echo24 echo24
1165
BLOG

Błogosławiony między niewiastami

echo24 echo24 Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 43

Wstęp:

Nie paliłeś dawniej tyle co dziś
Zapałka Ci drży, nielekko nam iść

Wlejmy krople gorzkich żalów do szkła
Nie wstydźmy się słów, nie bójmy się dnia

Pijmy wino za kolegów
Którym szczęścia w życiu brak
Za tych, którym zawsze idzie nie tak
Kobiety nie te i zimy zbyt złe

My, co mamy ciepłą strawę i kąt
Opinię jak łza, przepustkę na ląd

Pijmy wino za kolegów
Co się niby iskry tlą
Których jakiś Bóg przeznaczył na złom
Pociągi nie te, pogody zbyt złe

My co mamy mocne zdrowie jak skaut
Nie czeka nas głód, nie grozi nam aut

Pijmy wino za kolegów
Których wciąż omija raut
Idźmy w taniec malowany na szkle
Bo żona ma żal, do tańca się rwie

Pijmy wino za kolegów do dna
Bo oni to my, a my to już mgła...

Tu wersja muzyczna: https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw

A teraz do rzeczy.

W wigilię Wigilii zadzwonił do mnie kurier DHL-u z wiadomością, iż ma dla mnie paczkę. Zdziwiłem się po stokroć, bo dalibóg nie spodziewałem się żadnej przesyłki. Więc wyobraźcie sobie tylko, jakie było moje zaskoczenie, gdy po rozpakowaniu tajemniczej przesyłki z jej wnętrza uśmiechały się do mnie dwa metrowej długości wędzone węgorze czule otulające ogromniastą sielawę. Okazało się, że to prezent świąteczny od jednego ze stałych czytelników mojego blogu, który ma dom rodzinny nad jednym z jezior w rejonie warmińsko-mazurskim.

Wzruszyłem się przeogromnie, bo już zapomniałem, iż są jeszcze ludzie dobrej woli i szczodrego serca nie tylko o sobie myślący. I raptem znów poczułem ów snujący się nad bałtyckim wybrzeżem i mazurskimi jeziorami niezapomniany aromat „świętego dymu” starych rybackich wędzarni wabiący najwybredniejszych z wybrednych smakoszy do tych zaczarowanych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na osmalonym, kutym ręcznie ruszcie zwisały ciężko ociekające ciepłym sokiem grona opasłych węgorzy wędzonych z tajemną maestrią na czereśniowym drewnie, -  owych nieziemskich cymesów o smaku, który podlany kieliszeczkiem czystej przywracał wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne. To jest właśnie to coś, co doświadczenie życiowe pozwala mi bez kozery nazywać wyrafinowanym szczytowaniem wieku sędziwego. Gdyż, jak z biegiem lat uczy życie, sensory seksu i doznań kulinarnej natury mają ten sam genotyp.

Nigdy dotąd się tak za przeproszeniem nie obżarłem w czasie bożonarodzeniowych świąt, jak tego roku.

Ale z rozbłyśnięciem pierwszej wigilijnej gwiazdki, czekała na mnie pod choinką jeszcze jedna niespodzianka. W małym puzderku przewiązanym czerwoną wstążką znalazłem wystawioną na moje nazwisko kartę wstępu na miesięczny zestaw ćwiczeń fitnessowych w kategorii wiekowej 60 Plus z dopiskiem od córki: „Dla Taty, który się przestał ruszać i za chwilę wrośnie w ten swój cholerny komputer”.

Jestem nieprzyzwoicie nażarty po tych świętach, ale raz kozie śmierć” - pomyślałem i wyruszyłem dzisiaj na pierwsze zajęcia do fitness clubu. W recepcji kazali mi podpisać, że zdaję sobie sprawę z tego, co robię, po czym dostałem numerek od szafki. W szatni przebrałem się w tenisowe ciuchy i ruszyłem do sali ćwiczeń, gdzie się przekonałem ze zgrozą, że w mojej grupie ćwiczeniowej jest osiem niewiast w wieku przez grzeczność powiem 48 Plus, a ja jestem jedynym rodzynkiem płeć męską reprezentującym, który się urodził jeszcze wtedy, gdy Adolf Hitler nie wiedział, że przegra wojnę.

No! Nareszcie mężczyzna!” – zakrzyknęły moje fitnessowe partnerki, a ja począłem się nerwowo rozglądać za strażacką instrukcją drogi ewakuacyjnej. Niestety prowadząca zajęcia zatrzasnęła drzwi od sali ćwiczeń i przystąpiła do prezentacji: „zacznę od tego, że my tu mówimy sobie na ty” – oznajmia. „Jak ci na imię” – spytała patrząc mi przenikliwie w oczy. „Krzysztof” – odparłem nie poznając własnego głosu. Na co prowadząca zagaiła: „No to sobie Krzysiek zapamiętaj, że to są: Ola, Ela, Jola, Zola…” - reszty nie zdążyłem zapamiętać.

No i zaczęła się moja dantejska tragedia, bowiem prowadząca rozpoczęła zajęcia od skłonów, przysiadów, pompek…, a jak przeszła do stania na jednaj nodze z prawą ręką wyciągniętą do lewego ucha zaczęło mną tak rzucać, jakbym, co najmniej pół litra palącej się od zapałki śliwowicy łąckiej bez zakąski wypił.  

Ale to dopiero początek mej apokalipsy. Bowiem w pewnym momencie poczułem, iż w moich trzewiach wzbiera burza po świątecznym obżarstwie, - i jak na ironię właśnie wtedy dobiegł mnie głos prowadzącej: „Krzysiek! Słuchaj, co mówię! Skoordynuj oddech! Uciskaj przeponą na brzuch! I tak jak mówiłam rozluźnij do cholery pośladki!  Ratunku nie było, bo zoczyłem, że w sali ćwiczeń nie ma okien. A mnie, struchlałemu ze strachu przypomniała się kultowa scena z francusko-włoskiego filmu Marco Ferriego pt. „Wielkie żarcie” (tu apeluję do Administracji Salonu24 o odwagę, bo "Wielkie żarcie" to jeden z najlepszych filmów w historii światowego kina), w której Marcello Mastroianni ratuje w biedzie obżartego do granic wytrzymałości Michela Piccoliego – vide:

https://www.youtube.com/watch?v=yrWdRyQCiGQ

Szczęśliwym trafem stres, jakiego doznałem był tak wielki, iż zacisnęło się we mnie wszystko, także żyłki prowadzące krew do mózgu, - a ja uległem halucynacji, że jestem w Niebie, gdzie moje partnerki fitnessowe to Anioły serwujące niebiańskim gościom schłodzony kawior z wiejską śmietaną i blinami, a do tego roznoszą w kryształowych kieliszkach francuskiego szampana najprzedniejszej marki, - zaś ja, fitnessowo odnowiony, jak niegdyś w młodości tańczę z nimi rock and rola z figurami – vide:

https://www.youtube.com/watch?v=XLDwMWkp1Iw

(polecam dźwięk na full i wersję pełnoekranową)

I takiego właśnie Sylwestra, wszystkim bez wyjątku Gościom mojego blogu życzę!

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)   


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości