Do wielu polskich komedii przylgnęło określenie "kultowa", do bardzo nielicznych zasłużenie. W moim prywatnym rankingu tylko trylogia Chęcińskiego, przygody Franka Dolasa, Rejs, Miś i oczywiście Seksmisja zasługują na to miano. Z fenomenalnymi kreacjami, dialogami wchodzącymi do mowy potocznej i odniesieniami w komentowaniu rzeczywistości. Film Machulskiego był przy tym niebywałym sukcesem frekwencyjnym, a dla mnie kasowym. Matka pracowała w instytucji związanej z kinematografią i dostawała "deputat" w postaci biletów pracowniczych, darmowych i uprawniających do nie stania w kolejce. Bezczelnie to wykorzystywałem handlując tymi przywilejami. Tylko na Seksmisji i Wejściu Smoka zarobiłem kokosy, przy czym filmu z Brucem Lee nigdy nie obejrzałem w kinie, choć bilety na to dzieło kupiłem ze trzydzieści razy.
Wejście Smoka to jeden z fundamentalnych filmów w gałęzi kina mordobiciowego, zręcznie schowanego w szufladzie "kino akcji". Przy tym Bruce Lee zadbał o to, aby bili się wszyscy, w różnych sekwencjach, czarni z białymi, biali z żółtymi, żółci między sobą, a na koniec mistrz wykańczał wszystkich niezależnie od koloru skóry. Ta tradycja ma się dobrze i zdaje się nic jej nie zagrażać.
Gorzej, a w zasadzie beznadziejnie przedstawia się sytuacja nurtu, do którego zaliczam film Machulskiego. Przedstawiona w konwencji komediowo - groteskowej ( powtórzonej potem w Kingsajzie ) metafora państwa totalitarnego i użyte do tego dekoracje, w dzisiejszych czasach zaprowadziłyby autora na ławę oskarżonych, a publiczny lincz nie zostawiłby z niego nawet pokarmu dla rybek.
Nie wiem czy Machulski przepraszał za swoje dzieło ( obiło mi się o uszy, że tak ), czy wybitni szermierze politycznej poprawności z Jerzym Stuhrem i Olgierdem Łukaszewiczem na czele, skutecznie wydrapali role Maksa i Alberta ze swoich życiorysów, ale z pewnością nie są one dla nich powodem do dzisiejszej chwały.
Nie wiem w jaki sposób Juliusz Machulski wpadł na pomysł scenariusza. Może na doświadczenia realnego socjalizmu, z przyczyn oczywiście cenzuralnych, nałożył kalki z "Sejmu Niewieściego" Arystofanesa, a może w niewłaściwym momencie znalazł się niechcący w pokoju nauczycielskim w podstawówce, czy liceum i antyfeministyczna impresja powróciła w wieku dorosłym? Nie wiem. W każdym razie wyszedł mu film świetny, o którym jednak nie można powiedzieć, że wyprzedził epokę. Przeciwnie, epoka podążała już w inną stronę i scena, w której faceci wolą umrzeć niż dać się wykastrować, to pojęciowa archeologia.
Szczególnie perfidne i zupełnie nie do przyjęcia z dzisiejszego punktu widzenia, wydaje się to, że na czele tego totalitarnego babińca stoi przebrany facet, tytułujący się ekscelencją i w jednej z finałowych scen w najlepszej komitywie świętuje zwycięstwo prymitywnych samców, nad idealnym światem trzymanych w nieświadomości, a mimo to szczęśliwych niewiast.
Jedynym co ów świat łączy z normalnością, to wspomnienia nienowoczesnych starowinek trzymanych w odosobnieniu, zastraszonych i operujących pojęciami normalności, nieznanymi młodemu pokoleniu. Na szczęście widok gołych panów pod prysznicem i dżem ( dobry, kwaskowy ) rozwiązuje babci język, co ostatecznie prowadzi do rozpadu imperium zła, bo jak się okazuje - natury się nie da oszukać.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby obecnie jakiś człowiek zgłosił się z podobnym scenariuszem do dowolnego producenta filmowego, przynajmniej w tak zwanych krajach cywilizowanych, to wezwanie policji byłoby dla niego i tak łagodnym rozwiązaniem. Nie, Seksmisja dziś nie mogłaby powstać. Nikt by nie chciał jej produkować, reżyserować, odtwarzać jakichkolwiek ról, dystrybuować i reklamować. Skończyło się.
Teraz produkcję filmu trzeba będzie zaczynać od "castingów", z zadaniem zgromadzenia w obsadzie odpowiedniej ilości kulawych Murzynek lesbijek, białych niewidomych, żółtych transseksualistów, indiańskich gejów w pióropuszach, łysych, grubych i jąkałów ras różnych, oraz stosownego kontyngentu okularników. Sytuacja może ucieszyć antysemitów, bo zakładam, że z grona producentów, autorów ścieżki dźwiękowej i reżyserów, trzeba będzie usuwać osoby z pewnej zasłużonej dla kina nacji.
Nie wygląda to dobrze, bo o ile współczesne kino przestało mnie interesować, to przypuszczam, że czujne oko wyrównywaczy dobierze się i do historii kina.
Ciekawe, czy Premier Gliński ma podobne spostrzeżenia? Lampa w podłodze i permanentna inwigilacja ( nie wytrzymam! ) coraz bliżej.
Inne tematy w dziale Kultura