kelkeszos kelkeszos
3157
BLOG

Trwały rozkład pożycia, czyli Polacy i ich elity

kelkeszos kelkeszos Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 174

Oczywiście tytułowy, niezwykle precyzyjny polski zwrot zaczerpnąłem z prawa rodzinnego. Tak, to główna przesłanka rozwodu. Trzy słowa o pierwotnym wręcz znaczeniu, określające to, co Rzymianie ukrywali pod mianem plusquamperfectum. Czas zaprzeszły. Było, minęło, nie wróci. 

Taka sytuacja jest nieszczęściem, a częstokroć tragedią j w życiu każdego związku. Nie tylko małżeńskiego, bo kto ma trochę życiowego i prawniczego doświadczenia ten wie czym są nie tylko rozwody, ale i inne spory rodzinne, o zniesienie współwłasności, nabycie spadku, czy jego dział. Zwłaszcza w polskich sądach i  przy moralnej kondycji wielu członków palestry. Nieszczęście takich pęknięć stanowi zaledwie połowę biedy, gdy wojujące strony mogą się od siebie izolować, jeśli tak nie jest to sytuacja staje się dla wszystkich koszmarem, a  o wszelkim ładzie można zapomnieć. Trwale.

Dla bytu każdego kraju największym zagrożeniem jest naniesienie stanu chaosu i nienawiści na struktury społeczne. Najgorzej gdy te procesy dotykają warstwy przywódczej, a zwiastunem zupełnej dekompozycji jest zjawisko nienawiści elit do pozostałych warstw społecznych. Modlił się Jacek Kaczmarski o uchronienie od pogardy i wiedział, jak istotne błaganie wyśpiewywał. Współczesnej polskiej elicie taka modlitwa przez krtań, ani myśl by nie przeszła. Zresztą pewnie żadna modlitwa, ale ta szczególnie. I nie zostali oszczędzeni, przeciwnie. Poraził ich piorun wyższościowych urojeń, z wiadomym i nieuchronnym skutkiem. Póki jeszcze demokratyczne werdykty zadowalały najlepszych z nas, póty o prawdziwym obliczu elit mogliśmy dowiadywać się z podsłuchów, lub szybko wyciszanych skandali. Gdy rozstrzygnięcia wyborcze przestały tej warstwie odpowiadać, nastąpiła erupcja wszelkiego paskudztwa, przybranego, albo i nie w szaty intelektualnej wyższości. Bo przecież czym innym jest j....nie w ustach prostaczka, a czym innym w ustach profesora uniwersytetu. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z j....niem kwalifikowanym. Czynnością z "niezbędnika inteligenta", czy jak to się tam nazywa.

Starczyło rzucić wezwanie i j...bią. Zaczęli jak zwykle  prawnicy walką o "wolne" sądy. Nie o sprawiedliwe, czy bezstronne. Takie hasło nigdy nie padło, walczyli o sądy wolne od jakichkolwiek demokratycznych wpływów, udowadniając wszem i wobec, że przeciętny polski sędzia jest zależny od tego, kto go mianował. A skoro tak, to  jego mandat nie może mieć pochodzenia społecznego. Musi mieć kastowe. Inaczej sądy nie są wolne, a motłoch sobie coś rości. Choćby to, żeby działały dla jego dobra, a na to się zgodzić nie można, czym bowiem jest dobro przypadkowej gawiedzi, w zestawieniu z wyniosłością prawniczych nababów, zwłaszcza w rozmiarze europejskim. Niczym.

Szybko dołączyli nauczyciele, biorąc na zakładników uczniów, zwłaszcza maturzystów. I być może ich kondycja wzbudziłaby jakąś refleksję, gdyby nie porażenie publiczności jakością przedstawienia pod tytułem "strajk", a zwłaszcza jego twarzami. Bo gdy nieusuwalnym i wiecznym reprezentantem tego środowiska jest ktoś taki, jak Sławomir Broniarz, to słowo elita więźnie w gardle. Przekonaliśmy się kto kształci młode pokolenia , jakich ma przywódców i kogo ci ludzie zawsze wybierają na swojego najwyższego przedstawiciela. Niczego więcej pisać nie trzeba.

O większości przedstawicieli mediów, przygniatającej dodajmy, da się powiedzieć wszystko, co znajdziemy w słowniku przegranych graczy ze służewieckiej trybuny zwanej "świniarnią", albo ludzi z miejsc, których jak śpiewał Lech Janerka - należy się strzec. Barów park, czy piwiarni murek. Większość tych słów do niedawna kojarzyła się z określonym fachem, uznawanym przewrotnie za najstarszy zawód świata, albo sugerujących związek z pewnym miastem na greckim przesmyku. Teraz to pracownice/cy seksualni, a zatem przynależne im określenia, przesuwać się muszą w kierunku ludzi mediów głównego nurtu. Niestety nieprzypadkowo i niestety zupełnie zasłużenie.

Polityków pozostawmy samym sobie. Opisują się wzajemnie najlepiej. Niczego tu dodawać nie trzeba, wystarczy posłuchać, popatrzeć i broń Boże nie smakować, wąchać, czy dotykać. Szkoda zmysłów.

Do masy upadłości w trybie pilnym postanowili dołączyć lekarze, zwłaszcza autorytety medyczne. Straszą i wygrażają, wymyślają od najróżniejszych, zwłaszcza "antyszczepionkowcom", czyli wątpiącym w konieczność powszechności przyjmowania pewnych preparatów zwalczających zarazę.

To dziwna społeczność. Jeszcze całkiem niedawno propagowali zdrowy tryb życia, na który składała się głównie aktywność, zwłaszcza fizyczna, dobra dieta, unikanie używek, regularna diagnostyka. Większość nie słuchała , a lekarze najwyraźniej czuli się niedoszacowani w społecznej hierarchii, a zatem skorzystali z pierwszej okazji aby się zemścić. Pogardą w czystej postaci. Dość powszechnie stali się antyodpornościowcami. Ludźmi z owego popularnego ostatnio dowcipu, w którym malec ciągnięty przez matkę do punktu "szczepień", pyta ją co to jest układ odpornościowy. Ta, wzorem autorytetu medycznego, odpowiada - nie wiem, nigdy go nie używaliśmy. Antyodpornościowcy nie wierzą w naturalną immunologię. Oczywiście nie wierzą za określonym wynagrodzeniem. Zanegowali cały dorobek podstaw medycyny, nawołując do "szczepień" ludzi, których układ odpornościowy zwyczajnie radzi sobie z zagrożeniem. Są jak ów Moryc Welt z Ziemi Obiecanej, co to maszerując po Łodzi, myśli sobie: "piękne miasto, ale co ja z tego mam?" I tak chodzą sobie po mediach różni profesorowie, z nieusuwalną myślą - pięknie natura ( bo przecież nie Pan Bóg ) obdarowała nas tym układem odpornościowym, ale co ja z tego mam? A przecież mógłbym. Przy takich sponsorach.

Kolejna grupa to przedstawiciele nauk ścisłych. Tu zdawałoby się zaufanie zdobyć najłatwiej, a utracić najtrudniej. Okazuje się, że nic podobnego. Pięknie się ta Ziemia kręci, ale co my z tego mamy? A przecież to takie proste. Starczy tylko stworzyć odpowiednie wykresy, zwiastujące nieuchronną zagładę, a przy tym przekonać publiczność, że za odpowiednią gratyfikacją rozbroimy bombę. Dobrze przestraszeni podatnicy chętnie zapłacą za nasze poświęcenie i wiadomości, nie wnikając, czy bomba jest atrapą, czy realnym zagrożeniem. A jeśli realnym, to czy rzeczywiście potrafimy ją rozbroić. Byle zarobić.

Pozostaje jeszcze jeden składnik tradycyjnych elit, do których przywykliśmy i jakie są nam niezbędne. Duchowni. Tych oszczędzę, nie dlatego aby dobrze się działo. Nie. Akurat ta grupa jest obiektem wyjątkowo zajadłej agresji ze strony wymienionych powyżej, a i tak znajduje w sobie ludzi, którzy krzycząc "za mną" znaleźli by posłuch. Nawet jeśli tylko ze względu na głoszoną Prawdę.

Co zostaje? Żadna struktura społeczna nie może trwać, ani tym bardziej się rozwijać, bez prawidłowo wyselekcjonowanej warstwy przywódczej, potrafiącej wskazywać jej cele i zasady, a przy tym posiadającej środki do ich realizacji i ochrony. A zatem jesteśmy w sytuacji złej, bo to co u nas za elitę uchodzi, albo chce uchodzić, żadnego ze wskazanych warunków nie spełnia. Są jak rozregulowany system odpornościowy, atakują struktury własnego organizmu, na dodatek wyjątkowo zajadle. Całe szczęście, że działają tak jak zawsze, czyli nieudolnie.

Jeśli uznajemy nasze państwo za wartość wspólną i dla wspólnoty najważniejszą, to musimy dążyć do jego uregulowania. Instrumentów mamy sporo, choć ten teoretycznie najskuteczniejszy, wyborcza kartka, staje się coraz bardziej iluzoryczny. To zresztą ogólnoświatowa tendencja. A zatem musimy zaczynać od podstaw. Sprawdzić fundamenty. A potem ora et labora. 


kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo