echo24 echo24
1831
BLOG

Pies naukowca i trybunał dla Zbigniewa Ziobro

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 38

Dziś Platforma Obywatelska chciała się odegrać na Prawie i Sprawiedliwości za Zbigniewa Ziobro, który za rządów Kaczyńskiego próbował stawić czoła korupcji gangsterów wyrosłych z pnia KLD przepoczwarzonego później kolejno w UD, UW i PO.

Z zawstydzeniem patrzyłem jak w polskim Sejmie banda rzezimieszków politycznych z naszej „partii miłości” lżyła posłów opozycji prawicowej, ba, wszystkich przyzwoitych Polaków, którzy tej opozycji sprzyjają.

A jak wyszło na jaw, że oskarżyciele zrezygnowali z wysłuchania świadków obrony, przypomniał mi się sędzia Tuleya, a także pewne symptomatyczne i pouczające zdarzenie z czasów, jak się okazuje nie do końca minionych.

Otóż, jak nam bezpieka wykończyła Ojca, mama musiała zamienić mieszkanie na mniejsze. Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek, a na domiar złego, ten ponury typ ma na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika bezpieki, a ów ubecki duet postanowił mnie wykończyć, bo im naukowiec w bloku nie pasował.
 
Chcąc mnie wykończyć owi ubecy zawarli przymierze z panią Genowefą, mieszkającą pode mną niezrównoważoną sąsiadką. Wybrali znaną ubecką metodę robienia z ludzi nauki chuliganów. A jak? Przy pomocy organu pozasądowego o nazwie „Kolegium ds. Wykroczeń”. Ich plan był prosty jak budowa cepa. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję. Przybyły patrol legitymował nas, a nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium, w oparciu o treść łgarskiej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej.
  
Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej ormowców, jako żywo przypominających skład sędziowski Państwowej Komisji Wyborczej, której się całkiem niedawno przy liczeniu głosów zablokował serwer. Świadków obrony w ogóle nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego dostawałem czapę, czyli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna trzech tysięcy złotych, co przy mojej pensji asystenta Akademii Górniczo – Hutniczej sięgającej w porywach do dziewięciu stówek, stanowiło sumę nie do przeskoczenia.
 
Zasądzanych mi grzywien, zatem nie płaciłem próbując się odwołać do wyższej instancji. I choć Wam pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po kilku latach nalotów na moje mieszkanie wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje wynik lepszy od tego, jakim się w tamtych czasach szczycił Jacek Kuroń.

Przebieg rozprawy był zawsze mniej więcej podobny. Najpierw zeznawali ubecy, potem milicjanci, którzy łgali w żywe oczy, jak to w dniu zajścia stwierdzili na miejscu libację obywateli w większości niepracujących, co było nawet w pewnym sensie prawdą, albowiem część moich przyjaciół jeszcze studiowała nie mając w dowodach stosownej pieczątki. Następnie, wkraczała do akcji wspomniana pani Genowefa, która w trakcie zeznań, co chwilę mdlała i zanosząc się szlochem łgała jak najęta - wypisz wymaluj jak posłanka Sawicka (PO), którą przyłapano na wręczaniu pokaźnej łapówy.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie znany redaktor „Szpilek” imieniem Teodor. Na umówionym spotkaniu poprosił, żebym mu szczerze wyznał, czy to wszystko prawda, gdyż chciałby o tym napisać artykuł do swojej gazety, ale mu trudno uwierzyć, iż w okresie odwilży schyłkowego Gierka, tak bezprzykładne bezprawie jest jeszcze możliwe – przypis autora: a jak życie pokazuje dzisiejsza próba linczu na Zbigniewie Ziobro zdaje się zaświadczać, że to bezprzykładne bezprawie ma się całkiem dobrze, o ile nie lepiej pod rządami pani premier Kopacz i jej „obywatelskiej” Platformy.

Wspomniany dziennikarz dotarł między innymi na moją uczelnię, gdzie w mojej teczce osobowej z klauzulą „Poufne” odnalazł autentyczny dziennikarski diament. Był to donos, który do dziś pewnie jeszcze leży w rektoracie, w którym ubecy opisali mnie, jako niebezpiecznego dla władzy ludowej chuligana. Najcenniejsze jednak było ostatnie zdanie tego dokumentu, gdzie stało napisane, cytuję:

obwiniony Pasierbiewicz jest w posiadaniu psa rasy spaniol, który systematycznie leje po schodach, co nie przystoi psowi naukowca” – przypis autora: każdy kumaty przyzna, że z punktu widzenia prawnego, zarzuty stawiane dziś w Sejmie Zbigniewowi Ziobro miały identyczny kaliber.

Jednakże, gdy ilość orzeczeń kolegium zaczęła mi zagrażać wyrzuceniem z pracy stawiając mnie w jednym rzędzie z recydywistami postanowili mi pomóc krakowscy prawnicy. Sprawę wziął w swoje ręce prawdziwy tuz tamtych czasów Stanisław Warcholik, ówczesny dziekan Izby Adwokackiej. Po serii narad strategicznych postanowiono wykonać w Kolegium coś w rodzaju wejścia smoka, w oparciu, o jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wyselekcjonowanych starannie z grona najbardziej szanowanych lokalnych prawników. Na kolejnej rozprawie miałem, więc mieć za świadków, oprócz dziekana krakowskiej Izby Adwokackiej, takich oligarchów ówczesnej palestry jak nad-mecenas od spraw karno kryminalnych, śp. profesor Karol Buczyński, znany cywilista, śp. profesor Franciszek Studnicki i jeszcze na dobitkę wzięto ówczesnego szefa Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych prof. Marka Waldenberga. Wszyscy, a jakże by inaczej, z Jagiellońskiej Wszechnicy.

Zgodnie z naszym scenariuszem, mój adwokat śp. mecenas Parzyński poprosił wysokie Kolegium, żeby przesłuchało zgłoszonych świadków obrony. Na to przewodniczący składu orzekającego, łudząco podobny do jeszcze do niedawna pełniącego rolę przewodniczącego Krajowego Biura Wyborczego niejakiego Czaplickiego Kazimierza, obrzucił moich świadków wzgardliwym spojrzeniem i odpowiedział, że, cytuję: „nie obchodzą go zeznania przygodnych obywateli zebranych z ulicy”. Tego mecenas Buczyński nie był w stanie zdzierżyć i zgłosił formalny protest, na co przewodniczący kolegium nakazał moim świadkom opuszczenie sali. A gdy się zaczęli sprzeciwiać poprawił się w siodle i władczym tonem zagroził, że jeśli natychmiast nie wyjdą zawezwie milicję.

I wtenczas nastąpiła rzecz niewiarygodna. Otóż moi świadkowie, profesorowie prawa i mężowie stanu, przywykli do brylowania w najznamienitszych świątyniach Palestry, podwinęli pod siebie ogony, zbili się w stadko przestraszonych ludzi i bez szemrania opuścili salę, jak grupa niesfornych uczniów wyrzuconych z lekcji, - a mnie wymierzono karę w najwyższym wymiarze…, koniec opowieści.

Mówicie, że coś takiego w dzisiejszych czasach jest już niemożliwe? No to przypomnijcie sobie Państwo odbywane za rządów Platformy obrady zdominowanych przez PO i PSL komisji sejmowych. To samo, tylko wtedy był rygor komuny, który dziś zastąpiono terrorem poprawności politycznej i subkulturą multi-kulti.

Wybory za pasem, więc tym, którzy zamierzają po tych wszystkich draństwach, jakich się dopuszczała Platforma zagłosować na tę, co tu dużo gadać przestępczą sitwę, proponuję by sobie moją opowieść z czasów, jak się niektórym naiwnie zdaje minionych na spokojnie przemyśleli.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. Nauczyciel akademicki)  

Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka