Na wstępie tego tekstu muszę zaznaczyć, iż broniłem się od jego napisania, gdyż nie miałem ku temu zbytniej chęci oraz silnej determinacji. Z drugiej strony, poniższa analiza jest paradoksalnie wyrazem mojej osobistej obrony przed istną indoktrynacją w wykonaniu mojego kolegi Michała Ś., który mojego chata na popularnym profilu społecznościowym wprost zalewa filmikami swojej ulubionej opcji politycznej, w tym opracowaniami, wykładami czy wywiadami z panem Grzegorzem Braunem. Mam nadzieję, że czytelnicy zrozumieli początkową ironię, którą zamierzam porzucić rozkładając następnie metodologicznie oraz faktograficznie tezy oraz opisy stosunków międzynarodowych autorstwa wspomnianego reżysera, w którego to jest wpatrzony mój drogi kolega.
Zaznaczam, iż nie pragnę podważać dorobku reżysera czy też jego zmagań z obecnym systemem postkomunistycznym w naszej ojczyźnie, lecz przeraża mnie jego pseudopolitologiczne gwiazdorstwo oraz szerzenie poglądów opartych na… żebym ja to wiedział na czym. Oczywiście głównym motorem snucia oraz rozbudowywania swoich dywagacji na temat systemu międzynarodowego przez pana Brauna są wydarzenia za naszą wschodnią granicą. I w tym punkcie jest to naturalne czy wręcz automatyczne, iż przy takiej intensywności zdarzeń włączają się w różnego rodzaju mediach ,,mądre głowy”, starające się wytłumaczyć przeciętnemu człowiekowi co się dzieje w tzw. ,,wielkim świecie”.
Dlatego też muszę przedstawić, co mnie tak irytuje w samych treściach autorstwa reżysera, że mnie jako politologa i europeistę, aż rzuca wewnętrznie. Podstawą poniższego wpisu jest deskrypcyjna analiza wykładu pana Brauna, jaki miał miejsce 16 sierpnia 2014 r. w Mielcu pt. ,,Czy nadchodzi III wojna światowa ?” (dostępne na https://www.youtube.com/watch?v=0HEfmiVXeYA&list=WL&index=1, 8.09.2014). Zaznaczam, iż nie podważam stwierdzenia na temat potencjalnej wojny. Nie tylko odrzucałbym założenia podstawowych szkół z teorii stosunków międzynarodowych, lecz byłbym głupcem zaślepionym w piękny, telewizyjny obraz ukazujący bezsens bez wartości,
z której ja- człowiek postmodernistyczny, powinienem się cieszyć niczym małpa po ukazaniu banana. Prowadzenie wojny jest jednym z elementów prowadzenia polityki zagranicznej, czy też jak kto woli- międzynarodowej. Ona ewoluuje, zmienia się… lecz jest i będzie w historii ludzkości, chyba że za pomocą przemocy sami się wyeliminujemy.
Prócz tego zgadzam się z oceną dążeń samych Ukraińców partycypujących w Majdanie. Prości ludzie, młodzież i studenci niezrzeszeni w żadne organizacje polityczne o określonym profilu początkowy wyrażali swój entuzjazm wobec potencjalnych zmian systemu swojego państwa, który był zły, tak po prostu. O ile tutaj nasze- moje i pana Brauna, zdania są raczej zbieżne, to następnie się one zdecydowanie rozjeżdżają. Przede wszystkim nie jestem zwolennikiem ciągłego porównywania rywalizacji w stosunkach międzynarodowych do gry w szachy. To było dobre, w myśli realistycznej oraz przy klarownie funkcjonującym ładzie westfalskim- scentralizowane państwa jako główni rozgrywający, pionki jako armie, plansza do gry przeistaczająca się w pole bitwy oraz utrzymanie prymatu jednego wymiaru siły. Wprawdzie moja krytyka może być bardzo łatwo obalona przez argument, iż jestem za bardzo wpatrzony w wizje świata współzależności autorstwa Josepha Nye’a, lecz prawdziwa charakterystyka obecnego ładu różni się od tego zimnowojennego, dwudziestolecia międzywojennego, itd. patrząc wstecz. Ale dla prostego ludu reżyser zdecydował się korzystać z tego porównani, gdyż jest ono teoretycznie łatwe do zrozumienia, więc taki zabieg jest logiczny przynajmniej w tym sensie.
Analizując wypowiedzi pana Brauna zauważam ciągły motyw rozgrywki sprawy polskiej przez czynniki zewnętrzne poczynając od powstań narodowych czasów zaborów. Wspominam o tym, gdyż jest to myśl przewodnia, która się wprost ciągnie od XVIII wiek i zahacza o czasy dzisiejsze, dlatego nie mogę o niej nie wspomnieć. Tym niemniej w aspekcie historycznym pragnę nie polemizować, gdyż nie mam ku temu narzędzi metodologicznych czy też wiedzy. Wolę po prostu odwołać się do prawdziwych ekspertów, niekoniecznie zgadzając się przy tym z reżyserem mówiącym o antypolskich spiskach.
Pragnę za to powrócić do głównego wątku, w tym wypadku ukraińskiego, przy którym zgadzam się, iż sprawa jest złożona i skomplikowana- dlatego też korzystanie z obrazu szachownicy jednopoziomowej jest niewłaściwe, jak do ogółu zależności międzynarodowych. Prócz tego wiadomym jest, iż wspomniany prze pana Brauna Putin nie jest osobą indywidualnie odpowiedzialną za potencjalną destrukcję bezpieczeństwa międzynarodowego. Tym niemniej mówienie, że na terytorium Ukrainy działają inne złe osoby lub wysłannicy tych ,,szatanów” wymaga dowodów. Nie chciałbym tutaj wchodzić w dyskurs stosowany przez portal ,,Fronda” i nadawać reżyserowi jakiś przywar, epitetów itd. Tylko patrząc holistycznie, czy wspólna wizja wroga, niebezpieczeństw oraz priorytetów w polityce zagranicznej, abstrahując już od Putina, stanowiska Krelma itd., nie jest potrzebna w społeczeństwie? To pytanie można wyciągnąć z całej analizy odnośnie do poglądów Grzegorza Brauna.
Komparatystyka obecnych trendów medialnych, publicystycznych czy politologicznych ukazujących złowrogie zamiary Putina wobec swoich sąsiadów z atmosferą oczyszczania postaci Stalina przy skupianiu się wyłącznie na zbrodniach Hitlera po 1941r. jest niedorzecznością. Tworzenie takich analogii w głowie reżysera służyć ma przywołanie negatywnego obrazu Stanów Zjednoczonych, które to nie tylko mają być sztucznie wygładzane w przekazie medialnym, ale i mają być one INICJATORAMI wojny na Ukrainie. Brnąć dalej w tej tezie należy podkreślić, iż zdaniem Brauna nie byłoby tego konfliktu bez inicjatywy USA. Co więcej, ma to być oczywiste dla wszystkich, którzy się interesują stosunkami międzynarodowymi...Wynika z tego, że albo jestem głupi, albo swój łeb trzymałem w kuble od śmieci. Tylko to ja trzymałem, czy robił to ktoś inny, kto się aż tak głośno i przemądrzale wypowiada? Nieważne. Teza ta jest nieadekwatna do zaistniałej sytuacji geostrategicznej w skali globalnej oraz zachowaniu szczupłego, czarnoskórego pana siedzącego w Białym Domu. To niemoc, słabość oraz błędy strony amerykańskiej doprowadziły do tego konfliktu oraz umożliwiły szczupłemu, łysiejącemu panu z Kremla stosowanie agresywnej, dynamicznej i prostolinijnej polityki nie tylko względem Kijowa, ale i całej Europy. Mówiąc dosadniej, Obama może powiedzieć –Yes we can, lecz w rzeczywistości nie tylko nie wie w jakim stopniu ma odpowiadać za światowe bezpieczeństwo, lecz przede wszystkim jak uchronić interesy własnego narodu. Po stronie amerykańskiej leży WINA, a nie inicjatywa. Przy samym zajęciu Kremla pojawiły się pomysły o zwyczajnym wpłynięciu jednostki z amerykańskiej floty do portu na półwyspie. Tyle i aż tyle. Prócz tego analitycy wspominali o Memorandum budapeszteńskim, dokumencie tak zapomnianym, iż w praktyce niefunkcjonującym, lecz podpisanym przez Waszyngton. Na pierwszy rzut oka widać, iż Amerykanie nie chcą brać udziału w wydarzeniach w Europie Wschodniej, tylko są do tego zobligowani przez zaistniałą sytuację.
Pan Braun podkreśla, iż w 2009 wycofanie amerykańskiego imperium z Europy, co było tłumaczone jako wycofanie się sił amerykańskich z naszego kontynentu. Przede wszystkim w założeniach amerykańskich jest to ruch racjonalny, gdyż z jednej strony Waszyngton postanowił przeorientować swoją uwagę na obszar Azji, w tym głównie Azji Wschodniej czy też Pacyfiku, o czym wspomina sam Braun. Poza tym, był to sygnał dla krajów europejskich, będących w większości w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, iż same muszą partycypować w budowaniu oraz ugruntowywaniu swojego bezpieczeństwa. Poza tym, to USA posiadają największe na świecie zdolności logistyczne pozwalające na przerzucanie oddziałów, sił oraz sprzętu, w tym wspomnianych przez reżysera czołgów- patrz pionków do gry w jednopoziomowej rozgrywce szachowej, na którą powoływanie się skrytykowałem powyżej. Na marginesie można dodać, iż Amerykanie nie mogą stracić największego, najstarszego i najbardziej zespolonego ze sobą sojusznika, czyli Europejczyków, którzy to przecież budowali potęgę USA. Prócz sfery militarnej, owe zespolenie transatlantyckie w kwestii społecznej czy gospodarczej jest niepodważalne. Waszyngton i Bruksela- raczej poszczególne stolice państw członkowskich UE, mogą się kłócić w kwestii ustanowienia strefy wolnego handlu, lecz podmioty pozarządowe i pozapaństwowe i tak umacniają te relacje, szukając naturalnie zysku.
Reżyser zmianę polityki Waszyngtonu silnie wiąże z automatycznym i natychmiastowym zbliżeniem niemiecko- rosyjskim, mówiąc o restauracji paktu Ribbentrop- Mołotow, co moim zdaniem jest sentencją publicystyczną, skrajnie negatywną oraz nacechowaną emocjonalnie. Oczywiście realnym dowodem takiej tendencji ma być Gazociąg Północny, będący inwestycją zarówno kontrowersyjną, co niebezpieczną dla samych Niemców. Przypomnieć można, iż po kryzysie energetycznym za rządów ukraińskiej premier Tymoszenko, wielu ekspertów podważało istotę budowania takiej infrastruktury. Oczywiście można tutaj przytoczyć tezę o tak zwanej ,,ciepłej wojnie”, która to nastała pomiędzy kontrahentami, dostawcami i odbiorami surowców energetycznych. Tym niemniej polityczno- gospodarcze zbliżenie Berlina i Moskwy jest widoczne już od chwili upadku muru berlińskiego. Takie krótkie przykłady zgoda Gorbaczowa na połączenie Niemiec, dobre relacje Kohl- Jelcyn czy bijąca po oczach prorosyjskość Schroedera- zlewanie Ukrainy ciepłym moczem czy popieranie przyłączenia Federacji Rosyjskiej do grupy G-7. Poza tym, strona rosyjska aż się prosi o niemieckie know-how oraz myśl techniczną, próbując przy tym otrząsnąć się po upadku imperium i próbując dostosować się do realiów postindustrializmu. Bez wątpienia niemieckie firmy, czy patrząc szerzej cała tamtejsza gospodarka na tym korzysta. Dlatego też dla budowania takich zależności, czy jak woli pan Braun- tworzenie kolejnych paktów Berlin- Moskwa, nie potrzeba patrzeć, zwracać się o prośbę strony amerykańskiej, czy też wykorzystywać odpowiedni moment nieuwagi Białego Domu. To się dzieje jakby automatycznie, tworząc wartość dodaną dla zainteresowanych stron.
Dlatego też teza, że zbliżenie rosyjsko- niemieckie determinuje zachowanie Stanów Zjednoczonych w skali globalnej i to jest powodem rzekomego ,,powrotu” na nasz kontynent jest niedorzecznością. Jak wspomniałem, USA nie chce i nie może rozstrzygać o geopolitycznej sytuacji w naszym regionie, gdyż jest obecnie za słabe. Nie z tym prezydentem i nie z tą ekipą. Energiczna i charyzmatyczna Samantha Power na forum ONZ to za mało. Poza tym, by spełniać jakąkolwiek role w systemie międzynarodowym wypadałoby mieć wolę ku temu. Oczywiście może być rola nadana czy narzucona, jednakże w tak ważnych kwestiach jak bycie sędzią, rozstrzygającym itd. wymagana jest wręcz silna chęć do realizowania takich zadań, założeń itd. Prócz tego reżyser sprowadza istotę stosunków międzynarodowych wyłącznie do spraw bliskowschodnich. Zgadzam się, iż na relacje międzynarodowe trzeba patrzeć holistycznie, gdyż świat obecnie staje się coraz mniejszy a współzależności między graczami, regionami, czy podsystemami układu międzynarodowego stają się coraz silniejsze i wyraźne, lecz w moim odczuciu ten automatyzm dedukcyjny w wykonaniu pana Brauna zabija myślenie o całości systemu.
Teza, jakby Izrael wyczerpał swoje możliwości istnienia jest kolejną niedorzecznością. Państwo najbardziej rozwinięte w tym regionie, ze sprawną władzą oraz potencjałem nie będzie znikało ot tak z mapy politycznej. Demografia jest ważnym czynnikiem i nie zamierzam podważać tej tezy, jednakże nie jest to zmienna finalnie determinująca pozycję państwa, narodu itd. tutaj ponownie reżyser utrwala myślenie westfalskie, podkreślając tylko ilościowy zasób ludnościowy. Sam reżyser przyznaje, iż Izrael dominuje militarnie. Ja z kolei dodam, iż dominuje cywilizacyjnie, dlatego też przy sprawnych decydentach i dyplomatach może rozgrywać słabszych sąsiadów, które po Arabskiej Wiośnie odczuwają ewidentne tendencje do destabilizacji.
Prócz tego przytaczanie anegdotki na temat przyjmowania przez peruwiańskich Indian wyznania mojżeszowego oraz mówienie, że Izraelici nie mieli tendencji do nawracania innych może ukazywać, iż pan Braun lubi umiejętnie szukać sztucznych argumentów pod swoje tezy. Przyznaję, iż ja dla sztucznej kontrowersji pragnę przytoczyć dla kontrargumentu założenia z pracy ,,The invention of the Jewish People”, autorstwa profesora historii na Uniwersytecie Telawiwskim Szlomo Sanda. Jego zdaniem przez wieki Żydzi zamieszkujący inne obszary nie byli teoretycznie Żydami w sensie genetycznym czy etnicznym, ponieważ były to ludy czy społeczności zwyczajnie nawrócone na judaizm. Na ten przykład Żydzi zamieszkujący RP to wyznawcy Jahwe z Chazarii, uciekający przed najazdem mongolskim. Tym niemniej wątek nawracania na judaizm uważam za otwarty dla szerszej dyskusji, jednakże pogłębiając go będziemy wspólnie z panem Braunem nazywani antysemitami- reżyser z racji swojej ogólnej analizy sytuacji Izraela, a ja z racji przytaczania profesora Sanda.
Poza tym, pozostając w tym ulubionym przez reżysera obszarze bliskiego wschodu, to reżyser przypomina o ćwiczeniach polskich F-16 nad terytorium Izraela. By doprecyzować, były to manewry przeprowadzane z gospodarzami, Amerykanami, Włochami i Grekami. Pan Braun wysnuwa z tego wniosek, iż Waszyngton w ten sposób chciał budować zaplecze pod koalicję międzynarodową, która to na czele z armią amerykańsko- izraelską uderzyłaby na Iran. Problem polega na tym, iż USA nie ma takich zdolności zawiązywania sojuszy, ani też skutecznego budowania swojego wizerunku w oparciu o takowe rozwiązania multilateralne. O dziwo Waszyngton nie słucha własnych ekspertów, politologów jak np. z Chicagowskiej Rady Spraw Światowych, dlatego też ma wyraźnie osłabione soft power i nie ma realnej siły przyciągania do takich przedsięwzięć. Ten problem strony amerykańskiej aż raził po oczach w przypadku próby rozwiązania kwestii syryjskiej. Paradoksalnie to oficer KGB jako sprawny dyplomata optował za płaszczyzną multilateralną, a nie demokrata Obama.
Idąc dalej w fascynacji reżysera obszarem Azji Zachodniej muszę napisać, iż mnie przerażają stwierdzenia o goebbelsowskiej propagandzie prowojennej wymierzonej w Iran w mediach polskich. Islamska Republika Iranu pojawia się w naszych rodzimych mediach, opracowaniach itd., jednakże nie jest to podmiot będący w świadomości zwyczajnego Polaka nie interesującego się historią czy geografią. Poza tym, jedynie Gazeta Polska nie przygotowałaby polskiej opinii publicznej do zaangażowania w kolejna wojną w Azji, tuż po Iraku oraz Afganistanie. Jest to czas po rozprawie w związku z wydarzeniami z Nangar Khel, informacji o więzieniach CIA na terytorium RP oraz rozwianie wątpliwości odnośnie do arsenału Saddama Husajna w kwestii irackiej. Prócz tego był to już czas, gdy jest wiadome, że polski rząd może zyskiwać na likwidowaniu służby wojskowej, a założenia budżetowe w aspekcie zbrojeń nie są realizowane. Łącząc jednak ten wątek nakreślony przez pana Baumana z moimi własnymi przemyśleniami, jestem skłonny stwierdzić, iż Stanu Zjednoczone mogłyby poświęcić Ukrainę w imię rozgrywki o Iran przy pomocy Federacji Rosyjskiej, która ma bardzo dobre kontakty z Teheranem.
Zgadzam się z tezą, iż pojawiają się tendencję do rezygnacji z dolara jako kluczowej waluty międzynarodowej. Sam świat ma zostać podzielony między sferę dolara, euro oraz yuana, czy też taki proces ma już miejsce w światowym podsystemie finansowym. I każdy podmiot międzynarodowy musi się do tego dostosować, co jest faktem obiektywnym. Już takiego określenia nie mogę przypisać do tworzenia/realizowania tak zwanej opcji B, czyli przenoszenia żydowskich ośrodków decyzyjnych z powrotem do Europy Wschodniej, w tym wypadku na Ukrainę. Przede wszystkim Żydzi są społeczeństwem przygotowanym do rozwiązań totalnych, w tym ich elita rządząca. Nawet jeżeli siedzą na wspomnianym parapecie, to nawet zębami będą się go trzymać. Poza tym, konflikt bliskowschodni jest nie jest o parapet, dom, osiedla itd., tylko w rzeczywistości jest o sferę sacrum. Nie wierzę zatem, by nastąpiło rozdzielenie władzy pomiędzy Tel- Awiwie a bunkier postawiony gdzieś tam na Ukrainie. To w praktyce prowadziłoby do rozdzielenia władztwa nie tylko nad Narodem Wybranym, ale i nad arsenałem atomowym, który jest w rękach Izraela. I wówczas nie byłoby mowy o III wojnie światowej, tylko o realnej możliwości posiadania arsenału nuklearnego przez podmiot niepaństwowy, niezidentyfikowany.
Ukraina nie jest pierwszą kostka domina. Jest to kolejny przykład szerzenia enklaw destabilizacji, jak miało to miejsce w Mołdawii czy też Gruzji. Nie jest to nowość w wykonaniu Rosji, która to specjalizuje się w wykorzystywaniu separatyzmów, rozbicia państw oraz ukazywania ich słabości. Prócz tego jaka to jest propaganda prowojenna, skoro w mediach roi się od opinii mówiących o wstrzemięźliwości wobec sytuacji na Ukrainie oraz do sprowadzanie racji Rzeczypospolitej do problemu sankcji na jabłka, wprowadzonej przez zbrodniarza wojennego- patrz Czeczenia, wróć- bez tonu emocjonalnego, wprowadzonej przez nieodpowiedzialnego partnera handlowego. No chyba, że ktoś pragnie powrotu do zależności gospodarczej między podległym państwem polskim a stroną rosyjską, w której to znowu kluczową rolę sprawowałby rubel transferowy. Wówczas wszystkie kontrakty, nie tylko te przemysłu spożywczego, byłyby realizowane w 200% normy.
Prócz tego tłumaczenie teoretycznej zmiany orientacji establishmentu nie powinno zawierać żadnych teorii czy dociekań spiskowych. Po prostu zapaliło się światełko realnego niebezpieczeństwa, utraty swojej wypracowanej pozycji. Można do tego dodać konieczność zapełnienia dyskursu wewnętrznego informacjami na temat Ukrainy, jeżeli takie wydarzenia są dostępne przez media oraz zajmują się nimi politycy opozycyjni. Pisząc kolokwialnie- mleko się wylało, przez co nie można przykryć sytuacji tak kluczowej dla przyszłości RP jakimś tematem drugorzędnym. Oczywiście można dywagować na temat samej zmiany stosunku do osoby Putina oraz jego natychmiastowej krytyki, która też jest interpretowana jako rusofobia, niemniej jednak powód jest prozaiczny. To z Zachodu można ciągnąć dotacje, granty, fundusze (robiąc przy tym tzw. wałki) oraz czerpać wzorce pseudokulturowe służące do kontroli społecznej. Zaistniała przy tym sytuacja 0-1 w głowach przedstawicieli establishmentu.
Pan Braun używa trybu warunkowego w postaci- jeżeli w przypadku Ukrainy nastąpi wojna eskalująca, to… Moja główna uwaga polega na tym, iż w obecnym systemie konflikty oraz problemy z nimi związane bardzo szybko się rozprzestrzeniają. Mowa tutaj o zagrożeniach miękkich czy też asymetrycznych, które automatycznie płyną ze zdestabilizowanego obszaru. Tak więc nawet przy stosowaniu zawężenia geograficznego, działania wyłącznie na Krymie lub przy granicy rosyjsko- ukraińskiej wpływają na bezpieczeństwo Polski. Oczywiście dziś wiemy, że i tak nastąpiła eskalacja klasycznego konfliktu międzynarodowego, do czego strona polska musi się ustosunkować. Czy to my będziemy winni negatywnych zjawisk na terytorium ukraińskim oraz niezadowolenia tamtejszego społeczeństwa? W otwartym konflikcie w umysłach społeczeństw bardzo łatwo jest doprecyzować wroga, czy też sojusznika. Boję się jednak, iż tym przyjacielem dla Ukraińców nie jest strona polska. Wprawdzie nie śmiałbym podważać negatywnej oceny obecnej ekipy rządzącej, lecz nie jestem przekonany, iż są to ludzie mogący realnie dążyć do wojny w celu przykrycia swoich afer oraz nieodkrytych przestępstw. Przede wszystkim, w skład ten ekipy wchodzą ludzie zbyt strachliwi, by narażać swoje potencjalne bezpieczeństwo na takie przedsięwzięcia jak otwarty udział w klasycznej wojnie. Prócz tego, obecni rządzący świetnie opanowali sztukę przykrywania swoich przewinień, wchodzenia w różnorakie układy oraz działalność w sferze polityki wewnętrznej, więc po prostu nie muszą działać zewnętrznie. Jest to widoczne nie tylko na poziomie centralnym, ale i samorządowym, gdzie rozgrywka międzynarodowa nie jest potrzebna do utrwalenia swojej pozycji lub ukrycia lokalnych przekrętów. Ciekawym, a zarazem niezrozumiałym dla mnie jest wątek wysyłki młodej, polskiej strony patriotycznej do walki na Ukrainie, skoro nie po poboru. Co więcej, część takich środowisk, jak np. narodowcy, są przeciwni polskiej aktywności za swoją wschodnią granicą. Pisząc ironicznie można stwierdzić, iż kibice nie pójdą za wodzem Tuskiem, Sikorskim czy Komorowskim a lemingi nie będą rzucały słoikami w rosyjskie czołgi.
W sferze relacji Warszawa- Waszyngton nie podzielam zdania odnośnie do zmiennej żydowskiej, mówiącej o tym, iżby mieć dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi należy mieć też przyjazne relacje z Izraelem. Ja nie zamierzam tutaj wchodzić w aspekty nieporozumień czy problemów między narodem polskim i żydowskim, jakie przedstawia reżyser, lecz pragnę skupić się na wspomnianej w tym akapicie zależności międzynarodowej. Oczywiście nie chcę deprecjonować znaczenia lobby żydowskiego na politycznych salonach USA, tym niemniej i tak dla Białego Domu teoretycznie najważniejsza jest racja stanu własnego państwa, a nie przyczółka cywilizacji zachodniej na Bliskim Wschodzie. Co więcej, dogmat niemówienia o spornych sprawach żydowskich bazuje moim zdaniem nie na racjach geostrategicznych, lecz na prostych kompleksach wobec Zachodu oraz umiejętnym graniu przez obce czy też wrogie środowiska, sponsorowane z zewnątrz, kwestią antysemityzmu. Pan reżyser bardzo dobrze wie, jak łatwo jest taką łatkę przypiąć oraz jak ciężko jest ją oderwać od swojego wizerunku.
O ile mogę się zgodzić, iż Stany Zjednoczone nie są zainteresowane dezintegracją Federacji Rosyjskiej, to nie mogę się zgodzić z resztą rzekomych planów Waszyngtonu odnośnie do omawianych obszarów. Idąc tropem naznaczonym przez Pana Brauna, strona amerykańska będzie destabilizowała Europę Środkowo-Wschodnią oraz Wschodnią dla interesów Izraela. Z drugiej strony nie rozwalając spójności oraz jedności Rosji, gdyż chce mieć sojusznika w walce z ChRL. Przecież jest to bez sensu- destabilizujemy obszar potencjalnego buforu czy też bliskiej zagranicy jednego podmiotu międzynarodowego, gdyż potrzebujemy zrobić z niego naszego sojusznika. Bezwład intelektualny pana Brauna? Czy też reżyser nakreślił w ten sposób triadę niestabilną, ukazującą złożoność relacji międzynarodowych? To wie tylko sam autor owych założeń.
Czepiając się osoby pana Brauna można wysnuć zastrzeżenia do istoty przedstawiania swoich dywagacji ocierających się o usilne dociekania spisku. Prócz tego, jeżeli Bóg jest panem historii, to po co pan reżyser uprawia swoja gawędę? Dla sławy, zachwytu innych, przestrogi przed ziemskim złym losem? Może wszystkiego po trochu? Pan Braun w swoich wywodach podkreśla, iż bazuje na materiałach ogólno dostępnych. Wynika z tego, iż problem leży w interpretacji czy też w sposobie badania i łączenia faktów w spójną logicznie całość, czy też zbytnie dążenie do umacniania wcześniej ustaloną w głowie wizji otaczającego świata. Z drugiej strony nie mogę nie uwzględnić faktu, iż reżyser przyznaje się do potencjalnej pomyłki czy też zbyt pesymistycznej oceny obecnej sytuacji międzynarodowej, lecz jest to raczej zabieg kokieteryjny, aniżeli autokrytycyzm swoich sądów i dążenie do obiektywizmu. Na koniec chciałbym osobiście zaznaczyć, iż jeżeli takowy konflikt międzynarodowy dotknąłby naszej ojczyzny, to miło by mi było walczyć u boku pana Brauna i po jego zakończeniu dalej dywagować nad geopolityczną pozycją Rzeczypospolitej.
Inne tematy w dziale Polityka