Wczoraj opublikowałem na Salonie24 notkę pt. „Angela już nie dla Donalda się kąpie w pieszczocie pian! ” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1120661,angela-juz-nie-dla-donalda-sie-kapie-w-pieszczocie-pian , którą Admini, a jakżeby inaczej, - skrzętnie zamietli pod dywan.
Powiem wszakże nieskromnie, iż nie wykluczam, że znani dziennikarze czytają notki blogera Echo24, bo nazajutrz po opublikowaniu wspomnianej wyżej notki mojego autorstwa, w rozpoczynając swą niedzielną poranną audycję pt. „”GOŚCIE PASSENTA ”, pan redaktor Daniel Passent, znany polski dziennikarz, wieloletni felietonista tygodnika „Polityka”, tłumacz, satyryk i autor książek, - prawie dosłownie powtórzył to, co w rzeczonej notce napisałem. Kto nie wierzy, może odsłuchać, czy mówię prawdę na portalu Radia TOK FM – vide: https://audycje.tokfm.pl/audycja/89,Goscie-Passenta
A jeśli to był zbieg okoliczności, co jest oczywiście możliwe, - to jestem niezmiernie dumny z tego, że tak nieprzeciętnie inteligentny dziennikarz o niezwyczajnym poczuciu humoru jak Daniel Passent jest identycznego, co ja zdania w sprawie przypisania premierowi Morawieckiemu kolejnego sukcesu, jakim rzekomo były jego osobiste negocjacje z Angelą Merkel w sprawie wystąpienia Lewandowskiego w meczu z Anglikami.
A teraz, komentatorzy miłujący partię Jarosława Kaczyńskiego mogą sobie do woli ulżyć pisząc, że jestem kabotynem z rozdętym ego, - co na przestrzeni ostatnich kilku lat tysiące razy powtarzali.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Scriptum
Jeden z Gości mojego blogu [park21 marca 2021, 14:05 ] dodał komentarz następującej treści, cytuję:
„W latach 70-tych bywałem w czołowej wówczas restauracji pt. Kameralna. Byłem świadkiem, jak przedwojenny kelner Pan Piotr, powiedział Panu Passentowi; pocałuj mnie pan w dupe. Poznał sie kelner na Panie Passencie. Sam Pan Passent opisał to w swoim felietonie w tygodniku Polityka. Można to sprawdzić. A, Pan "dumny"…”, koniec cytatu.
Więc tak odpowiedziałem na ten komentarz (zaskakująco puenta będzie na końcu):
Coś Panu opowiem.
Od zarania lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku miałem zaszczyt celebrować z przyjaciółmi piękną świąteczną tradycję.
Co roku, przed Bożym Narodzeniem, w Wigilię Wigilii, spotykaliśmy się w secesyjnej sali kolumnowej krakowskiego hotelu Pollera by przełamać się opłatkiem. Nasza kompania składała się wówczas z ambasadorów sfer uniwersyteckich, śmietanki krakowskiej palestry, czołówki szanowanych pod Wawelem lekarzy i znanych galicyjskich artystów. Były to serdeczne, przyjacielskie spotkania odbywane z rzadko już spotykanym pietyzmem podług nad wyraz wytwornej etykiety. Służba hotelowa ustawiała w podkowę elegancko zastawione stoły zasłane wykrochmalonymi, śnieżnobiałymi obrusami. Na proscenium puszyła się pięknie ubrana choinka. A kapituła naszej grupy miała swoje, od zawsze te same honorowe miejsca przy świątecznym przy stole. Odświętnie ubrani, po krótkim entrée na stojąco zasiadaliśmy do uroczystego podwieczorku. Wszyscy mówili półszeptem. Czuło się wzruszenie w oczekiwaniu na moment podzielenia się opłatkiem, a na sali panowała atmosfera podobna tej w kościele tuż przed podniesieniem.
A gdy nadchodziła chwila świętego dla Polaków obrządku wszyscy wstawali od stołu z listkami opłatka w ręku i z łezką w oku życzyli sobie najlepiej i najszczerzej, jak tylko przyjaciel przyjacielowi życzyć może.
Usługiwał nam niezmiennie od lat niejaki pan Józef – starej daty kelner, który mi pewnego razu powiedział, że choć dawno już powinien był pójść na emeryturę, to tak naprawdę wciąż pracuje za naszą przyczyną, gdyż jak się wyraził: „ja przez cały rok na was czekam, bo tworzycie państwo towarzystwo, które mi jak żywo przypomina przedwojenne czasy, kiedy dama była damą, a pan rzeczywiście był panem”. I trwała ta nasza piękna tradycja całymi latami, aż ż nadszedł czas kiedy Bóg pokarał Polaków wolnością i zaczęła się tak zwana „transformacja”. Starsi zapewne pamiętają hasła, jakie lansowały wówczas media: „bierzcie polskie sprawy w swoje ręce”, „liczy się tylko przyszłość i pomnażanie kapitału”, „niewidzialna ręka wolnego rynku rozwiąże wam wszystkie problemy”, „liberalna Polska receptą na szczęście”…
Jak się okazało, wielu moich przyjaciół wzięło sobie owe hasła głęboko do serca. Oddani w przeszłości wyłącznie nauce profesorowie prawa wraz z zaprzyjaźnionymi gwiazdorami krakowskiej palestry pozakładali firmy konsultingowo doradcze, co obrotniejsi lekarze dogadali się z koncernami medycznymi, a niektórzy artyści zaczęli tworzyć dla potrzeb biznesu. No i bractwo, które od zawsze jeździło rozklekotanymi „maluchami”, a w porywach wartburgiem na talon, przesiadło się raptem do luksusowych „audic” i „beemek” z serii 700. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie nieszczęście, że powąchanie pieniędzy wyzwoliło z nich ślepy pęd do zbicia fortuny za tak zwaną „wszelką cenę”.
Nowe realia skłoniły ich do wejścia w zażyłe stosunki ze swoimi klientami, a mówiąc dokładniej byłymi prywaciarzami, sekretarzami partii, prezesami et consortes, czyli post-komuszą nacją geszefciarzy, którzy w czasie transformacji przepoczwarzyli się w sektę „nowofalowych biznesmenów”, których historia zapamięta z tego, że do garniturów z Vistuli nosili białe frotowe skarpetki. A z czasem ta nowobogacka ferajna zaczęła się panoszyć w eleganckim towarzystwie z markowymi cygarami w zębach, choć aromatu Cohiby do dziś nie odróżnia od swądu skisłego ogórka.
Aż nadszedł rok, kiedy moi wieloletni przyjaciele postanowili wyjść naprzeciw „nowym czasom” i zaprosić na opłatek do Pollera swych „nowych znajomych”. Przedstawienie zaczęło się już w hotelowej szatni, gdzie odbył się pokaz, obowiązkowo długich aż po same kostki futer z norek, syberyjskich soboli, ocelotów - reszty wykrzykiwanych na głos nazw kosztownych okryć nie zapamiętałem. Poprawiwszy makijaże i klapy garniturów od Bossa nowofalowa „elita” polskiego „biznesu” wlała się do hotelowej sali kolumnowej zasiadając bez żenady na honorowych miejscach zwyczajowo przeznaczonych dla kapituły.
Jeden z „biznesmenów” chciał za wszelką cenę zaistnieć w nowym towarzystwie. Ryknął tedy na całe gardło: „Kelner!!!”... Pan Józef, jak zawsze w kremowym smokingu wyrósł obok niego jak spod ziemi ze słowami: „do usług szanownego pana”… Gdzie jest wódka!!! – ryczał nowofalowy bonza… Najmocniej szanownego pana przepraszam, ale myślałem, że jak zwykle podam po opłatku – skłonił się grzecznie pan Józef… Po jakim opłatku!!! – wrzasnął podkręcony parweniusz. "Żeby mi tu zaraz było na stole parę flaszek!!! Zrozumiano???"... "Jak szanowny pan sobie życzy" – skłonił się uprzejmie stary kelner.
Z niepomiernym zdumieniem stwierdziłem, że gros moich przyjaciół nie reaguje na to rynsztokowe zachowanie znakomicie się bawiąc w nowym towarzystwie, a głównym tematem dyskusji są chełpliwe opowiastki ile też gwiazdek miał hotel na wyspach, skąd właśnie wrócili i jak wiele kafelków Versace mają ich żony w łazience. Z zażenowaniem patrzyłem jak mizdrzą do swoich potencjalnych klientów. Grupa biznesowa stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a niegdysiejsza uroczyście podniosła atmosfera naszych opłatkowych spotkań prysła jak bańka mydlana przemieniwszy się w bazarowy harmider. A gdy nadeszła pora podzielenia się opłatkiem, zbratane towarzystwo poklepując się poufale po plecach zaczęło sobie pośpiesznie składać sztampowe życzenia, by czym prędzej powrócić do rozmów, kto, ile, gdzie i jakim sposobem zarobił pieniędzy.
Wtedy przypomniałem sobie o naszym kelnerze i jak co roku poszedłem z opłatkiem na zaplecze by złożyć życzenia panu Józefowi. Siedział zafrasowany przy kuchennym stole jakiś taki skulony i w siebie wpełznięty.
"Panie Józefie! Z najlepszymi życzeniami do pana przychodzę!" – krzyknąłem od progu. Pan Józef wstał ciężko od stołu i z gorzkim uśmiechem na twarzy odpowiedział: „Ja też, panie Krzysztofie życzę panu wszystkiego najlepszego, a przy okazji chciałbym się z panem pożegnać ”… Widać było, że z trudem opanowuje wzruszenie. "Co się stało panie Józefie?" – zapytałem."Coś ze zdrowiem nie tak??? "
Stary kelner przez dłuższą chwilę milczał, aż zebrał się w sobie i wyksztusił przez ściśnięte gardło: „ze zdrowiem dzięki Bogu wszystko dobrze, lecz niech się szanowny pan na mnie nie obrazi, ale wie pan, czas mi już pójść na emeryturę, bo to już nie to towarzystwo ”.
Ten tekst opublikowałem na Salonie24 w dniu 11 grudnia 2012 – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/471353,stary-kelner
I co było dalej?
W roku 2015 PiS przejął władzę i obecnie dokładnie tak samo jak tamci „biznesmeni” z okresu platformerskiej transformacji zachowują się dzisiaj obrośli w piórka pisowscy adoratorzy mega biznesmena Obajtka.
Zaprzeczy Pan?
Inne tematy w dziale Polityka