kelkeszos kelkeszos
738
BLOG

Rozdziobią nas kruki i togi. O "resecie" konstytucyjnym

kelkeszos kelkeszos Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 37

"Choćby mnie zrzędą i dziwakiem za to nazywano, wszelako wypowiadam się z przekonania mojego , że już dziś nigdzie nie ma praw między ludźmi. Są rozkazy , urządzenia, ustawy , często mądre i zbawienne; ale nie prawa. Bo żeby prawo było prawem, trzeba mu czegoś więcej , niż to: że jest mądrem i zbawiennem; trzeba aby miało u podległych sobie miłość i wiarę, trzeba żeby do wykonania jego, kiedy niesmaczne , nie kruki, ani żołnierze zmuszali, ale przekonanie wewnętrzne i sumienie ciągnęło.

Ztąd mi się widzi, że prawodawca , nietyle mądrym, ile świątobliwym być powinien, a prawdziwe prawo nie jest rzeczą jedynie ludzką, i bez jakiegoś boskiego natchnienia obejść się nie może".

Nie zdradzę kto był autorem tych słów, bo sam niechętnie opatrywał swoje teksty imieniem i nazwiskiem, ścigany nienawiścią rodaków i okrzyknięty zdrajcą sprawy polskiej, ale wyjaśnić muszę kim były owe "kruki" używane do egzekwowania prawa. Kruk ma tyle symbolicznych odniesień, że różnym związkom frazeologicznym związanym z tym ptakiem Samuel Linde w swoim Słowniku poświęcił ze trzy strony drobnego druku. I dzięki temu mogłem użyte w cytacie znaczenie zidentyfikować. Początkowo sądziłem, że chodzi o prawników, z wielu powodów z krukiem, a zwłaszcza jego ponurym krakaniem się kojarzących. Ale nie, w staropolszczyźnie "kruki" oznaczały straż marszałkowską, czyli zbrojne ramię urzędnika dbającego o porządek na określonym terytorium. To nawet w zanarchizowanej Rzeczpospolitej czasów saskich była bardzo mocna władza, o czym najlepiej zaświadcza przykład marszałka Franciszka Bielińskiego, w uznaniu zasług którego, jedną z głównych ulic Warszawy nazwano Marszałkowską. I choć przykład Rzeczpospolitej Obojga Narodów najlepiej zaświadcza, że bez "kruków" i żołnierzy nie da się utrzymać spójnej państwowości, to trudno nie zgodzić się z apologetą owych czasów, autorem powyższego cytatu, że nie da się też utrzymać żadnej wspólnoty, jeśli spajające ją prawo będzie tylko mechaniką nakazów i zakazów, choćby technicznie najdoskonalszych, ale pozbawionych powszechnej akceptowalności norm. 

W wielu swoich tekstach przypominałem, że podstawowym pojęciem dla państwa , uzasadniającym jego istnienie jako organizacji określonej wspólnoty jest "imperium". Nie to w potocznym rozumieniu, ale to z zakresu teorii prawa, czyli moc wydawania i egzekwowania rozkazów. One mogą mieć charakter powszechny, jeśli ich adresatem jest ogół obywateli, wtedy mamy do czynienia z konstytucją i ustawami, oraz wydawanymi na ich podstawie aktami niższego rzędu, jak rozporządzenia, zarządzenia itp., albo charakter indywidualny, gdy owe rozkazy mają indywidualnego adresata, do którego docierają w formie wyroków, decyzji administracyjnych i postanowień.

Chcąc zatem mieć państwo zdolne do wykonywania swoich funkcji, a zatem sprawowania "imperium", musimy mieć jasne reguły stanowienia prawa, czyli uchwalania ustaw, a także jego wykonywania, czyli kierowania norm ustawowych ku obywatelom. Organizm niezdolny do takiego działania przestaje być państwem i zdaje się, wkroczyliśmy na ścieżkę prowadzącą ku tej niezdolności, coraz szybciej się po niej poruszając. Wprawdzie znajdujemy się jeszcze w fazie "wojny na górze", ale to już jest ten jej etap, po którym może nastąpić eksplozja systemu prawnego, ze skutkami uderzającymi we wszystkich, niezależnie od tego jak od owej "góry" są społecznie oddaleni.

Szukając sprawców zamętu jakiego jesteśmy świadkami, widzimy strony przerzucające się odpowiedzialnością i wzajemnie oskarżające się o wywołanie wojny, z niesionymi przez nią zniszczeniami, co o tyle nie ma sensu, że nie prowadzi do żadnych rozstrzygnięć, ani nie pozwala na żadne zawieszenie broni, generując kolejne starcia, demolujące kolejne obszary życia, teraz już niepokojąco bliskie zakresom funkcjonowania zwykłych obywateli. Na dodatek sprawa jest zupełnie oczywista - praprzyczyną obecnej wojny domowej był "plan Kiszczaka", czyli antydemokratyczny zamach stanu, klasyczna zmowa elit , wykluczająca suwerenność narodu w momencie zmiany ustroju społeczno - gospodarczego. W ramach tego porozumienia zbudowano państwo według przepisu platońskiego, aprioryczne, nie liczące się z żadną tradycją, odcinające ów postulat powszechnej akceptowalności norm wywiedzionych z dorobku pokoleń, na rzecz systemu przygotowanego przez "najmądrzejszych", najczęściej zresztą korzystających z cudzych przepisów i obcych protekcji. Na straży tego systemu postawiono prawników zorganizowanych w "kasty", dając im do pomocy "żołnierzy", głównie tych medialnych, a do nadzoru jakieś współczesne "kruki", czyli straż może nie aż marszałkowską, ale z pewnością generalską.

Każda próba społecznej emancypacji wywołuje reakcje wrogie, o szczególnej zajadłości gdy ma szanse na jakikolwiek sukces. Wtedy "kruki" i "togi" wkraczają do akcji, kracząc nieznośnie i bez związku z prawem, natomiast na tyle skutecznie aby zagłuszyć nie fałszywe dźwięki. 

O  "kastach" prawniczych można opowiadać długo, konstruując powieść, po której przeczytaniu długo się nie da odzyskać spokojnego snu. Wystarczy wspomnieć "aferę reprywatyzacyjną", przytłaczającą swoim cynizmem i sprawnością wszystkie inne znane z historii III RP. W proceder zawłaszczania całych kwartałów miast, zaangażowane były wszystkie prawnicze "kasty", co szczególnie widać było w Warszawie, rządzonej przez profesorski autorytet, gdzie adwokaci, notariusze, radcowie prawni, prokuratorzy no i oczywiście sędziowie, bez których nic by się wydarzyć nie mogło, dokonali powtórnej zbrodni na ofiarach dwóch najkrwawszych w dziejach ludzkości reżimów - niemieckiego hitleryzmu i sowieckiego stalinizmu, dodając do tego rozprawę z próbującymi się bronić lokatorami "przejmowanych" kamienic. I jakie te środowiska poniosły konsekwencje?  A to właśnie ludzie o podobnej mentalności, zasadach etycznych i metodach działania stanowią oparcie dla "walki o praworządność". I ich uczniowie. Dlatego żaden reset konstytucyjny nie jest potrzebny, bo nie da się rozmawiać o nim z ludźmi, gotowymi zaprzeczyć prawu przemienności dodawania, jeśli uznają je za niezgodne z własnym kastowym interesem. Przecież w całej dyskusji o sposobie wyboru Krajowej Rady Sądownictwa "nie potrafią" odróżnić czynnego i biernego prawa wyborczego, bo takie rozróżnienie narusza kastowe interesy.

Nasz problem nie polega na wadliwości zapisów konstytucji. To tylko technika, która mogłaby być lepsza, ale nie decyduje o istocie rzeczy. Problemem nawet nie jest to, że konstytucją nie przejmują się różne kliki, kasty i oligarchie, mające za nic jej zapisy, jeśli nie są zgodne z ich partykularnymi interesami. Problemem jest to, że naród powołany jako suweren, nie chce, albo nie umie z tej suwerenności korzystać, stając się żerowiskiem "kruków i tóg. I tu jest ogromna praca do wykonania, bo bez upodmiotowienia narodu, żadne zmiany formalnych zapisów konstytucyjnych niczego nie zmienią. Istotne jest nadanie treści artykułowi 1 istniejącej Ustawy Zasadniczej, reszta przyjdzie sama.

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka