kelkeszos kelkeszos
2604
BLOG

Kiedy Papkin był Papką. Czego pisać nie wolno

kelkeszos kelkeszos Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 89

W 1853r. warszawski księgarz Samuel Orgelbrand wydał w pięciu tomach zbiorową edycję dzieł Aleksandra Fredry, w świecie bibliofilskim znaną jako "korsarska", bo zrealizowana bez zgody autora. Jak we wszystkich legalnych wydawnictwach z owej epoki, na odwrocie strony tytułowej widnieje adnotacja: "Wolno drukować z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury po wydrukowaniu , prawem przepisanej liczby egzemplarzy". Jak nie trudno się domyślić pozwolenie "Starszego Cenzora P. Tripplina" dotyczyło wydrukowania określonego nakładu i mógł on trafić do sprzedaży dopiero po dokładnym przeliczeniu. Miało to dodatkowe znaczenie praktyczne, bo już gotowe książki można było jeszcze dodatkowo okaleczyć, zaciemniając niepożądane fragmenty  specjalną matrycą, stąd powiedzenie "tekst wart czarnej farby". Mam w prywatnych zbiorach tak pokiereszowany egzemplarz dzieł Tadeusza Czackiego.

Aleksander Fredo na ingerencje cenzorskie się nie zgodził, w przeciwnym wypadku jego genialną "Zemstę" znalibyśmy pod rozbudowanym , ale rozwiewającym wątpliwości tytułem  "Zemsta za mur graniczny" , a jeden z głównych bohaterów nie byłby Papkinem. Taka postać nie mogła nosić takiego nazwiska, a zatem w piątym tomie warszawskiej edycji dzieł zbiorowych Aleksandra Fredry, Papkin został przemianowany na Papkę. Poza tytułem i ową zamianą nie ma śladu ingerencji cenzorskiej w tekst, a jednak taki drobny element powoduje, że mamy nad czym się zastanowić. Cenzura. W tym wypadku nie dozwalająca aby śmieszność kojarzyła się z rosyjskim nazwiskiem. I słusznie, bo jakże to? Dziś postacią komediową może być Papkin, ale potem? Zalazło nam za skórę wielu różnych "inów", od Lenina, przez Stalina, do Putina. Z tym, że jedynym komicznym jest Dugin, a koniec dynastii, której wysługiwał się ów cenzor Tripplin , wiązał się z działalnością demonicznego Rasputina. W każdym razie Papka - to brzmiało zdecydowanie lepiej, a przecież  cenzura musiała bronić nie tylko przed niedozwoloną wiedzą. Także przed skojarzeniami.

Na przykład słynne wydawnictwo, nieco tylko wcześniejsze, zrealizowane przez Michała Balińskiego i Tymoteusza Lipińskiego, opisujące w czterech opasłych woluminach podzielonych na trzy tomy wszystkie województwa i powiaty przedrozbiorowej Rzeczpospolitej dostało tytuł "Starożytna Polska", choć jeszcze żyło sporo tych wiedzących , że to o całkiem niedawną Polskę chodzi. 

Zdaje się , że "epoka paskiewiczowska" to pierwszy w naszych dziejach moment, w którym piszący uczą się tej niezwykłej zwłaszcza w Polsce sztuki wypowiadania myśli, z obejściem ograniczeń. Genialnym przykładem jest tu jedno z najpiękniejszych polskich dzieł sztuki księgarskiej , czyli "Cmentarz Powązkowski pod Warszawą" wspaniała praca Kazimierza Władysława Wóycickiego, w trzech tomach pięknie i bogato ilustrowana. Autor, historyk, literat i zbieracz narodowych pamiątek z różnych dziedzin, aby ominąć ograniczenia cenzuralne, opisuje najnowsze dzieje kraju poprzez historię polskiego cmentarnictwa, warszawskie i okoliczne cmentarze, poświęcając notki biograficzne postaciom na nich pochowanym, takim jak choćby Cyprian Godebski. Życiorysów zmarłych w opisie cmentarzy ówcześni cenzorzy raczej nie tykali i dostajemy piękną narodową historię. Dzieło w komplecie prawie nie do zdobycia, a jeśli już to za duże pieniądze, ale są reprinty - zdecydowanie polecam.

Dziwnymi ścieżkami maszerowała jednak cenzura bo oto ledwie parę miesięcy po stłumieniu Powstania Listopadowego, dzięki hojnej dotacji z osobistej kasy Mikołaja I, doktor prawa i "professor w Alexandrowskim Uniwersytecie w Warszawie" Wacław Aleksander Maciejowski wydaje "Historię Prawodawstw Słowiańskich" . Wszystkie tomy tego dzieła w krótkim czasie trafiły na Indeks Ksiąg Zakazanych Kościoła Katolickiego ( prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia z jakiego powodu ).

Najdziwniejsza jednak historia ma związek z Henrykiem Rzewuskim. Ten wybitny pisarz, naraził się z kolei narodowej opinii publicznej, publikując "Mieszaniny obyczajowe przez Jarosza Bejłę", utwór wielce krytyczny wobec popowstaniowej rzeczywistości społecznej, prowokacyjny i w żaden sposób nie korespondujący z romantyczną wizją naszej przeszłości. Dzieło Rzewuskiego wywołało powszechne i szczere oburzenie, sam autor spotkał się z ostracyzmem, pogłębionym z powodu jego słowianofilskich poglądów i swoje arcydzieła jak "Pamiątki Soplicy" i "Listopad" musiał wydawać nawet nie tyle pod pseudonimem co pod jakąś firanką typu "Opowiadanie starca, przez Autora Listopada". Albo "Listopad" powieść Autora "Opowiadania starca".

Początki nowoczesnej cenzury w Polsce charakteryzują się jednym bardzo istotnym elementem. Cenzorzy byli ludźmi zazwyczaj świetnie wykształconymi - ba! Niejednokrotnie zawołanymi myślicielami, jak Józef Kalasanty Szaniawski, czy Franciszek Sobieszczański. Upadek kwalifikacji w tym fachu nastąpił za komuny, choć kończący oficjalne dzieje "kontroli prasy, publikacji i widowisk" osławieni urzędnicy z ulicy Mysiej też niejednokrotnie legitymowali się wysokimi kwalifikacjami intelektualnymi. I gdy wydawało się, że cenzura na zawsze odejdzie w niebyt, wraz z powstaniem "społeczeństwa obywatelskiego", to tak się nie stało. Owych kompetentnych panów z nożycami, albo czarną farbą, mających paradoksalnie wiele zasług dla jakości naszej kultury, zastąpił sojusz algorytmów i idiotów.

Algorytm choć trudno definiowalny w swoich funkcjach jest mniej niebezpieczny, bo jednak daje się łatwo przechytrzyć. Coś jak ten strażnik kąpieliska w "Co mi zrobisz , jak mnie złapiesz", żądający legitymacji, ale zadowalający się podobną w formie instrukcją obsługi dmuchanego koła ratunkowego. Tu nie trzeba wielkiej finezji , starczy albo ugryzienie się w język i to wcale nie do krwi, albo znalezienie zamiennika. Na przykład zamiast "hejter" można mówić "nienawistnik", a powszechne przekleństwo skracać do "jego mać" i jesteśmy do przodu.

Gorzej jest z idiotą. Właściwie trudno zdefiniować to pojęcie, ale z pewnością kilka cech niezbywalnych da się wyodrębnić. Idiota musi być przede wszystkim aktywny, inaczej nie wiedzielibyśmy o jego istnieniu. Konieczną cechą takiego delikwenta musi być też zez sterowany, rozumiany jako zupełny brak związku między tym co chce przyswoić,  tym co rzeczywiście przyswaja, a tym co publikuje. Ten brak jakiejkolwiek przyczynowości pomiędzy recepcją rzeczywistości, jej myślowym opracowaniem i uzewnętrznieniem efektu, zmusza idiotę do przyjmowania za swój lepiej zorganizowanego przekazu, co pozwala na pozorną logikę i stabilność wypowiedzi, a także podparcie się autorytetem, znanym obecnie jako "link".

Tak wyposażony idiota staje się najlepszym z możliwych cenzorów, bo z jednej strony twardo trzymając się zaprogramowanych pryncypiów, uznanych za własną wiedzę i przemyślenia, bezwzględnie zwalcza wszystko, co kłóci się z jego wizją świata. W tym wypadku osiągnięcie celu nie jest trudne, bo idiota, działający zazwyczaj gromadnie, zniechęca oponentów do pisania i to dwubiegunowo. Czynnie i biernie, wywołując w piszącym przekonanie, że po pierwsze nie ma dla kogo pisać, a po drugie zostanie rozgnieciony walcem poprawności idiotycznej.

Oczywiście twórcy nie mający innych źródeł utrzymania, niż publiczne prezentowanie swoich poglądów są tu w pewnym przymusie i autocenzura przegrywa z wymogami zapewnienia bytu sobie i bliskim. Jeśli jednak ktoś pisze dla przyjemności, bez jakichś egzystencjalnych imperatywów, to idiota jest go w stanie skutecznie powstrzymać. Co oczywiście znacznie ogranicza przestrzeń dla debaty publicznej, bo w niej najważniejszy jest "głos wolny, wolność ubezpieczający" i w momencie kiedy owym wolnym przestanie się chcieć, to zostaniemy skazani na tych słusznych, nieodmiennie spacerujących pod pachę z idiotami.



kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura