Jan Onufry Zagłoba, ilustr. Piotr Stachiewicz
Jan Onufry Zagłoba, ilustr. Piotr Stachiewicz
echo24 echo24
1685
BLOG

Dlaczego Polacy piją? Retrospekcja historyczno geologiczna

echo24 echo24 Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 85

UWAGA! Przekaz tylko dla najwytrawniejszych smakoszy wysokogatunkowych napojów wyskokowych

Podkład muzyczny: https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw

Portal internetowy Salon24 Zdrowie – vide: https://www.salon24.pl/u/zdrowie/943256,mamy-w-polsce-problem-pijemy-coraz-wiecej-alkoholu alarmuje:

Mamy w Polsce problem. Pijemy coraz więcej alkoholu. Polacy piją więcej alkoholu niż w czasach PRL-u - wynika z najnowszego raportu WHO. Jesteśmy blisko przekroczenia granicy, za którą czeka nas degradacja społeczna. Na świecie spada spożycie alkoholu. Mniej piją Niemcy, Włosi, Francuzi, a także Rosjanie. Inaczej jest w Polsce. 19 lat temu według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wypijaliśmy 8 litrów czystego alkoholu na głowę. Dziś jest to 11 litrów. Niebawem osiągniemy poziom 12 litrów. Według WHO powyżej tej granicy rozpoczyna się proces degradacji społecznej…”

Zacznę od tego, że wszystkiemu winien jest Henryk Sienkiewicz, który niestroniącego bynajmniej od trunków moczygębę Jana Onufrego Zagłobę uczynił uwielbianą przez Polaków postacią historyczną, a rzeczony hetman mono-polny przez całe dekady, aż po dzień dzisiejszy stanowi dla rodaków swoisty wzorzec patriotyczny. Potem nas rozpijali zaborcy, co wcale nie przeszkodziło, że drugą po Janie Onufrym Zagłobie najbardziej cenioną przez Polaków literacką postacią historyczną jest dzielny wojak Armii Austro-Węgierskiej Józef Szwejk, urodzony pacyfista, który też bynajmniej nie wylewał za kołnierz. Okres Drugiej Wojny Światowej drasnę delikatnie, bo to zbyt poważny temat by sobie z niego żarty stroić, lecz historia polskiego kina uczy, że także wtedy w ważnych chwilach Polakom towarzyszyły wysokie procenty, by przypomnieć scenę z kultowego filmu „Popiół i diament”, w której Zbyszek Cybulski zapala przed akcją napełnione spirytusem kieliszki, a kluczowa część filmowej akcji rozgrywa się w hotelowym barze. Zaś w mrocznym czasie doby PRL-u alkohol był dla Polaków jednym z najbardziej przez naród cenionym produktem spożywczym, czego niezaprzeczalnym świadectwem były wprowadzone w czasie szczytowego kryzysu kartki żywnościowe na mięso, papierosy i alkohol właśnie. 

Ale mamy już trzeci dzień wiosny, więc zostawiam na boku historię, żeby w nieco lżejszej formie opowiedzieć Państwu o moich życiowych doświadczeniach związanych z rzeczonym produktem spożywczym.

Otóż w czasach licealnych na organizowanych metodą „last minute” prywatkach pod nieobecność rodziców jedynym dostępnym dla nas wówczas napojem wyskokowym były tak zwane jabole, czyli wina owocowe zaprawiane kwasem solnym, z których zapadło mi w szczególnie w pamięć jedno o poetycko brzmiącej nazwie „Czar Nałęczowa” z równie marzycielskim napisem na tylnej etykiecie: „Płynne słońce galicyjskich sadów”. Myślę, że już wtedy na całe życie zahartowałem swój żołądek tą przeżerającą trzewia trucizną. 

W czasach studenckich też nie było lekko, gdyż na moich przeuroczych studiach na Wydziale Geologii Akademii Górniczo-Hutniczej trafiłem na rocznik iście wyjątkowy, gdzie rej wodziły dwie grupy urodzonych wagantów. Pierwszą z nich była kompania zwana bankietową, złożona z samych wybitnych sztabowców, którzy na studia do Krakowa zjechali z całej Polski, drugą zaś tworzyła niestrudzona, doborowa ferajna zapalczywych miłośników wód wyskokowych uformowana w całości z kolegów ze Śląska – patrz galeria fotografii. Tu muszę z żalem przyznać, że tym zawodowcom, jako amator z Galicji, choć robiłem, co mogłem, nie dorównałem ni razu przez dziesięć semestrów. Zaś o tym, że alkohol w niczym nauce nie szkodzi niech świadczy fakt autentyczny, że z tego wydawać by się mogło straconego roku, zostało na uczelni aż trzynaście osób, z których wyrosło grono profesorów, jak żadnych innych cenionych i uwielbianych przez studentów.

Na koniec ośmielę się podważyć moim zdaniem niesłuszny stereotyp myślowy o rzekomo śmiercionośnej szkodliwości spożywania spirytualiów, o czym powinna Państwa przekonać ta oto opowieść.
Pod koniec studiów wyjechałem za chlebem do Chicago gdzie dopadła mnie żółtaczka, której nie leczyłem, bo nie miałem insiury i ledwie uszedłem z życiem. Po powrocie do kraju w celach rekonwalescencyjnych wybrałem się w moje ukochane Tatry. Po zamorskiej orce na ugorze zaległem na stoku Gubałówki i wystawiłem buzię do słońca. W pewnej chwili nadeszła gaździna z koszykiem oscypków i jak mi się bliżej przyjrzała, załamała ręce biadoląc: - "Panocku! O la Boga! A cóż żeście tacy zmarnowani!!!" - I dała mi oscypka za darmo, dorzucając jeszcze szklaneczkę śmietany. Mając na uwadze, że górale nie są z natury rozrzutni uznałem, że chyba ze mną rzeczywiści kiepsko i postanowiłem się udać do polskich lekarzy specjalistów. Stosowny załącznik z peweksu z Jasiem Wędrowniczkiem na etykiecie przetarł mi drogę do pewnej krakowskiej kliniki znanej z tego, że pacjentów leczyły tam najbardziej renomowane sławy polskiej medycyny. Zrobiono mi tam serię szczegółowych badań, a ich wyniki wskazały, że mam w poważnym stopniu nadwątloną wątrobę po przebyciu zakaźnej żółtaczki. Pewnego dnia, po kilkugodzinnym konsylium stanął przy moim szpitalnym łóżku sam pan ordynator, niebywale szykowny profesor w wykrochmalonym, śnieżnobiałym kitlu, spod którego do dzisiaj pamiętam sterczała czarna muszka w złote kropki. Otoczony wianuszkiem asystentów profesor spojrzał na mnie groźnie spod rogowych okularów i grobowym głosem oznajmił: - "Chciałbym, by szanowny pan zdał sobie sprawę z tego, iż od dnia dzisiejszego, każda wypita przez pana kropla alkoholu to utrata jednego roku pańskiego życia", - po czym skłonił się chłodno i ruszył ku wyjściu ciągnąc za sobą sznurek wyraźnie przejętych asystentów.

Przyznaję ze wstydem, że moje wartkie życie sprawiło, iż nie posłuchałem rad pana profesora, a bilans spożytych przeze mnie do tej pory kropel alkoholu, mając na uwadze geologiczną tabelę stratygraficzną, - na dzień dzisiejszy lokuje mnie z grubsza licząc gdzieś w okolicy wczesnego zarania Paleolitu, jak nie wcześniej.

A teraz już na poważnie.

Nie byłbym sobą gdybym na koniec nie spytał, czy ktoś może mi podać wiarygodne dane, ile miliardów rocznie bogoojczyźniana i walcząca z Szatanem władza dobrej zmiany zarabia z akcyzy na alkohol i papierosy? A także na co te pieniądze przeznacza?

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum
Uprzejmie proszę, o darowanie sobie odwetowych i napastliwych komentarzy, gdyż w poprzedniej notce obiecałem, iż definitywnie kończę z podjudzaniem i spuszczaniem namolnych komentatorów po brzytwie. 

Zobacz galerię zdjęć:

Rok 1963. Studencka praktyka robotnicza w Kopalni Concordia. Kompania miłośników wód wyskokowych. Jeden z nich został później dziekanem uwielbianym przez studentów
Rok 1963. Studencka praktyka robotnicza w Kopalni Concordia. Kompania miłośników wód wyskokowych. Jeden z nich został później dziekanem uwielbianym przez studentów Trucizna, którą raczyliśmy się na licealnych prywatkach
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo