Słupki
Dzisiaj wstałem bardzo wcześnie, jeszcze przed hejnałem wygrywanym przez radio. Mimo tego poświęcenia nie udało mi się zaskoczyć mojego służącego, Mikusia. Mikuś jak zwykle już czekał na mnie ze śniadaniem.
- Dzień dobry, panie Piotrusiu – powitał mnie promiennie. – Bezsenność dokucza? Dopiero minęła dziesiąta…
- Skądże, mój sługo – odpowiedziałem grzecznie. – Obowiązki wzywają. Czyżbyś zapomniał, że dzisiaj mam ważne posiedzenie rządu…
- Ja o niczym nie zapominam, mój wodzu – skorygował z godnością Mikuś. – Jako pański sekretarz nie mogę zasłaniać się amnezją. To pańskie niezbywalne prawo, a nie moje.
Uśmiechnąłem się do niego z zadowoleniem i podrapałem go za uszami. Zasłużył na pieszczotę, mój kochany osobisty niewolnik. Wdzięczność ludu jest dla ludzi z mojej profesji najwyższą nagrodą.
Szybko zjadłem śniadanie – były kiełbaski frankfurckie, szynka bez konserwantów, ciepłe jeszcze pieczywo, cztery jaja na twardo w majonezie dekoracyjnym, szarlotka ze śmietaną z wczoraj i dużo najlepszej, bezcłowej kawy, mniam, mniam – i ubrałem się. Niewolnik od otwierania drzwi do auta oraz jego prowadzenia już czekał.
- Witam pana ministra – zgiął się w pokłonie. – Samochodzik umyty i lśniący, jak pan widzi.
- Brawo, starasz się – pochwaliłem go. Ciągle zapominam, jak ma na imię. Jakoś tak pospolicie… Mieczysław? Zresztą – co to mnie obchodzi? To on ma mnie pamiętać, przecież to ja jestem od niego ważniejszy. – Do Rady Ministrów – zadysponowałem.
Rozsiadłem się wygodnie, lecz nie sięgałem po papierosy. Po kilkutygodniowym namyśle doszedłem do wniosku, że skoro zapalenie papierosa trwa dłużej od samej jazdy, to nie opłaca w ogóle zaczynać, bo wówczas trzeba wysiąść z auta z zapalonym papierosem. A na ulicy, jak to na ulicy – kręcą się różni tacy, często z aparatami fotograficznymi i kamerami – jeszcze tej kwestii żeśmy nie uregulowali jak należy. Nasza pani, pani Premierka, zabroniła nam przecież publicznych zachowań antyekologicznych, wspiera jakąś tam akcję Sędzisława, mojego kolegi ministra od środowiska. Dobrze, że wolno mi przynajmniej korzystać z pojazdu służbowego i przejeżdżać te 200 metrów dzielących moja rezydencję od gmachu Rady Ministrów. To w ramach walki z bezrobociem: w ten sposób dajemy pracę niewolnikowi od szoferowania. I to wcale nie jest ostatni nasz dobry uczynek.
W Radzie jednak nie byłem pierwszy. Mój najlepszy kolega, Iwan, już tam był. Iwan jest ministrem od równouprawnienia – nasza pani, pani Premierka, powiedziała, że ma dobre imię, pasujące na takie stanowisko, dlatego dostał awans. Lubię go, bo zawsze się śmieje i zna kupę dowcipów, które potem opowiadam mamie i tacie.
- Słyszałeś?
- O czym? – zdziwiłem się.
- Dzisiaj będziemy mieli na posiedzeniu zadania z matematyki – powiedział Iwan wcale się nie uśmiechając. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że jest nienaturalnie ponury i nie żartuje.
- Jak to? – przeraziłem się. – Ja nie umiem! Nie jestem przygotowany! Nikt mi nie powiedział! To niesprawiedliwe…! – pociągnąłem nosem. Kurde w murde, ciężkie jest życie cierpiących za miliony.
- Będzie klasówka z rozwiązywania słupków – powiedział Iwan i oczy mu się zaszkliły.
- Tak bez zapowiedzi? Mieliśmy dyskutować problem Rospudy – przypomniałem.
- Fagas naszej pani, sekretarz Bożydarek, zdradził mi, że dzisiaj ma zamiar nas zająć słupkami.
Rozpłakaliśmy się obaj. Zaczęli przychodzić inni nasi koledzy – Brzęczysław, Filomen, Jowisz, Wyrwinóg, Precel, Arsen, Gniewosz i inni i kiedy dowiadywali się dlaczego płaczemy, też zaczynali beczeć.
W końcu przyszła nasza pani, pani Premierka.
- Co tu się dzieje? – zmarszczyła brwi. – Co to za kocie hałasy? Włazić do środka, szybko!
Pociągając nosami weszliśmy do sali obrad i usiedliśmy przy długim stole przykrytym szpanerskim zielonym suknem.
- Coście dzisiaj tacy markotni, panowie ministrowie? – spytała nasza pani, pani Premierka.
Nikt nie chciał się wyrywać pierwszy z odpowiedzią. Siedzieliśmy jak trusie patrząc w rozłożone przed nami dokumenty państwowe. Nasza pani, pani Premierka przyjrzała się kolejno każdemu i wyrwała do odpowiedzi ministra spraw wewnętrznych.
- Wyrwinóg, może ty mi wyjaśnisz, co tu się dzieje?
Wyrwinóg jest najbardziej zuchwały spośród nas, ale nie ma pojęcia o liczeniu. Kiedyś, przed jakimiś wyborami, kazał wypłacić wyrównanie wszystkim policjantom licząc 30 lat wstecz i bardzo był zdziwiony, że to więcej, niż wynosi budżet naszego kochanego państwa. Śmiechu było wówczas co niemiara, a nielegalną demonstrację zdenerwowanych policjantów rozproszyło wojsko.
- Eeee… Ja tam nie wiem, ale słyszałem, że Filomen coś wie – skłamał bezczelnie Wyrwinóg. I za to go lubimy – nigdy nie traci śmiałości.
Minister wypoczynku pokazał Wyrwinogowi po kryjomu faka i zerwał się na nogi.
- Słyszałem… To znaczy: słyszeliśmy – nawet w chwili najgłębszego stresu Filomen nie zapomniał, że nie należy przyjmować za swoje słowa i czyny osobistej odpowiedzialności. Rasowy polityk, za to go zawsze podziwiamy. – że będzie dzisiaj… eee… niezapowiedziana, tak? Eee… klasówka – ostatnie słowo wypowiedział szeptem.
- Klasówka? – zdziwiła się nasza pani, pani Premierka.
- Ta… Tak – wyjąkał minister wypoczynku.- Z mate… matema… matematyki, ach…
Nasza pani, pani Premierka, wydawała się być zdziwiona:
- Klasówka z matematyki? Pierwsze słyszę…
- Może to prowokacja obcego wywiadu? – zasugerował Jowisz, inny nasz kolega, minister od spraw koordynacji prac służb specjalnych. Jowisz ma bardzo bogatą rodzinę (są właścicielami banku udzielającego kredytów hipotecznych dla każdego, ostatnio, z powodu kryzysu, dostali kupę kasy na dofinansowanie; opowiem wam o tym kiedyś, to bardzo zabawna historyjka), którzy kupowali mu kiedyś wszystko (teraz Jowisz przeszedł na utrzymanie podatników i to podatnicy kupują mu wszystko), dlatego zawsze się bardzo dziwnie ubierał. Dzisiaj, na przykład, założył mundur marszałka III Rzeszy i pomalował sobie usta karmazynową szminką. Mówi, że w ten sposób się maskuje, aby wyprowadzić w pole nieprzyjacielskich agentów.
Nasza pani, pani Premierka, spojrzała na niego zdumiona. Już miała mu coś odpowiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi i wszedł Pan Prezydent.
- Wstać! – powiedziała nasza pani, pani Premierka.
- Siadać! – powiedziała Pan Prezydent. – Jak tam sprawa słupków?
- Właśnie zaczęliśmy obrady – nasza pani, pani Premierka, zawsze nas broni przed Panem Prezydentem. Jest bardzo fajna, bardzo ja lubimy, a Brzęczysław podobno nawet się w niej kocha. Opowiem wam kiedyś o tym jego afekcie, zobaczycie, to kupa śmiechu.
- Taaak? – Pan Prezydent zaczął spacerować dookoła stołu. – I co pan o tym myśli? – nachylił się nad Preclem, naszym kolegą ministrem od żywienia. Precel propaguje zdrowy tryb życia i ciągle się odchudza ze swojej otyłości. Mówi, że po całym dniu odchudzania jest tak wyczerpany, że wieczorem musi zjeść obfitą kolację.
- Beee… Uuuu… Ech… - zaskoczony Precel z trudem odzyskiwał równowagę. – Tak… To znaczy nie… Owszem, to dobry pomysł.
- Jaki pomysł? – spytał łagodnie Pan Prezydent.
- No, ten – zapewnił gorąco Precel.
- Któren? – drążył Pan Prezydent.
- Tamten – Precel zamknął oczy i złapał się za żołądek. – Mam atak wyrostka robaczkowego – załkał.
- Wynieście go do gabinetu lekarskiego – rozkazał Pan Prezydent swoim ochroniarzom. Goryle wzięli Precla za ręce i nogi i uśmiechniętego radośnie wynieśli z sali obrad.
- Moi drodzy – odezwała się nasza pani, pani Premierka. – Tematem niniejszych obrad jest znalezienie sposobu na poprawę notowań naszego Pana Prezydenta. Wedle ostatniego sondażu opublikowanego w prasie słupki poparcia mu zmalały.
- Hurra!!! – krzyknęliśmy z ulgą. To o takie słupki chodzi!
- O kurde w murde!!! – krzyknęliśmy zaraz potem, solidaryzując się z Panem Prezydentem. Pan Prezydent spoglądał na nas spode łba.
- Myślałem, że wolność prasy w tym kraju jest już całkowicie pod naszą kontrolą – odezwał się Wyrwinóg.
- Niezupełnie – mruknął Pan Prezydent, cały czas patrząc na nas podejrzliwie. – Stosowna ustawa u nas przeszła, ale jacyś biurokraci ze Sztrasburga, nie mający pojęcia o lokalnych uwarunkowaniach wschodnich regionów Unii Europejskiej, zakwestionowali zapisy tego jakże humanistycznego aktu prawnego. No i nadal musimy znosić podłe kłamstwa i manipulacje ze strony pismaków. Zresztą nie o to chodzi – sondaż pokazał, że niewolnicy mnie odpowiednio powszechnie nie wielbią.
- Bezczelność rabów jest oburzająca – potwierdził zalotnie Filomen.
- Sam to wiem – warknął Pan Prezydent. – Nie potrzebuję zapewnień.
Filomen zrobił się czerwony na twarzy i dostał czkawki.
- Trzeba spacyfikować nastroje – odezwał się nasz kolega Arsen, minister od nauki. – Najlepiej odwrócić uwagę niewolników od Pana Prezydenta jakimiś igrzyskami. Panem et circenses.
Arsen jest najbardziej spośród nas oczytany i zna kupę dziwnych zwrotów w jeszcze dziwniejszych narzeczach. Teraz jednak przesadził – nawet stenografowie spojrzeli na siebie z rozpaczą. Jak można w państwie reprezentującym kochaną Unię Europejską używać języka nieeuropejskiego?
- Koreański nie jest językiem oficjalnym UE – nasza pani, pani Premierka, opieprzyła Arsena. Dobrze mu tak, kretynowi.
- Jakiego rodzaju igrzyska masz na myśli? – zapytał jednocześnie Arsena Pan Prezydent?
- No… A gdybyśmy zgłosili do FIFA kandydaturę naszego folwarku jako organizatora mistrzostw Europy w piłce kopanej? – zaproponował Arsen. – Wtedy raby miałyby o czym gadać, a i bezrobotnych zapędziłoby się do rycia wykopów pod autostrady.
- Nieźle – Pan Prezydent się zamyślił. – Taaak… Dobry pomysł. Realizować! I meldować o postępach – ruszył do drzwi.
Zerwaliśmy się wszyscy na równe nogi:
- Jawohl!!! – ryknęliśmy jak jeden mąż. Wolno nam było, niemiecki jest przecież wśród oficjalnych narzeczy Unii Europejskiej.
|