echo24 echo24
1570
BLOG

Kluczowy problem, którego zabrakło w expose pani Premier

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 87

Chodzi o nadrzędnie ważny problem, którego rozwiązanie jest moim zdaniem warunkiem sine qua non by sprawy polskie rzeczywiście ruszyły do przodu:

Co to za problem?

Przed paroma dniami miałem spotkanie klasowe uczniów jednego z tak zwanych renomowanych krakowskich liceów, które ukończyliśmy w roku 1962. Było nas 15-tu i w sumie mieliśmy ponad tysiąc lat. Wszyscy Wysoko wykształceni - prawnicy, inżynierowie, lekarze, naukowcy i tak dalej.

Wiecie, jakie były proporcje polityczne?

Dwóch sympatyzujących z PIS-em, a reszta to bardziej, lub mniej ślepo zagorzali miłośnicy Platformy.

Powspominaliśmy stare czasy, a po trzecim piwku, jak to zwykle bywa zeszło na politykę.

No i zaczęło się, bo koledzy wiedzą, że prowadzę blog prawicowy.

Trójka najbardziej zażartych przy cichej aprobacie pozostałych zaczęła dywanowy atak na Prawo I Sprawiedliwość, które właśnie wygrało wybory z większością pozwalającą mu samodzielnie rządzić.

A gdy próbowałem tłumaczyć, że partia pana Prezesa wygrała przecież te wybory z woli demokratycznej większości z nienawistną furią zaczęto porównywać Kaczyńskiego do Stalina i Hitlera, z pani Szydło szydzić, że jest jeszcze głupsza niż Ewa Kopacz, nabijać się, że Kaczyński obsadził kluczowe stanowiska w państwie zgrzybiałymi pierdzielami i bynajmniej nie na żarty lamentować, że oni nie chcą by ich rano z domów wyciągali Macierewicz z Kamińskim. Nawet nie wspomnę, co mówiono o prezydencie Dudzie. I nie było mowy o racjonalnej dyskusji, bo oni i tak wiedzieli lepiej.

Wróciłem do domu z dokuczliwym bólem głowy, bo właśnie taki jest obraz naszej inteligencji na dzisiaj. I nieprawda, że to się samo zmieni. A jak się nie zmieni to Polska nadal nie ruszy do przodu.

Więc pytam. Czy, a jeśli to, kto może pogodzić ten obłąkany naród?

Odpowiedzcie proszę! Tylko szczerze!

Kto i jak może ten problem rozwiązać? Już tłumaczę.

Prawo i Sprawiedliwość wygrało w imponującym stylu wybory parlamentarne i mając także większość Senacie może samodzielnie sprawować władzę. A więc można by powiedzieć, że teraz wystarczy już tylko dobrze rządzić. To prawda, lecz jest jedno, ale. Do skutecznego rządzenia potrzebna jest zgoda narodowa, bo bez społeczeństwa, które jest jednomyślne w rozwiązywaniu problemów natury zasadniczej efektywne rządzenie jest trudne, o ile w ogóle możliwe, szczególnie po tym, co się w Paryżu wydarzyło. A niestety nasze społeczeństwo jest dramatycznie zwaśnione, o czym niech Państwa przekona druga, dalibóg autentyczna opowieść.

Stosunkowo niedawno wpadłem do kultowego baru kawowego „RIO” w Królewskim Mieście Krakowie, gdzie codziennie o tej samej porze zbiera się ta sama od lat „podwawelska śmietanka”. Kawę pija się tam przy trzech barowych kontuarach. Niegdyś bywalcy tego baru kawowego pili kawę razem, jak w rodzinie. Jednakże trwająca od kilkunastu lat "wojna polsko polska" zniweczyła tę harmonię i towarzystwo podzieliło się na frakcje: „udecko-platformerską”, „eseldowsko-ubecką” i „pisowsko-bogoojczyźnianą”, które odwrócone do siebie plecami piją teraz kawę przy oddzielnych ladach.   

Jak zwykle o 13-tej zaczęli się schodzić odwieczni bywalcy, a obok mnie przystanął pewien krakowski artysta, z którym chwilę pogadałem. Kątem oka spostrzegłem, że przy ladzie pisowsko-bogoojczyźnianej w charakterystycznych pilotkach bojowych na górach rozkładają się dwie moje wieloletnie przyjaciółki - nad wyraz zapalczywe bojowniczki walecznych szwadronów Ojca Dyrektora. Pokiwałem im radośnie, bo je znam od dziecka i krzyknąłem przez ramię, że zaraz do nich podejdę.

W międzyczasie zostały obsadzone lady platformersko-eseldowsko-ubeckie, gdzie w towarzystwie wyfiokowanych w drogie ciuchy i szpanujących najnowszymi zdobyczami chirurgii plastycznej pań doktorowych, mecenasowych, dyrygentowych, biznesmanowych i innych owych, zoczyłem mojego kumpla z liceum, szanowanego lekarza, któremu również pokiwałem przyjaźnie.

Artysta się gdzieś śpieszył, więc podszedłem do moich przyjaciółek z opcji pisowsko-bogoojczyźnianej. Zmroziły mnie jednak ich lodowato wzgardliwe spojrzenia, a gdy zapytałem, co się stało, po chwili źle wróżącej ciszy jedna z nich spurpurowiała jak indor i prychnęła z furią: Człowieku! Jak ty, chłopak z dobrego domu i szanowany naukowiec możesz pić kawę razem z tym wrednym peowcem, pożal się Boże artystą, który dałby się porąbać za tę Kopaczową! A druga mnie ofuknęła, że mój ojciec akowiec z pewnością teraz przewraca się w grobie. Wyczułem, że nie żartują, gorzej, że powiewa od nich wicherek, że tak powiem pogardliwie nienawistny. Wykręciłem się tedy, że muszę iść do samochodu, bo mi wlepią mandat.

Kiedy wyszedłem z kawiarni dobiegło mnie wołanie kolegi lekarza, a gdy się wreszcie dotoczył z rozzłoszczoną miną walnął z grubej rury: Krzysiek! Miałem cię za inteligentnego gościa! Z kim ty się człowieku zadajesz! Przecież te babony to niebezpiecznie nawiedzone pisówy, które za Kaczora utopiłyby cię w łyżce wody! Czy ty chłopie nie rozumiesz, że jak oni wrócą do władzy to mamy wszyscy do imentu przerąbane?! Wstydź się stary! Ty! Pracownik naukowy gadasz z radiomaryjnymi moherami! Nie dał mi dojść do słowa, aż mu żyły wylazły na skroniach. I znowu wyczułem, że kolega nie żartuje, więc się wykręciłem umówionym spotkaniem.

Kiedy uszczęśliwiony, że udało mi się uwolnić od zakręconego medyka znikałem za rogiem zaszedł mnie od tyłu były ubek, który też pił kawę w RIO, niegdyś bramkarz z krakowskich Jaszczurów, który w czasie komuny handlował dolarami i donosił na kolegów, a obecnie jest prezesem jakiejś ważnej spółki. Zasapany i wyraźnie rozjuszony wygarnął mi na odlew: Myślałem żeś pan jesteś uczonym człowiekiem. Czy się panu za przeproszeniem w głowie popieprzyło?! Widziałem, z kim żeś pan rozmawiał! Czy pan nie rozumie, że z tą pisowsko-peowską bandą nie wolno się zadawać, bo to same mendy i złodzieje?! Aż go zadławiło ze wzburzenia. Więc się znów wykręciłem, tym razem umówionym obiadem.

Po powrocie do domu też nie było lekko. Bo po południu zadzwoniła jedna ze spotkanych w RIO przyjaciółek i przez pół godziny mnie beształa, jak ja mogłem rozmawiać z tymi bandziorami Kopaczowej, którzy nam zabili prezydenta pod Smoleńskiem. A wieczorem dobił mnie telefon kolegi lekarza, który prawie godzinę nawijał, że krakowskie elity się za mnie wstydzą, bo wszyscy widzieli  jak stałem w RIO z tymi parszywymi pisiorami, którzy tylko patrzą żeby władzę przejąć. Długo nie mogłem usnąć ogarnięty lękiem, że zaraz zadzwoni ubek. A w nocy mi się śniło, że mnie linczowali na zmianę Macierewicz z Niesiołowskim. Tyle opowieści.   

Ta autentyczna historyjka dowodzi niezbicie, że politycy zamienili nasz kraj w jeden wielki dom wariatów, a Polska wkroczyła w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich, za czym jest już tylko czarna dziura.

PIS właśnie wygrał wybory. Ale nie oszukujmy się i powiedzmy otwarcie, że niezależnie od bezspornie gigantycznej pracy wspomaganej przez Jarosława Kaczyńskiego Beaty Szydło i jej sztabu wyborczego, paradoksalnie, PIS wygrał te wybory w dużym stopniu dzięki Platformie Obywatelskiej, która w kampanii wyborczej odsłoniła swoje prawdziwe oblicze pokazując, że głoszona przez nią polityka miłości zmieniła się z czasem wynaturzoną nienawiść do prawicy, nienawiść, która osiągnęła tak irracjonalne rozmiary, że straszenie PIS-em przestało działać.

Nie oszukujmy się jednak i powiedzmy szczerze, że ludzie żelaznego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, mimo, że Jarosław Kaczyński po wygranych wyborach zapowiedział, że nie będzie zemsty i odwetu, nie zaczną z dnia na dzień kochać tych, którzy ich przez ostatnie lata w ordynarny i brutalny sposób wyśmiewali, lżyli i poniżali odżegnując od czci i wiary. Bo po prostu "dorzynania watah" i sikania na znicze złożone pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim po smoleńskiej tragedii narodowej zapomnieć się nie da. Na szczęście tych, którzy sikali nie ma już w nowym Parlamencie bo, im Polacy właśnie czerwoną kartkę pokazali przy urnach wyborczych.

Słowem Polsce potrzebne jest teraz jak powietrze porozumienie narodowe w najważniejszych dla Państwa sprawach, jako warunek sine qua non by polskie sprawy rzeczywiście ruszyły do przodu. Co oczywiście nie znaczy, że o tym, co było złe należy zapomnieć, a wręcz przeciwnie ci, którzy dopuścili się czynów niegodnych powinni ponieść stosowne i przewidziane prawem konsekwencje.

I choć gromy spadną mi teraz na głowę, jako prawicowemu blogerowi zaryzykuję stwierdzenie, że PIS do takiej powszechnej zgody nie jest w stanie doprowadzić nawet mając większość sejmową, bo mówiąc zwyczajnie po ludzku pisowcy, szczególnie ci starsi, którzy wciąż dzierżą w swoich rękach stanowiska decyzyjne w partii nie dadzą na to przyzwolenia, gdyż są obsesyjnie nieufni i obciążeni mentalnie zaszłościami z okresu komuny – mam na myśli choćby nowego przewodniczącego Klubu Parlamentarnego PIS posła profesora Ryszarda Terleckiego oraz ministra odpowiedzialnego za kontakty rządu z parlamentem w gabinecie premier Beaty Szydło pana Adama Lipińskiego.

Co zatem robić?

Otóż uważam, że w zaistniałej sytuacji Polaków może ze sobą pojednać młody prezydent Duda, który pomagając PIS-owi w kampanii parlamentarnej spłacił już dług wdzięczności wobec Jarosława Kaczyńskiego za wystawienie jego kandydatury w wyborach prezydenckich.

I choć zabrzmi to dla niektórych szokująco uważam, że właśnie teraz, po wygranej PIS-u, pan prezydent Duda powinien się od partii Jarosława Kaczyńskiego formalnie "zdystansować", podobnie jak przed kilkoma laty zdystansował się od Unii Wolności - i publicznie zadeklarować, że czyni to w imię tego, iż rzeczywiście, a nie tak, jak prezydent Komorowski, chce być prezydentem wszystkichPolaków. W tym miejscu pragnę wyraźnie zaznaczyć, że w tym kontekście słowo "zdystansować" absolutnie nie oznacza "odciąć", jak ktoś mógłby błędnie zrozumieć.

Powiem więcej. Paradoksalnie w realizacji tego wielkiego wyzwania prezydentowi Dudzie może pomóc fakt, że karierę polityczną zaczynał w partii premiera Mazowieckiego, co mu kiedyś wytknąłem na blogu, lecz jednak po głębszym przemyśleniu sprawy doszedłem do wniosku, że ta zaszłość teraz może mu teraz pomóc w odzyskaniu sympatii światka platformerskiego, które jego przejście z Unii Wolności do PIS-u potraktowało, jako zdradę.

Wszakże jest kolejny warunek by prezydent Duda mógł się stać prezydentem wszystkich Polaków.

Otóż, pan Prezydent, żeby się nie narazić tym razem środowisku pisowskiemu musiałby wyzbyć się piętna podświadomej uległości wobec poprawnego politycznie i zdominowanego przez sympatyków Platformy Obywatelskiej "opiniotwórczego" salonu III RP, którą to uległość na swój prywatny użytek nazywam „salonowo celebryckim syndromem galicyjsko jagiellońskim” i bynajmniej nie o dynastię Jagiellonów mi chodzi. Moim zdaniem tym piętnem pan Prezydent się niechcący zaraził w czasie studiów i pracy na niegdyś szacownym i przezacnym uniwersytecie, który jednak w ostatnich dekadach został zdominowany ideologicznie przez przez para-feudalne rządy dusz zwichniętych etycznie post-komunistów o pezetpeerowskim rodowodzie. Uniwersytecie, który go wykształcił, a nie „ukształtował”, jak to mam nadzieję tylko przez grzeczność pan Prezedent powiedział na tegorocznej inauguracji roku akademickiego Jagiellońskiej fabryki dyplomów.

Słowem uważam, że głęboko zwaśnionych Polaków jest w stanie pogodzić tylko niezależny od partyjniackich układów prezydent – byle tylko „pokonana” Platforma i „zwycięski” PIS potrafiły się zdobyć na to, by mu w tym fundamentalnym dla losów Polski przedsięwzięciu nie przeszkadzać.

Dlaczego tak uważam?

Bo pan prezydent Andrzej Duda z własnego doświadczenia zna specyfikę, zalety i wady zarówno tych, dla, których nadrzędnym drogowskazem jest polska tradycja narodowo niepodległościowa pod hasłem BÓG, HONOR OJCZYZNA, jak i tych, którzy uważają, że w dobie globalizacji najważniejsze to liberalizm i rządzący światem pieniądz. I właśnie to osobiste doświadczenie pozwoli mu znaleźć potrzebne teraz Polsce jak tlen modus vivendi układające niezbędnie dla rozwoju państwa kompromisowe stosunki między Polakami o różnych poglądach

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

Post scriptum

Dzisiejsza notka jest zbitką kilku moich notek, które już wcześniej napisałem. Dlaczego więc jeszcze raz te teksty przytoczyłem? Ano, dlatego, iż przeczuwałem, że pani Premier zapomni o tym, o czym zapomniała.

A teraz nieco szersze wyjaśnienie:

Większość ludzi patrzy na Polskę dnia dzisiejszego, a ja myślę o Polsce za 10 lat, kiedy pan prezydent Duda, jeśli będzie postępował tak, jak mu radzę, będzie kończył drugą kadencję i nie będzie już hamującej rozwój kraju wojny między PIS-em i Platformą. A dokładniej nie będzie już PIS-u i Platformy w dzisiejszym wydaniu, gdyż obie te partie się zreformują i być może nawet zmienią swoje nazwy.

A dlaczego tak uważam napisałem już w listopadzie 2012, w notce pt. "Bohaterowie są zmęczeni" vide: http://salonowcy.salon24.pl/460264,bohaterowie-sa-zmeczeni.

Po ucieczce Tuska do Brukseli notka ta w znacznym stopniu się zdezaktualizowała, ale nie do końca. Więc przypomnę, co wtedy pisałem, cytuję: fragmenty:

" Urodziłem się pod sam koniec wojny. I tak sobie myślę, że odkąd sięgam pamięcią, przez te wszystkie lata dręczyło mnie przygnębiające poczucie, że Polska jest źle rządzona i poza dwoma krótkotrwałymi epizodami, o których wspomnę w dalszej części tekstu, moją ojczyzną rządzą niezmiennie od lat nieuczciwi ludzie zaprzedani Moskwie.

Pierwszym premierem, jakiego pamiętam był Bolesław Bierut, czyli powołana na to stanowisko przez zimnokrwistego ludobójcę Józefa Stalina łachudra nie warta dłuższego komentarza.

Po nim tekę premiera przejął Józef Cyrankiewicz, kolejny namiestnik rządu sowieckiego, wykształcony cynik i despota trzymający Polaków za twarz i straszący ludzi, że im odrąbie ręce, jak się sprzeniewierzą władzy. W tej mokrej robocie wspierali go zwyrodnialcy z Urzędu Bezpieczeństwa, co warto przypomnieć, zarządzanego przez antypolsko nastawionych oficerów pochodzenia żydowskiego. Jednocześnie Cyrankiewicz sumiennie pilnował, by w Moskwie szkolono zastępy represyjnej kadry urzędniczej oraz tajne służby, które miały za zadanie zrobić z Polski państwo słabe i podległe władzom Związku Radzieckiego.

Następnie rządy objął typ spod ciemnej gwiazdy, niejaki Piotr Jaroszewicz, oddany przyjaciel Breżniewa i „gospodarz”, który jedno, co potrafił dobrze robić to podnosić ceny i tłumić brutalnie protesty umęczonych ludzi.

Aż spadło na Polskę kolejne nieszczęście, gdy premierem został szkolony na Kremlu aparatczyk Wojciech Jaruzelski, ślepo oddany Związkowi Radzieckiemu oprawca, który, kiedy „Solidarność” zagroziła komunistom wydał narodowi wojnę łamiąc kręgosłupy przyzwoitym i oddanym Polsce ludziom. Nie omieszkał też wysłać na szkolenie u wielkiego brata dysydenckich „elit”, które zdradziły Polskę przy okrągłym stole.

Ten haniebny proces kontynuował nasz kolejny premier, zawodowy politruk Mieczysław Rakowski, po którym przejął schedę szef tajnych służb i bezwzględny egzekutor Czesław Kiszczak, znany z tego, że wydał rozkaz by strzelać do górników na „Wujku”.

Aż się naród zbuntował i po wyborach w roku 1989 wydawało się przez moment, że w Polsce skończył się bezpowrotnie komunizm.

Niestety, dający nadzieję na lepsze jutro entuzjazm milionów Polaków, którzy uwierzyli, że nareszcie Polską będą rządzić mądrzy i uczciwi ludzie, zmarnował z premedytacją nasz kolejny premier, niejaki Tadeusz Mazowiecki, dwulicowy katolik postępowy, który zdradził „Solidarność” dogadując się z Kiszczakiem przy okrągłym stole, pod okiem zapatrzonego na wschód Adama Michnika. Ten na wskroś obłudny premier blokując dekomunizację słynną grubą kreską postawił postkomunistów u władzy de facto do dnia dzisiejszego, dając przyzwolenie by ćwiczona w Moskwie post-komusza sitwa szabrowała bezkarnie nasz majątek narodowy.

Jak już post-komuna miała posprzątane uchwyciwszy strategicznie kluczowe stanowiska w państwie, premierem został „nowofalowy biznesman” Jan Krzysztof Bielecki głównie po to, żeby utorować drogę następnemu premierowi Geremkowi, gensekowi honorowemu wychowanemu na naukach Sartre’a, którego zadaniem było przekonanie ludzi, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach. On też miał nakłonić ludzi, co mu się w dużej mierze niestety udało, że naszą stolicą winna być Bruksela, nie Warszawa, a liczą się tylko pieniądze.

Gdy się jednak Polacy połapali, jak perfidnie zrobiono ich w konia wybrali premierem Jana Olszewskiego, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów człowieka przyzwoitego, mądrego i bez reszty oddanego Polsce, który jednak długo nie porządził, gdyż różowa mafia, pod osłoną nocy i nomen omen przy znaczącym udziale Donalda Tuska przeprowadziła skrytobójczy zamach stanu.

Potem rządzili na zmianę cyniczni beneficjenci okrągłego stołu: bogobojna marionetka Unii Demokratycznej, niejaka Hanna Suchocka, obrotowy sikawkowy Waldemar Pawlak, stary kumpel Ałganowa, niejaki Józef Oleksy i miłośnik białowieskich żubrów Włodzimierz Cimoszewicz, który rządził głównie po to, żeby utorować drogę do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, który miał umocnić i zabetonować rządy post-komuny. Jak już Cimoszewicz spełnił swe zadanie oddał władzę kolejnemu premierowi Jerzemu Buzkowi, gdyż wiedział, że gładko mówny profesor, jak to z profesorami bywa nie będzie przeszkadzał w szabrowaniu kraju.

Potem wzięli Polskę w swoje łapska Leszek Miller z Markiem Belką głównie po to by wyprzedać dokumentnie nasz majątek narodowy i dać zielone światło bezkarnym przekrętom na niespotykaną wcześniej skalę.

Wtedy Polacy znów się zbuntowali, i ku zaskoczeniu pewnych swego post-komuchów, wkurzony na serio naród wybrał na premiera nieposłusznego Moskwie z krwi i kości patriotę, prawicowca Jarosława Kaczyńskiego. Ten drugi po Janie Olszewskim nie lewacki premier, mimo niezaprzeczalnych sukcesów polityczno-gospodarczych nie był w stanie sprawnie rządzić pod dywanowymi nalotami mediów mainstreamowych, zmanipulowanych przez szkolone w Moskwie służby i ogłosił wcześniejsze wybory.

W efekcie, zbałamuceni przez Michnika i jego gazetę rodacy, którym pan redaktor zdołał sprytnie wmówić, że stanowią elitę III RP, a więc są obywatelami lepszej kategorii, co im odebrało zdolność obiektywnego postrzegania rzeczywistości, wybrali premierem złotoustego picusia glancusia, niejakiego Donalda Tuska, od dawna szykowanego przez post-komunistów na to stanowisko.

Krasomówczy Donald miał być premierem silnym, słownym, pracowitym, konsekwentnym i oddanym interesom Polski. W efekcie, jak tylko wybuchała jakaś kolejna afera krył się po kątach jak przedszkolak, nie spełnił praktycznie żadnej z obietnic wyborczych, jak kraj był w potrzebie grał w piłkę bądź jeździł na nartach, po kilka razy z rzędu zmieniał podjęte decyzje i wycofywał się z tego, co wcześniej powiedział, a jak się wydarzyła tragedia smoleńska, oddał bez wahania śledztwo w ręce Rosjan. Zaś sukcesy sondażowe odnosił wyłącznie dzięki straszeniu Polaków ludojadem Jarosławem i umiejętnym podżeganiu wojny polsko polskiej. A jak PIS się odbił i wyszedł na prowadzenie, stracił kompletnie głowę i popełnia błąd za błędem, raz po raz kompromitując polskie państwo.

Jak widać, Polska nie miała dotąd szczęścia do premierów.

Ale tym razem sprawa jest naprawdę poważna. Idzie kryzys, hamuje produkcja, maleje konsumpcja, wzrost płac się zatrzymał, rośnie bezrobocie i niezadowolenie społeczne, rząd zaciągnął praktycznie niespłacalne długi, a degradująca rozwój kraju wojna polsko polska zdaje się nie mieć końca. Tusk jest doszczętnie zgrany, a zrozumiale zmęczony Kaczyński coraz częściej robi szkolne błędy, jak choćby ten ostatni, kiedy dał się wciągnąć w prowokacyjną pułapkę ze śladami dynamitu i nitrogliceryny na wraku Tupolewa.

Nasuwa się tedy pytanie, co zrobić z hamującą reformowanie, a de facto rozwój kraju walką pomiędzy PISem a Platformą, od lat stymulowaną z zadziwiająco łatwo przychodzącym powodzeniem przez post-komusze służby?
Odpowiadam: Wszelkie próby politycznego rozwiązania tego problemu zarówno przez Tuska, jak i Kaczyńskiego są obecnie skazane na niepowodzenie, gdyż oni, a także ich partie, są zajęci przede wszystkim walką między sobą. I niezależnie od tego, która z tych dwu partii wygra kolejne wybory, pociągnie za sobą jedynie połowę Polaków, a żeby Polska ruszyła do przodu potrzebny jest rząd mający za sobą wszystkich, bądź prawie.

Czyli nie ma już nadziei na silną i suwerenną Polskę???
Odpowiadam: Ależ jest! Konieczne są tylko zmiany systemowe, których dotąd nie udało się przeprowadzić żadnemu premierowi Trzeciej, a także Czwartej Rzeczpospolitej.

Ale jakie zmiany??? Słyszę pytania z lewa, z prawa i ze środka???
Odpowiadam: W Polsce trzeba wreszcie przeprowadzić konsekwentną i bezwarunkową dekomunizację, coś na modłę ogólnonarodowej dezynsekcji. Post-komusze gnidy zagnieżdżone w kluczowych węzłach struktury gospodarczo-politycznej kraju należy skutecznie wytępić, tak jak się leczy wszawicę. Ale, co ważne, nie na drodze represyjnej, co nakręcane przez służby media przypisują pokrętnie PISowi, lecz metodą efektywnego i ostatecznego odsunięcia ich od wpływu na rządzenie państwem.

Przecież to niemożliwe!!! Słyszę znowu wrzask Gazety Wyborczej, a także Gazety Polskiej.
Możliwe odpowiadam, tylko konieczne są przemiany fundamentalne.

Czyli???
Odpowiadam: Należy raz na zawsze odejść od kojarzonego z PISem i Jarosławem Kaczyńskim pojęcia „opozycji prawicowej”, które służbom udało się, nie bójmy się tego powiedzieć, doszczętnie ośmieszyć i zdewaluować w oczach opinii społecznej.

I co???
Odpowiadam: Dotychczasowy, stereotypowo pojmowany model „opozycji prawicowej” należy zastąpić całkowicie nową formą konstruktywnej opozycji ludzi młodych, której proponuję dać nazwę „opozycji niepodległościowej”, z tym, że słowo „niepodległość” powinno być rozumiane nie, jak dotąd, wyłącznie w sensie patriotyczno-narodowym, lecz także, a może nawet głównie, w sensie suwerenności ekonomicznej wobec działań Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Byłby to zupełnie nowy etos zmodernizowanego patriotyzmu kompatybilnego z bieżącą sytuacją europejsko-światową....", koniec cytatu

Tak pisałem dwa lata temu. Oczywiście sytuacja się zmieniła, bo teraz PIS rządzi, a Platforma jest w opozycji. Ale wojna między Platformą i PIS-em trwa nadal, powiedziałbym ze zdwojoną siłą, o czym świadczy wczorajsze głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Beaty szydło. I wojna ta nigdy się nie skończy, jeśli pan prezydent Duda nie weźmie spraw w swoje ręce.

Oczywiście tak samo, jak Pani cieszę się, że PIS wygrało wybory z sejmową większością, albo lepiej, że wreszcie pozbawiono niszczącą kraj Platformę władzy.

Ale nie ufam PIS-owi do końca. Dlaczego?

Opisałem to w notce pt. "Oportunistyczne dziadostwo radnych krakowskiego PIS-u" - vide: http://salonowcy.salon24.pl/589983,oportunistyczne-dziadostwo-radnych-krakowskiego-pis-u, gdzie napisałem, cytuję:

Dla porządku przypomnę, że encyklopedie podają, iż oportunizm to postawa charakteryzująca się rezygnacją z własnych zasad moralnych lub przekonań dla osiągnięcia doraźnych korzyści i wybieranie zawsze tego, co jest w danej sytuacji bezpieczne i opłacalne. Niektórzy nazywają to życiowym wygodnictwem.

Zaś moja definicja oportunizmu pisana pod niniejszą notkę to załganie, pazerność na konfitury i bezobciachowe parcie po trupach do koryta i kariery podlane sosem obsesyjnej nieufności, a nie rzadko nienawiści do potencjalnych konkurentów, choćby byli najuczciwsi i najmądrzejsi, a nie daj Boże młodzi i zdolni. Słowem dość plugawa forma moralnego skundlenia w imię partylularnych interesów.

Wiem, że to bardzo ostre wejście, ale tym razem miarka się przebrała, bowiem niedawno radni krakowskiego PIS, wstrzymując się en mass od głosu na sesji Rady Miejskiej dali nieme przyzwolenie, nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego, by nazwać jedną z ulic Królewskiego Miasta Krakowa imieniem niejakiego Geremka Bronisława.

Ale to jeszcze nie wszystko. Tę „zaszczytną” dla Krakowa propozycję zgłosił Sic! wypróbowany politruk Platformy Obywatelskiej niejaki Klich Bogdan, tak, tak, ten sam, który się wsławił nadgorliwie harmonijną współpracą z Komisją Millera i generał Anodiną po tragedii smoleńskiej, kiedy naigrywał się bezczelnie z Polaków, którzy chcieli poznać rzeczywiste przyczyny tej straszliwej katastrofy.

Waldemar Łysiak, znakomity pisarz, historyk i dokumentalista w książce pt. „Rzeczpospolita kłamców – SALON” tak pisze o niejakim Geremku Bronisławie, cytuję:

„Ten „największy polityk”, przemawiając do krajów Europy w Strasburgu ubolewał, że Polska była długo, wbrew swej woli, odcięta od Europy cywilizowanej. Nie dodał tylko, że tę Polskę odcięła wysługująca się Kremlowi partia renegatów, w której on pracował (i to jako lokalny VIP) przez całe osiemnaście lat (…) Profesor Geremek, uczony, badacz, historyk, to jeden z dowodów, iż kolaboracja inteligencji polskiej z czerwoną dyktaturą – owa „faustowska transakcja z komunizmem” – nie obejmowała tylko pisarzy, poetów i artystów, lecz również renomowanych naukowców (…) Zaś polonijny dziennikarz, Z. Koreywo ujął to mniej akademicko i trochę krócej: „trzeba było być nie lada świnią, by zgodzić się na piastowanie choćby podrzędnej funkcji w aparacie partyjnym PZPR-u”. B. Geremek był sekretarzem Oddziałowej Organizacji Partyjnej PZPR Uniwersytetu Warszawskiego…”, koniec cytatu.

Cały Łysiak. Krótka i celna piłka bez zbędnych dryblingów.

Pozwólcie mi więc również kilka zdań powiedzieć w rzeczonej sprawie. Kraków to prawdziwe serce Polski. Tu spoczywają nasi królowie i osobistości nadzwyczajnie zasłużone dla Polski. Tu bije Dzwon Zygmunta. Tu jest grany co godzinę hejnał w wieży Bazyliki Mariackj. I tu jest Uniwersytet Jagielloński, który w roku 1364 założył król Kazimierz Wielki po uzyskaniu zgody papieża - do czasu nastania lewackich obyczajów i standardów III RP wielowiekowa kolebka kształcenia postaw moralno etycznych środowiska akademickiego. A takie wielowiekowe tradycje zobowiązują.

Więc lojalnie i uczciwie mówię prosto w oczy krakowskim radnym Prawa i Sprawiedliwości. Do tej pory przyjmując na klatę zawzięty ostracyzm i zmowę milczenia ze strony krakowskiego salonu głosowałem na Was we wszystkich wyborach. Przez całe lata Wam pośrednio sprzyjałem, gdyż założyłem blog celem cząstkowego przyczynienia się do odsunięcia od władzy partii Donalda Tuska, traktując to jako patriotyczny obowiązek "obywatelskiego dziennikarza". Ale, jeszcze jeden taki numer, jak ten z ulicą Geremka Bronisława, a nie będę już za Wami "łba nastawiał" i przestanę na Was głosować.

Powiem więcej, zwracając się tym razem do naczelnego kierownictwa PIS z Nowogrodzkiej w Warszawie. Jeśli chcecie Państwo skutecznie i uczciwie rządzić Polską musicie przyznać się do winy, że propozycja pana Klicha by zbezcześcić dobre imię Krakowa nie byłyby możliwa, gdyby nie śmiertelny grzech Prawa i Sprawiedliwości, jakim było nieukaranie we właściwym czasie żadnego ze szkolonych w Moskwie funkcjonariuszy WSI w trakcie weryfikacji tej agentury, która dzięki temu mogła się odrodzić.

Bo w czasie swoich rządów Prawo i Sprawiedliwość miało prezydenta, premiera, szefa IPN, prezesa NBP oraz dwie komisje weryfikacyjne. I choć były wszystkie potrzebne ku temu narzędzia, nie przeprowadzono wtedy (dlaczego?) najważniejszej reformy sankcjonującej odejście od ustaleń okrągłego stołu i ostateczną dekomunizację polskiego państwa wyrażoną między innymi formalnym uznaniem PZPR-u za wrogą interesom Polski organizację przestępczą.

Ale ludzie są tylko ludźmi i wszyscy popełniamy błędy.

Dlatego też oczekuję, że Jarosław Kaczyński przed wyborami parlamentarnymi publicznie przyzna, iż Czwarta RP popełniła śmiertelny grzech zaniechania reform dekomunizacyjnych i przyrzeknie Polakom, że po dojściu jego partii do władzy, w sposób demokratyczny, acz konsekwentny ten niegdysiejszy błąd zostanie naprawiony...", koniec cytatu.

 

 

 

 

 

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka