionerzy": podczas prezentacji każdego z nich na ekranie telewizora podziwialibyśmy oprócz ich nazwisk także nieco zapomniane nawiasy kwadratowe z myślnikami w środku wraz z cytatem sentencji wyroku sądowego... Forsę na odszkodowania powinni także szykować właściciela praw autorskich dzieł literackich, taki na przykład Mickiewicz zuchwale nie pytał przecież "władz" Rzymu o zgodę na użycie nazwy Wiecznego Miasta...
No, to są wszystko krotochwile. Problem jednak istnieje realny - chodzi o coraz powszechniejsze zawłaszczanie konkretnych słów przy jednoczesnym kryminalizowaniu innych.
Obajtek Daniel nie dostał ataku niezrównoważenia bez powodu, w dzisiejszych czasach - w warunkach histerii na punkcie tak zwanych praw autorskich, w realiach uwłaszczania się na słowniku języka polskiego - do takiego wybryku musiało dojść, i to raczej wcześniej niż później. Powszechnie używane nazwy okazują się nagle być czyjąś własnością, uzurpatorzy wręcz domagają się opłat za powiedzenie na głos nazwy miasta, regionu lub Bóg wie czego. Jednocześnie na innym odcinku frontu walki z językiem polskim bojówkarze uzbrojeni w wysokonakładową prasę i wspierani przez, przepraszam za wulgaryzm, przez niektórych polityków polują na nieprawomyślne ich zdaniem słowa lub zwroty, usiłując wyeliminować je z codziennej gwary. Parę tygodni temu jakaś idiotka postulowała ocenzurowanie dzieł literackich pod kątem antysemityzmu, agitatorzy z Agory od lat zwalczają wszelkie określenia homoseksualistów inne od tego ich ukochanego paskudztwa na "g" (trzy litery, a nie pięć, choć znaczenie tak samo odrażające), identyczny terror stosowany jest wobec miana "Cyganie"...
Posłuchajmy raz jeszcze naszych (sorry za ponowny kolokwializm) polityków - te indywidua podają się nawzajem do sądu za byle grubszą recenzję na temat swojej Bardzo Ważnej Osoby, najwyraźniej uważając się za niepodlegających krytyce. Jeśli ktoś miał okazję posłuchać takich prywatnie (no, cala Polska miała - np. przy okazji odsłuchiwania nagranych potajemnie szczerych wyznań tow. Oleksego) to doskonale wie, że nasza elita włada slangiem knajackim nie gorzej od Rudego Zenka z Zacisza i jego kompanionki, Zapitej Meli. Skąd więc ta hipokryzja? Dlaczego ci, tfu, politycy, biegają codziennie ze skargami do sądu, zamiast wyjaśnić sobie pewne sprawy gdzieś na uboczu?
Powszechne zniewieścienie. Taka jest przyczyna, będąca jednocześnie receptą politpoprawniaków na życie, którą usiłują narzucić wszystkim. Stąd się bierze medialny wysyp "faszystów", osób "kontrowersyjnych", "antysemitów" lub tkwiących w "stereotypach" i "nietolerancji" etc. Przekładając z nienormalnego na polski: wrogami są ludzie o sprecyzowanych poglądach, posiadających własne zdanie i potrafiący swoich racji sprawnie bronić. Tak wygląda wróg.
A wymarzony ideał to złotousty fircyk, afirmujący zdefiniowane ustawowo mniejszości i przyznający rację każdemu z wyjątkiem samego siebie, surowo zwalczający donosami na policję zwolenników wolności słowa. Absolutne płaskostopie światopoglądowe, regulaminowa mimozowatość, tabletki na "otyłość" w kieszeni tiszerta ozdobionego nadrukiem: "Kocham wszystkich - jestem idiotą i nie wstydzę się tego".
Przesadzam?
Początek lat 70 XX wieku, skecz Monty Pajtonów o Rajmundzie Luksusowym Jachcie, posiadaczu wielgachnego nochala z pianki. Bawi jak inne.
Rok 1984... pardon... Rok 2007 - amerykańska aktorka Halle Berry o mało nie złamała sobie kariery, kiedy zażartowała na podstawie tego samego skojarzenia.
Nie przesadzam.
Inne tematy w dziale Polityka