echo24 echo24
926
BLOG

Bezduszne państwo odgórnych i bezprawnych obostrzeń, zakazów, nakazów, kar oraz restrykcji

echo24 echo24 Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 31

Skąd ten tytuł?

Ano stąd, że wczorajszy wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji sprawił, iż zadałem sobie pytanie, jak w jednym zdaniu określić aktualny stan naszego państwa pod rządami Prawa i Sprawiedliwości.

A teraz uzasadnię tę jednozdaniową definicję w aspekcie historycznym.

Urodziłem się pod sam koniec wojny. I tak sobie myślę, że odkąd sięgam pamięcią, przez te wszystkie lata dręczyło mnie przygnębiające poczucie, że Polska jest źle rządzona, a władza nastawiona wyłącznie na łupienie obywateli.

Pierwszym premierem, jakiego pamiętam był Bolesław Bierut, czyli powołany na to stanowisko przez zimnokrwistego ludobójcę Józefa Stalina namiestnik niewart dłuższego komentarza.

Po nim tekę premiera przejął Józef Cyrankiewicz, kolejny namiestnik rządu sowieckiego, wykształcony cynik i despota trzymający Polaków za twarz i straszący ludzi, że im odrąbie ręce, jak się sprzeniewierzą władzy. W tej mokrej robocie wspierali go zwyrodnialcy z Urzędu Bezpieczeństwa, co warto przypomnieć, zarządzanego przez antypolsko nastawionych oficerów pochodzenia żydowskiego. Jednocześnie Cyrankiewicz sumiennie pilnował, żeby w Moskwie szkolono zastępy represyjnej kadry urzędniczej oraz tajne służby, które miały za zadanie zrobić z Polski państwo słabe i podległe władzom Związku Radzieckiego.

Następnie rządy objął typ spod ciemnej gwiazdy, niejaki Piotr Jaroszewicz, oddany przyjaciel Breżniewa i „gospodarz”, który jedno, co potrafił dobrze robić to podnosić ceny i tłumić brutalnie protesty umęczonych ludzi.

Aż spadło na Polskę kolejne nieszczęście, gdy premierem został szkolony na Kremlu aparatczyk Wojciech Jaruzelski, ślepo oddany Związkowi Radzieckiemu oprawca, który, kiedy „Solidarność” zagroziła komunistom wydał narodowi wojnę łamiąc kręgosłupy przyzwoitym i oddanym Polsce ludziom. Nie omieszkał też wysłać na szkolenie u wielkiego brata dysydenckich „elit”, które zdradziły Polskę przy okrągłym stole.

Ten haniebny proces kontynuował nasz kolejny premier, zawodowy pezetpeerowski politruk Mieczysław Rakowski, po którym przejął schedę szef tajnych służb i bezwzględny egzekutor Czesław Kiszczak, znany z tego, że wydał rozkaz by strzelać do górników na „Wujku”.

Aż się naród zbuntował i po wyborach w roku 1989 wydawało się przez moment, że w Polsce skończył się bezpowrotnie komunizm. Niestety, dający nadzieję na lepsze jutro entuzjazm milionów Polaków, którzy uwierzyli, że nareszcie Polską będą rządzić mądrzy i uczciwi ludzie, zmarnował z premedytacją nasz kolejny premier, niejaki Tadeusz Mazowiecki, dwulicowy katolik postępowy, który zdradził „Solidarność” dogadując się z Kiszczakiem przy okrągłym stole, pod okiem zapatrzonego na wschód Adama Michnika. Ten premier blokując dekomunizację słynną grubą kreską postawił postkomunistów u władzy na całe dekady, dając przyzwolenie by ćwiczona w Moskwie post-komusza sitwa szabrowała bezkarnie nasz majątek narodowy.

Jak już post-komuna miała posprzątane uchwyciwszy strategicznie kluczowe stanowiska w państwie, premierem został „nowofalowy biznesman” Jan Krzysztof Bielecki głównie po to, żeby utorować drogę następnemu premierowi Geremkowi, gensekowi honorowemu wychowanemu na naukach Sartre’a, którego zadaniem było przekonanie ludzi, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach. On też miał nakłonić ludzi, co mu się w dużej mierze niestety udało, że naszą stolicą winna być Bruksela, nie Warszawa, a liczą się tylko pieniądze.

Gdy się jednak Polacy połapali, jak perfidnie zrobiono ich w konia wybrali premierem Jana Olszewskiego, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów człowieka przyzwoitego, mądrego i bez reszty oddanego Polsce, który jednak długo nie porządził, gdyż różowa mafia, pod osłoną nocy i nomen omen przy znaczącym udziale Donalda Tuska przeprowadziła skrytobójczy zamach stanu.

Potem rządzili na zmianę cyniczni beneficjenci okrągłego stołu: bogobojna marionetka Unii Demokratycznej, niejaka Hanna Suchocka, obrotowy sikawkowy Waldemar Pawlak, stary kumpel Ałganowa, niejaki Józef Oleksy i miłośnik białowieskich żubrów Włodzimierz Cimoszewicz, który rządził głównie po to, żeby utorować drogę do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, który miał umocnić i zabetonować rządy post-komuny.

Jak już Cimoszewicz spełnił swe zadanie oddał władzę kolejnemu premierowi Jerzemu Buzkowi, gdyż wiedział, że gładkomówny profesor, jak to z profesorami bywa nie będzie przeszkadzał w szabrowaniu majątku narodowego.

Potem wzięli Polskę w swoje łapska Leszek Miller z Markiem Belką głównie po to by wyprzedać dokumentnie nasz majątek narodowy i dać zielone światło bezkarnym przekrętom na niespotykaną wcześniej skalę.

Więc Polacy znów się zbuntowali, i ku zaskoczeniu pewnych swego post-komuchów, wkurzony na serio naród postawił na mniejsze zło i wybrał na premiera Jarosława Kaczyńskiego. Ten drugi po Janie Olszewskim prawicowy premier, mimo iż miał do dyspozycji bliźniaczego prezydenta, szefa IPN, prezesa NBP oraz dwie komisje weryfikacyjne, mając wszystkie potrzebne ku temu narzędzia, nie przeprowadził jednak najważniejszej reformy sankcjonującej odejście od ustaleń okrągłego stołu, bo nie potrafił się porozumieć z inteligencją, zaś argumentacja, że nie było stosownej wykładni prawnej nie była w stanie się obronić, w efekcie, czego musiał oddać władzę.

I tak, po premierze Jarosławie Kaczyńskim władzę przejął Donald Tusk. Krasomówczy Donald miał być premierem silnym, słownym, pracowitym, konsekwentnym i oddanym interesom Polski. W efekcie nie spełnił wielu obietnic wyborczych, a jak się zorientował, że ludzie się na nim wyznali uciekł do Brukseli, wyznaczając na swą następczynię Ewę Kopacz, która ostatecznie Polskę pogrążyła, i jak powiedział minister Sienkiewicz, teoretyczne państwo rządzone przez Platformę Obywatelską przestało działać…

A co było potem?

Otóż, jesienią 2015, PiS wygrało wybory prezydenckie i parlamentarne z przewagą sejmową w wyniku, czego czując się bezkarnym, nieformalnym nad-premierem ogłosił się Jarosław Kaczyński, który formalnym premierem zrobił Beatę Szydło, którą jednak, jak tylko „pokazała pazurki” bez cienia skrupułów zrzucił z sań, a na jej miejsce powołał byłego doradcę rządu Donalda Tuska, całkowicie mu posłusznego bangstera Mateusza Morawieckiego, który zasłynął z wypowiedzi, że Polacy powinni za miskę ryżu zap…lać.  I wszystko szło jak po masełku, bo w zamian za 500 Plus i trzynastą emeryturę ciemny lud cicho siedział, a nad-premier Kaczyński hołdując zasadzie divide et impera, krok po kroku wprowadzał w Polsce autorytarne rządy na modłę Orbana i Erdoğana trzymając naród krótko nie oszczędzając nawet kobiet. O zadłużaniu państwa do poziomu nienotowanego dotąd w naszej powojennej historii, nawet nie wspominam. Ale pan Prezes nie przewidział, że nadejdzie pandemia koronawirusa, która bezlitośnie obnaży nieudaczność, degrengoladę i chaos nowogrodzkiej władzy „dobrej” zmiany pokazując jak na dłoni, że ta władza kompletnie już nie panuje nad sytuacją kryzysową, a pisowskie państwo jest tekturowe. W tej sytuacji setki tysięcy krańcowo zdesperowanych Polek i Polaków zaczęły wychodzić na ulice miast i miasteczek uświadomiwszy sobie, że jak Jarosław Kaczyński się nie opamięta i nie zacznie się liczyć z ludźmi, - to wszystko runie z takim impetem, że nie będzie, czego zbierać.

I tak, historia zatoczyła błędne koło i wróciliśmy do opcji wyjściowej.

Ktoś zaprzeczy?

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka