echo24 echo24
631
BLOG

Chciałbym coś opowiedzieć Pani Prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 44

Portal internetowy Salon24 News – vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1116745,pis-chce-wniosku-do-trybunalu-konstytucyjnego-ws-wyroku-tsue informuje:

PiS chce wniosku do Trybunału Konstytucyjnego ws. wyroku TSUE. Nie tylko tarcia w koalicji, ale też orzeczenie TSUE na temat ustawy o KRS, było przedmiotem rozmów kierownictwa PiS. Partia rządząca zachęci rząd do złożenia wniosku do Trybunału Konstytucyjnego. - PiS zwraca się do rządu o podjęcie uchwały w sprawie skierowania wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o ustosunkowanie się do orzeczenia TSUE, którego fragmenty kwestionują wyższość konstytucji wobec wszystkich źródeł prawa w RP, w tym zawartych przez Polskę traktatów o UE i funkcjonowaniu UE, a także wtórnego prawa Unii Europejskiej - powiedziała rzecznik PiS Anita Czerwińska…

Mój komentarz:

W ramach komentarza, pragnę tedy Pani Prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej coś pouczającego opowiedzieć.

Chodzi mi o Kolegia ds. Wykroczeń, które w czasie, jak życie pokazuje nie do końca minionym mogły całkowicie bezkarnie robić praktycznie to, co chciały. Skąd to wiem? Ano stąd, że tych ponurych praktyk na własnej skórze doświadczyłem.

A teraz do rzeczy.

Jak nam w latach 50. ubiegłego wieku bezpieka wykończyła Ojca za AK, Mama chcąc utrzymać dwóch dorastających synów sprzedawała kolejno biżuterię, zastawy, obrazy, dywany… a gdy i to się skończyło, nie była w stanie utrzymać naszego czteropokojowego mieszkania pod Wawelem i dała ogłoszenie do gazety o zamianę na mniejsze. Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek. Na domiar złego, ten ponury jegomość miał na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika Urzędu Bezpieczeństwa. Dopóki mama żyła dawali mi spokój, ale jak zmarła, z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ów ubecki duet chciał mnie wykurzyć z mieszkania, bo, cytuję: „Oni w swoim bloku inteligenta nie potrzebują ”. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem, co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej, a większość mi doradzała, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram.

Rzeczeni ubecy zawarli przymierze z niejaką panią Genowefą, mieszkającą pode mną kompletnie nawiedzoną dewotką. Wybrali znaną w tamtych czasach ubecką metodę robienia z ludzi nauki wrogów władzy ludewej. A jak? Właśnie pomocy Kolegium ds. Wykroczeń. Ich plan był prosty. Zawsze, gdy ktokolwiek mnie odwiedził, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję, a przybyły patrol legitymował nas i nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium d. Spraw Wykroczeń, gdzie w oparciu o treść załganej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej dostawałem tak zwaną czapę.

Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej dwu partyjnych działaczy PZPR-u i jednego ormowca. Świadków obrony nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego, dostawałem najwyższy wymiar kary. Była to grzywna pieniężna czterech i pół tysiąca złotych, co przy mojej pensji asystenta Akademii Górniczo – Hutniczej stanowiło sumę nie do przeskoczenia. Zasądzanych mi grzywien tedy nie płaciłem, próbując się odwołać do drugiej instancji, gdzie wynik pierwszej rozprawy był zawsze utrzymywany w mocy i nie było już się gdzie odwołać . I choć Pani Prezes pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po kilku latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje wynik lepszy od Jacka Kuronia. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium.

Wszakże, gdy ilość orzeczeń kolegium zaczęła mi zagrażać wyrzuceniem z pracy stawiając mnie w jednym rzędzie z recydywistami, postanowili mi pomóc lokalni prawnicy, których w ówczesnym Krakowie znałem prawie wszystkich. Sprawę wziął w swoje ręce prawdziwy tuz tamtych czasów Stanisław Warcholik, ówczesny dziekan Izby Adwokackiej. Po serii narad postanowiono wykonać w Kolegium Orzekającym coś w rodzaju wejścia smoka, w oparciu, o jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wyselekcjonowanych starannie z grona najbardziej szanowanych krakowskich prawników. Na nadchodzącej rozprawie miałem mieć tedy za świadków, oprócz dziekana krakowskiej Izby Adwokackiej, tak potężnych oligarchów ówczesnej palestry jak super mecenas od spraw karno kryminalnych, śp. profesor Karol Buczyński i znany cywilista, śp. profesor Franciszek Studnicki. I jeszcze na dobitkę wzięto ówczesnego szefa Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych profesora Marka Waldenberga. Wszyscy, a jakże by inaczej, z Jagiellońskiej Wszechnicy. Więc musi Pani Prezes przyznać, że jak na sprawę w kolegium mocne uderzenie. - verte!

W końcu nadszedł pamiętny dzień rozprawy mającej się rozpocząć o trzynastej. Moi zacni świadkowie, ludzie nader solidni i obowiązkowi, przybyli punktualnie. Po godzinie czekania w mrocznym korytarzu, profesor Studnicki senior odważył się spytać jak długo jeszcze mamy czekać, co zostało uznane za bezczelny wybryk. Wreszcie mnie wywołano. Zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, mój osobisty adwokat śp. mecenas Parzyński poprosił Wysokie Kolegium, żeby przesłuchało zgłoszonych świadków obrony. Na to ormowiec, który był przewodniczącym składu orzekającego, nie mając pojęcia z kim ma do czynienia, obrzucił moich świadków wzgardliwym spojrzeniem i odpowiedział krótko, cytuję: „nie obchodzą nas kłamliwe zeznania przygodnych obywateli zebranych z ulicy ”, czemu towarzyszyły wzgardliwe uśmieszki towarzyszących mu aktywistów PZPR-u. Tego mecenas Buczyński nie był w stanie zdzierżyć i zgłosił formalny protest, na co przewodniczący kolegium nakazał moim świadkom opuszczenie sali. A gdy się zaczęli sprzeciwiać, poprawił się w siodle i władczym tonem zagroził, że jeśli natychmiast nie wyjdą zawezwie milicję. I świadkowie, profesorowie prawa i mężowie stanu, przywykli do brylowania w najznamienitszych świątyniach Palestry, zostali bez możliwości zabrania głosu wyrzuceni za drzwi przez prymitywnego ormowca…”, koniec opowieści.

Dlaczego o tym Pani Prezes opowiedziałem?

Na to pytanie musi Pani Prezes sobie już sama odpowiedzieć, gdyż przez szacunek dla pełnionego przez Panią Urzędu, - ani bym śmiał cokolwiek Pani Prezes sugerować.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum

Ponieważ w komentarzach wytknięto mi, że się ustawicznie użalam, - oświadczam, że opowieść, którą przytoczyłem w notce będę przypominał tak długo, dopóki nie skończy się PRL-bis w wykonaniu partii, której przewodzą wyzuci z sumienia i przyzwoitości cwaniacy i szaleńcy. Bo draństwo obecnej władzy niczym się nie różni od tego, co opisałem w notce. Partia o przewrotnej nazwie "Prawo i sprawiedliwość", która obecnie rządzi przy pomocy częstokroć łamiących Konstytucję zakazów, nakazów, kar oraz restrykcji, - to właśnie takie bezkarne narodowe „Kolegium ds. Wykroczeń” wydające wyroki, od których nie ma się już gdzie odwołać. Dlatego rzeczoną opowieść będę przypominał jeszcze wielokrotnie, gdyż jako państwowiec, każdy mój tekst podpisuję imieniem i nazwiskiem z dopiskiem: "Niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa". 


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka