Najpierw błędny trop:
Najnowszy sondaż PBS dla "Gazety Wyborczej" pokazuje, że PO cieszy się niebotycznym poparciem społecznym, choć rząd działa ospale. Po stu dniach rządzenia gabinet Tuska mógł się pochwalić zaledwie ośmioma uchwalonymi ustawami. Z powodu braku projektów ustaw, trzeba było odwołać posiedzenie Senatu.
Te straszliwe tajemnice ujawniła Kinga Graczyk, najpewniej wprowadzona w błąd przez siostrzyce od Manif antystereotypem "kobiety też się znają na polityce!" Otóż nie znają się, jak widać. Typowa kobieta oraz wytresowani przez media półinteligenci z tytułami magisterskimi (zwani obecnie wykształciuchami) są przekonani, że zadaniem rządu i parlamentu jest nadprodukcja pochlapanej tuszem miazgi drzewnej, czyli wytwarzanie gargantuicznych ilości ustaw. Im więcej, tym lepiej. Poprzednie reżimy oraz sejmy wyśrubowały rekordy, dzięki czemu biurokracja ma kilkaset tysięcy pretekstów do uzasadniania swojego istnienia. Pani Graczyk najwyraźniej uważa, że liczy się ilość ustaw, a nie ich jakość - i taki pogląd zdaje się dominować wśród tak zwanej opinii publicznej, wodzonej za nos pewnym piórem setek graczykopodobnych supernowych żurnalistyki.
Wieki temu niejaki Tacyt napisał "corruptissima republica plurimae leges", niestety po łacinie. Łacina to taki śmieszny język, którego obecnie prawie nikt nie zna, chociaż niemal każdy się nim posługuje - nie ma dnia, by z któreś strony nie wpadł nam w uszy wężowy syk uczonego poligloty: "ssssiwiii". Jeśli ogół demonstruje aż tak wielkie zrozumienie łacińskiej wymowy, to cóż w tym dziwnego, że spostrzeżenia jakiegoś starożytnego mądrali pokrywa kurz? Do "siwi" i tak się przecież nie przydadzą. Swoją drogą ciekawe, jak poligloci wymawiają skróty AD, RIP lub INRI...
A zatem - premier nie powinien zajmować się pączkowaniem makulatury. Czym więc powinien się zajmować, no bo zajmować się czymś raczej powinien, chociażby dla niepoznaki, prawda?
Możliwości jest wiele, jedną z nich zaproponował osoba swoją inny premier, szczęśliwie już były, Kaczyński Jarosław. Otóż Kaczyński Jarosław:
...kiedy odwiedza swojego brata w prezydenckim ośrodku na Helu, szaleje na quadzie. Zamiłowanie Kaczyńskiego do sportów ekstremalnych ujawnił były rzecznik prasowy rządu Jan Dziedziczak.
I to się nazywa pożytecznie spędzony czas. Premier ma zajęcie, a społeczeństwo dziękuje Bogu, że reżim o nim zapomniał i pozwala żyć. Jeśli pan premier jeździ sobie po wertepach czterokołowcem, to nie ma czasu na opiniowanie zbędnych ustaw. I o to chodzi. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze - gdyby cały rząd, parlament i ich biurokratyczny fraucymer wysłać bezterminowo na wakacje, najlepiej (dla pewności) za granicę, to od razu żyłoby się lepiej i dostatniej.
Skąd ta pewność? Czytajmy notkę o wyczynach Kaczyńskiego Jarosława dalej:
do jazdy quadem potrzebne jest prawo jazdy, którego Kaczyński, jak przyznał, nie posiada. Zasiadając za kierownicą quada bez odpowiednich uprawnień były premier łamie prawo. Za takie wykroczenie może grozić grzywna w wysokości 300 zł. Jeśli dodatkowo prezes PiS jeździ bez kasku, może mu grozić dodatkowe 100 zł kary.
Gdyby twórcy owych przepisów wyjechali, a wraz z nimi wszyscy, którzy czuwają nad przestrzeganiem tych idiotyzmów, to czyż nie zrobiłoby się normalniej? Dlaczego państwo uzurpuje sobie prawo do zakładania mi przemocą na łeb kasku? Dlaczego wolność wyboru wycenia na 100 PLN "kary" i za co, do diabła? Czy łaska jazdy (zwana cynicznie przez urzędasów "prawem jazdy") potwierdza czyjąś umiejętność prowadzenia pojazdów mechanicznych czy też raczej zaświadcza o spełnieniu urzędowych wymogów, nijak się mających do praktyki? I tak dalej, i tak dalej...
Szefowie rządów na kłady! I szerokiej drogi za horyzont!
Inne tematy w dziale Polityka