Niedawny wyskok „liberała” Tuska (wspartego przez paru innych posłusznych woli Duce „liberałów”), który posunął się do pogróżek pod adresem historyków powinien być ostatnią wypowiedzią polityka na temat czasów przeszłych. Skoro można zakazać politykom zasiadania w radach nadzorczych i posiadania akcji, to można im także zabronić wypowiadania się na tematy historyczne. Rozdzielić ich od historii tak samo, jak separuje się ich od budzących podejrzenia źródeł dochodów.
Straszne to i dolegliwe? No cóż, trudno – chce się być na świeczniku, to trzeba przyjąć do wiadomości, że nie każdy będzie uważał wybrańca populi za latarnię światłości wiekuistej i zainteresuje się także strefami cienia. Tymczasem politycy zachowują się tak, jakby byli egipskimi kapłanami nie tolerującymi słów krytyki i reagującymi strasznymi klątwami na wolnomyślicielskie wątpliwości.
Zresztą – osobista wrażliwość ludzi, którzy pławią się w luksusach diet i innych zasiłków i jednocześnie są czuli bardziej od mimozy na dociekliwe pytania to pół biedy. I tak przeważnie aktualnie popularny polityk za kilkanaście miesięcy odejdzie w zapomnienie wraz z obsesjami na swoim punkcie. Chu… Bóg z nimi.
Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o wypowiedzi wartościujące, połączone z groźbami wysuwanymi pod adresem badaczy. Oto premier demotfukratycznego państwa szantażuje instytucję naukową, że jeśli jej ustalenia naukowe nie będą takie, jakie ów oczekuje, to przeliczy jeszcze raz publiczne pieniądze idące na utrzymanie tegoż ośrodka. Nie jest to pierwszy eksces tego typu, przypadkowi politycy (może istnieć przypadkowe społeczeństwo, to przypadkowi politycy tym bardziej) już wcześniej wielokrotnie składali pryncypialne oświadczenia na tematy, w których mogli się pochwalić jedynie gruntowną ignorancją. Jest to o tyle niebezpieczne, że w takiej konfrontacji historycy są bezbronni – fakty lub teorie nie mają takiej mocy obalającej jak kontrola nad budżetem państwa (łatwo sterroryzować jego beneficjenta, czyli IPN) czy towarzyskie powiązania na odpowiednim szczeblu („wicie, rozumiecie, towarzysze redaktorzy, paszkwilantowi przyszyjcie życiorys gwałciciela-nazisty”). Pewni swego laicy wymądrzają się w telewizorach i radiach, zuchwale domagając się „neutralnej” wersji historii, czyli takiej, jaką chcieliby widzieć. A nie takiej, jaka faktycznie była.
Kto włada nad przeszłością, włada nad teraźniejszością. Dlatego należy politykom tę władzę konstytucyjnie odjąć. Tylko czy to w ogóle jest jeszcze możliwe?
|