Dziś w nocy przeczytałem w Internecie, że Robert De Niro odwiedził Kraków, gdyż zamierza w naszym Królewskim Mieście otworzyć ekskluzywny hotel z wytworną restauracją.
Mój Boże! Żebym ja był młodszy!
Pytacie skąd to westchnienie?
Obejrzyjcie tedy tę kultową scenę z filmu „Dawno temu w Ameryce ”
https://www.youtube.com/watch?v=NtAU41WNURs
No, co??? Każdemu przecież wolno się rozmarzyć!
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Scriptum
A jednak marzenia się czasem spełniają, o czym Wam teraz opowiem (jest długi weekend, więc być może znajdziecie Państwo czas na przeczytanie):
Kończył się październik 1967roku. W towarzystwie mamy Krzysztof zajechał taksówką na redę gdyńskiego portu. Gramoląc się ze zdezelowanej warszawy, dosłownie zaniemówili na widok monumentalnego cielska słynnego transatlantyku MS BATORY. Królewski statek, jak wieża Babel, wznosił się nad portowym nabrzeżem wypełnionym tłumem rozemocjonowanych ludzi. Statek był imponujący. Porażał ogromem. Olśniewał dziewiczą bielą. Ogłuszał rykiem syren pokładowych, jakby w finale filharmonicznego koncertu zagrało jednocześnie tysiące puzonów. Dojścia do statku bronił ciasny kordon milicjantów. Na portowym podeście grała orkiestra reprezentacyjna marynarki wojennej. Zewsząd było słychać nerwowe nawoływania wyjeżdżających za wodę szczęśliwców i pozostających w kraju cierpiętników. Rosło zamieszanie. Na szpaler milicjantów napierał gęstniejący tłum (…)
W jednej ręce ściskał dokumenty, a w drugiej wlókł za sobą ciężką, tekturową walizę, gdzie miał trochę rzeczy osobistych i prezenty. Najcięższy był zakupiony w Cepelii – rzeźbiony w drewnie orzeł z rozpostartymi skrzydłami, którego z trudem upchnął pomiędzy kryształy i firmowe flaszki czystej wyborowej. Przepychając się przez kłębowisko podnieconych ludzi, dotarł w końcu do trapu pokrytego szkarłatnym dywanem. Kiedy stał bezradnie, nie wiedząc, co począć, usłyszał uprzejmy głos:
– Pan pozwoli ze mną. Pozwoli pan również, że zabiorę pańskie bagaże i pomogę panu dokonać odprawy.
Ubrany w biały mundur steward okrętowy, wyglądał tak elegancko, że wydał się Krzysztofowi co najmniej bosmanem. Kroczył za taszczącym jego walizę stewardem równie oszołomiony, co zażenowany. Po raz pierwszy ktoś coś robił za niego. Po przejściu przez odprawę steward wprowadził go na statek.
– Teraz zaprowadzę pana do kajuty – skłonił się uprzejmie.
Szli przez labirynt korytarzy wyścielonych miękkim, puszystym dywanem. Uderzała nieskazitelna czystość, a mosiężne poręcze lśniły od polerki. Statek był przepojony podniecającym zapachem luksusu.
– Proszę się rozgościć, a jakby pan czegoś potrzebował, to tutaj jest dzwonek, wystarczy raz przycisnąć – steward skłonił się grzecznie i zostawił go samego.
Przysiadł na krawędzi łóżka. Nie mógł pozbierać myśli. Aż raptem poczuł delikatne drżenie statku i dyskretny pomruk maszyn okrętowych.
A więc to wszystko prawda! Płynę do Ameryki! (…)
Drugiego dnia podróży oficer rozrywkowy zapowiedział na wieczór uroczysty bal kapitański.
Co ja teraz zrobię?, strapił się Krzysztof.
Co prawda zabrał ze sobą niegdyś białą koszulę, poprzecierany krawat i mocno znoszony garnitur, lecz ten dyżurny zestaw w niczym nie przypominał stroju balowego. Przywołał z pamięci, jak po pierwszym semestrze dostał na Akademii Górniczo–Hutniczej sorty mundurowe. Był to o kilka numerów za duży, górniczy mundur w stalowym kolorze, z solidnej gabardyny, który nieoceniony pan Mączka, przedwojenny krawiec, przerobił mu na garnitur za przystępną cenę. W tym szarym surducie, z fasonu przypominającym rycerską zbroję opędził dziesięć semestrów.
– Kurczę! Ale kompromitacja! myślał zdesperowany. – Na balu będą same wystrojone damy, a ja się mam przyodziać w ten koszmarny szarobury pancerz!
Wieczorem, tuż przed rautem, do drzwi kajuty zapukał dyskretnie steward i poprosił uprzejmie:
– Jeśli można, zabiorę pańską wieczorową toaletę do odprasowania.
Cholera! - zaklął pod nosem. – Ładnie się zaczyna.
Pąsowy ze wstydu, podał stewardowi znoszone ubranie, w którym zdał w czasie studiów blisko setkę egzaminów, świętując każdorazowo do białego rana. Steward dokonał jednak cudu i odprasowany garnitur odzyskał jaki taki wygląd.
Po wejściu do sali balowej, zaparło mu oddech. Jak świat światem nie widział takiego przepychu. Kryształowe kandelabry rozświetlały salę tysiącami migotliwych iskier, które się odbijały w wielkich kryształowych lustrach. Dystynkcji dodawał mahoń, zdobione sztukaterią plafony i mosiężne inkrustacje. Na stolikach zasłanych wykrochmalonymi obrusami oczekiwały na gości wykwintne nakrycia. Wszystko przyozdobione egzotycznym kwieciem. W tle przygrywała dyskretnie okrętowa orkiestra, a pod ścianą prężył się szpaler kelnerów w kremowych smokingach. Orkiestra zagrała tusz. Zapadła uroczysta cisza, przerwana po chwili zamaszystym wejściem kadry oficerskiej, pod wodzą kapitana. Mundury galowe polskiej marynarki, złote epolety i galanteria oficerów robiły piorunujące wrażenie. Dały się słyszeć westchnienia kobiet. Kapitan powitał zaproszonych gości i bal się rozpoczął (...)
Zaczęła się kolacja, przypominająca ucztę bogów. Oszołomiony, miętosząc w dłoniach menu, nie miał zielonego pojęcia, od czego zacząć.
W kraju w sklepach straszą puste półki – rozmyślał z poczuciem winy. – Co pewien czas coś rzucą na rynek od wielkiego święta, a tutaj, całe półmisy najprzedniejszych szynek parmeńskich, salami, pasztetów, tace pełne prowansalskich serów, żółwiowe zupy, krewetki, homary, langusty, krwiste polędwice i sięgające sufitu pryzmy egzotycznych owoców ze wszystkich stron świata!
Orkiestra znów dała tusz i przygasły światła. Zapanowała tajemnicza cisza. Wtenczas niespodzianie zagrzmiały fanfary, a w rytm bicia kotłów, bębnów i perkusji na salę wpełzł wijący się między stolikami wąż kroczących gęsiego kelnerów niosących ponad głowami na srebrnych paterach fantazyjne kompozycje rzeźbione w płonących lodach.
Chyba mi się to śni – pomyślał.
Jego medytacje przerwało głośne stuknięcie obcasów. Salutował jeden z oficerów:
– Pan kapitan będzie wielce zaszczycony, jeśli pan zechce przyjąć zaproszenie do loży kapitańskiej – oznajmił Krzysztofowi, który obejrzał się odruchowo za siebie sądząc, że oficer zwraca się do kogoś innego.
– Pan mówi do mnie? – zapytał skonfundowany. – To chyba jakaś pomyłka!
– Nie ma żadnej pomyłki, to pan jest proszony – odparł z tajemniczym uśmieszkiem wyprężony oficer.
Zszokowany ruszył za oficerem. Kiedy podeszli bliżej loży kapitana, wpadł w jeszcze większe osłupienie. Na skórzanych kanapach, w towarzystwie rozbawionej kadry oficerskiej siedziało, jak zdążył zliczyć, osiem niewiarygodnie pięknych dziewcząt. Ich urodę podkreślały stroje szokujące przepychem i wytwornym krojem, jak z żurnali domów mody Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. To nie może być prawda! Chyba mi się to wszystko przyśniło!, myślał gorączkowo. Gdy tak stał, bez słowa, pan kapitan oznajmił z tajemniczą miną:
– Proszę przyjąć do wiadomości, że jedna z tych pięknych pań wyraziła życzenie, by pan dzisiejszego wieczoru zjadł z nami kolację.
Krzysztofowi zakręciło się w głowie. Oniemiały z wrażenia miętosił nerwowo poły marynarki, którą próbował niezdarnie ukryć przed taksującym wzrokiem dziewczyn. Boże, co za wstyd – starał się zebrać myśli. – Takie towarzystwo, a ja stoję przed nimi w niemodnym, przenicowanym ancugu!
– Jest mi niezmiernie miło – wydusił z siebie w końcu. – Ale czy mogę spytać, czym sobie zasłużyłem na to zaproszenie?
Zajęte rozmową towarzystwo zdawało się nie zwracać na niego uwagi. Ze strzępów dyskusji zdążył jednak wywnioskować, że te piękne kobiety to najlepsze polskie top modelki, udające się z Modą Polską na światową wystawę „Expo 67” w Montrealu. Zaczynało do niego docierać, że siedzi w towarzystwie najpiękniejszych Polek końca lat sześćdziesiątych. Z rozmowy domyślił się, że nie jest to ich pierwsza podróż za ocean sławnym transatlantykiem, bowiem wszystkie świetnie znały pana kapitana i jego kompanów.
Ależ ci faceci mają wspaniałą robotę, pomyślał z zazdrością.
Suto podlewane spotkanie krążyło wokół opowieści, w których się przewijały słynne metropolie Europy, Australii i obu Ameryk. Wiało światowym salonem.
– Co ja tutaj robię? – starał się zebrać myśli. – Tu sami światowcy, a ja, skromny student ledwie wiążący koniec z końcem, z semestru na semestr, który nie był nawet w Czechosłowacji!
Kiedy tak medytował, kątem oka uchwycił ukradkowe spojrzenie jednej z modelek. Najwyraźniej mu się przyglądała. Po chwili przyłapał ją ponownie. Była to przepiękna długowłosa brunetka, o migdałowo wykrojonych, piwnych oczach. Kiedy spojrzał w jej stronę spuściła pośpiesznie powieki i odwróciwszy głowę, udawała zajętą rozmową…”, - koniec opowieści.
Od tamtej chwili moje życie stało się na pełną dekadę cudowną bajką, w której Robert De Niro mógłby zagrać główną rolę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości