echo24 echo24
1214
BLOG

Tam zaprowadziła mnie Mama, jak tylko nauczyłem się chodzić

echo24 echo24 Patriotyzm Obserwuj temat Obserwuj notkę 60

Dedykowane wszystkim bez wyjątku Polakom i ich Rodzinom w dniu 11 listopada 2018

Długo się zastanawiałem, co napisać w dniu setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, bo jak życie pokazuje mamy jeszcze w naszej Ojczyźnie sporo do zrobienia i jesteśmy dopiero w połowie drogi do spełnienia marzeń wszystkich, a nie tylko połowy Polaków, o czym Melchior Wańkowicz pisał, że żyjemy w „międzyepoce”.

Bo niestety Polacy wciąż są podzieleni, w Warszawie wielki marsz „Dla Ciebie Polsko”, choć imponująco liczny, to jednak okazał się bardziej rogatym, niż radosnym, uzgodnionej na kolanie radości nie było widać, opozycja się z marszu wyłączyła, przekazy TVP Info oraz TVN24 były takie, jakbyśmy mieli nad Wisłą nie jedną, lecz dwie różne Polski, zaś przedstawiciele władzy opuścili marsz, przez grzeczność powiem „po angielsku”. Szkoda.

Licząc tedy na czytelniczą refleksję, postanowiłem w tym tak ważnym dla Polaków dniu napisać, o czymś, co winno być drogim wszystkim Polakom niezależnie od ich sympatii politycznych, - i przypomnieć mój tekst, który jest szczególnie bliski mojemu sercu. Posłuchajcie proszę:

Piękny dzień się dzisiaj nad Krakowem zbudził, więc sobie pomyślałem, że się przejdę o poranku na Wawel.

Na wapienne wzgórze pałacowe podchodziłem od strony Podzamcza. Kościuszko już zrobił swój codzienny konny obchód. Stary Zygmunt cierpliwie czekał, jak zawsze gotowy by obwieścić światu coś ważnego dla Polaków. Wstąpiłem na chwilę do Katedry, gdzie za każdą wizytą w tym kultowym miejscu uświadamiam sobie, że tu właśnie bije serce Polski! Z każdej kaplicznej nawy wyzierała nasza pogmatwana historia. Jak zawsze, pierwsze kroki skierowałem do alabastrowego sarkofagu św. Królowej Jadwigi, gdzie mnie pierwszy raz przyprowadziła za rękę Mama, jak tylko nauczyłem się chodzić. Nieskończenie piękna królowa spała z jej ulubionym pieskiem u stóp, który też jeszcze drzemał. Wpadające skosem do wnętrza  promienie porannego słońca nie sięgnęły jeszcze królewskiej poduszki, lecz zdążyły już rozświetlić gablotę z królewskimi insygniami. Było przenikliwie cicho, jak w chwili, gdy kapłan unosi hostię w czasie Podniesienia. I zapomniałem na chwilę o dręczących nas problemach, gdyż poczułem, że tutaj w Katedrze Wawelskiej jestem w moim polskim domu, spokojnym, pięknie urządzonym i bezpiecznym. Zawsze tu przychodziłem, jak mi było ciężko.

Z wawelskiego wzgórza długo patrzyłem na meandrującą w dole Wisłę, majaczące na horyzoncie kopce Piłsudskiego i Kościuszki, wieże Panteonu na Skałce i krzyż Kościoła im. św. Stanisława Kostki na Dębnikach, w którym, jako miejscowy andrus szedłem do pierwszej komunii, a kilka lat później bierzmował mnie kardynał Wojtyła, a mnie nawet do głowy nie przyszło, że to Święty.

Wracałem Kanoniczą. Zaczarowaną wąską uliczką wybrukowaną kocimi łbami, gdzie wciąż słychać gwar średniowiecznego miasta. Po drodze pogadałem sobie z renesansowo barokowymi kamieniczkami. Ależ to plotkary! Wiedzą zołzy o Krakowie więcej niż opasłe historyczne księgi, bo to w ich murach przecież rezydowali nie zawsze dyskretni spowiednicy królewskiego dworu. 

Skręciłem na chwilkę w Senacką, bo tam przed półwieczem w głębokiej niszy bramy średniowiecznego zajazdu po raz pierwszy w życiu skosztowałem, jak rozkosznie smakują dziewczęce usta.

Do rynku wróciłem Traktem Królewskim, gdzie każdy kamień wie o Polsce więcej niż najmądrzejsi uczeni. Zbliżało się południe. Sukiennice już kąpały się w słońcu, Kościół Mariacki odpoczywał jeszcze w cieniu, a opodal pomnika Mickiewicza krakowskie kwiaciarki tkały swe bajecznie kolorowe arrasy. 

Opodal Ratusza przycupnąłem przy stoliku pana Piotra, który u wejścia do ażurowo przeszklonej kawiarenki Vis-à-Vis spoziera codziennie znad niedopitej filiżanki, kto dziś przyszedł na rynek żeby nieśpiesznie pogadać o niczym, co jeszcze się zdarza tylko pod Wawelem, gdzie czas płynie tak wolno, iż wszechobecny wyścig szczurów omija to „miasto wybrane”.

W drodze do domu posiedziałem jeszcze chwilę na Plantach zasłuchany w czarowną melodię jesiennej symfonii Królewskiego Miasta.  Wokół pogruchiwały gołębie bijące się o zgubiony przez jakieś dziecko kawałeczek precla.

Raz jeszcze zerknąłem w stronę Wawelu i szepnąłem: „Boże! Weź proszę ten naród zagubiony i zmanipulowany (przez kogo?) za rękę i zaprowadź tam, gdzie mnie zaprowadziła Mama, jak tylko nauczyłem się chodzić.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, a także niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)



       

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo