Siukum Balala Siukum Balala
3278
BLOG

Historia motoryzacji w naszym bloku

Siukum Balala Siukum Balala Motoryzacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 121

image

Zdj. wiki 

W zamierzchłych czasach kiedy nie było smartfonów fani motoryzacji lubili pogadać sobie o swoich maszynach. O osiągach, o spalaniu, a własnych modyfikacjach i tym podobnych sprawach. 

Dziś kiedy auto stało się produktem doskonałym te rozmowy nie mają racji bytu. Spalania nie można poprawić, gaźnika zmodyfikować ( bo go nie ma ) turbinka Kowalskiego nie ma żadnego zastosowania, a kombinowanie z akumulatorem, szycie zimowego ubranka, przedłużanie żywota, reanimowanie go nie ma kompletnie sensu, kiedy można kupić nowy od ręki. Są smartfony i to musi dziś wystarczyć. Większość mężczyzn, miłośników czterech kółek swoje kariery zaczynało oczywiście od motocykli. Tam można było modyfikować. Komarki, Simsonki, czeskie Jawki, Gazele, Eshaelki, Wueski, trochę obciachowe Wuefemki, czy całkowicie obciachowe Wierchowiny, jak sama nazwa wskazuje, wiadomo skąd. 

To wszystko było w obiegu, o tym się dyskutowało, poprawiało, a najczęściej naprawiało. Ja nie byłem wyjątkiem, karierę zaczynałem od I Komunii i od roweru. W czasie kiedy zacząłem romans z motoryzacją miałem już za sobą dwa udane - jeżdżące projekty - tandemów. Pierwszy powstał z połączenia roweru Ural i Ukraina, a drugi prawie doskonały z dwóch kolarzówek marki Kobuz, z przerzutkami i bajerami. Kto miał Kobuza ten wie co to była za kolarzówka. Połączenie Urala z Ukrainą nie było takie doskonałe, bo i w naturze trudno połączyć Ural z Ukrainą, kiedy Rosja nie chce się nigdzie posunąć, a wręcz przeciwnie.

image

Kolejnym projektem miała być modyfikacja poniemieckiego NSU, kupionego za niewielkie pieniądze. NSU " był bity " z tyłu. Koło owal, wahacz zmasakrowany. Wpadłem, więc na pomysł zrobienia choppera au rebours, czyli ciętego z tyłu, a nie z przodu. Dziwactwo z małym tylnym kółkiem. Bukwel do garści, wyciąłem co się dało z wahacza, znajomy kowal pospawał to co zostało i powstał wahacz pozwalający zamocować koło ok 15 cali. Młodsi czytelnicy, mający jedynie kontakt ze smartfonami, mogą zapytać dedę, co to jest bukwel. Projekt, do zakończenia, potrzebował jedynie kółka o średnicy 15 cali. W czasach kiedy nie było niczego, ani smartfonów, ani allegro zdobycie takiego kółka nie było łatwe, choć nie niemożliwe. Należało jedynie dokonać zmiany stanu posiadania z państwowego na prywatny. A to możliwe było w owym czasie jedynie w Państwowym Ośrodku Maszynowym, gdzie na remont czekały maszyny do rwania lnu, wyposażone w kółka 15 cali. Opony - trakcja wolnobieżna, ale to nie miało znaczenia, bo choppera mojego pomysłu i tak nikt by nie zarejestrował. Dziura w płocie była dostatecznych rozmiarów, bo była to swoista stacja transferowa, przez którą pracownicy POM - u dokonywali zmiany stanu posiadania w relacji państwowe - prywatne. Przez dziurę w płocie wędrowały na - szczupły jeszcze - wolny rynek bańki z paliwem, części zamienne, narzędzia i wszystko co komu było przydatne. Wyposażony w dwie sztorcowe " 14 " zmiany stanu posiadania dokonałem o zmierzchu, w czasie nie dłuższym niż kwadrans. 

Kółko było idealne, otwór na piastę był nieco większy niż przewidywałem, więc piasta z NSU przeszła bez problemu. Pozostało jedynie wytoczyć u znajomego tokarza cztery tuleje dystansowe w celu zamocowania piasty i liniowegu ustawienia zębatek. Kiedy oczekiwałem na wykonanie usługi w nasze progi zawitał dzielnicowy Lodziński i jakiś smutny facet w zielonym ortalionie. Lodziński cieszył się pewnym prestiżem wśród starszych, był za to znienawidzony przez dzieci. Kiedy któreś dziecko pojawiło się z rowerem w polu rażenia dzielnicowego, a rower nie miał oświetlenia, to dziecko traciło wentylki i z płaczem prowadziło rower do domu na " kapciach " Nie było na Lodzińskiego rady, nie można było nawet podać jego nazwiska do publicznej wiadomości, bo i tak wszyscy go znali. A hejt w stosunku do żony nie był możliwy, bo ludzie wówczas nie znali tego słowa. Kiedy przyszedł do nas, wiedziałem że będą kłopoty nie tylko z wentylkami. Scena nie miała w sobie niczego filmowego. Dzielnicowy Lodziński od progu zakomunikował pewnym głosem 

- Jesteśmy w posiadaniu informacji, że w tym domu znajduje się kradzione mienie państwowe. 

Nie było żadnego : 

- Oto nakaz rewizji, wszystko co pani od tej chwili powie zostanie użyte przeciw pani. 

Matka nie odpowiedziała nawet 

- Proszę o skontaktowanie się z moim adwokatem. 

To był PRL, zero kultury prawnej... od razu poszli na strych jak po swoje, a to przecież już było moje, przewłaszczone. Czułem, że chopper odjeżdża nietypowo, bo najpierw odjeżdża tylne kółko. Zeszli po chwili z kółkiem w ręku. Dzielnicowy Lodziński rozpromieniony spytał matkę 

- Czy pani wie co to jest ? 

- A to syna, on tam jakiś motocykl składa, utrapienie z nim bo uczyć się nie chce, tylko w tym żelastwie dłubie. 

Zielony w ortalionie wyjął kartkę i podał matce. 

- Proszę przeczytać 

- BB 745238 

Niestety nie był to numer telefonu do Brigitte Bardot

- A teraz proszę sprawdzić na kółku

- BB745238- powtórzyła matka

- To jest mienie państwowe skradzione z Państwowego Ośrodka Maszynowego w dniu 12 października 19... roku - zakończył sprawę dzielnicowy Lodziński. 

Choć ta sprawa tak naprawdę dopiero się zaczynała. Po miesiącu przyszło pismo z komisariatu, że mam się stawić w sprawie takiej i takiej, jakieś numerki, jakieś syganturki. Jakby nie można było napisać po ludzku, że zabrali mi kółko 15 cali, trakcji wolnobieżnej. Nie martwiłem  się tym, bo nie musiałem iść do szkoły, a moje akcje " wora w zakonie " mocno na podwórku poszybowały. 

Dzielnicowy Lodziński był na rejonie i "kroił " dzieciom wentylki. W zastępstwie przesłuchał mnie plutonowy Troszko. Powiedziałem jak było, że to nie było trudne. Że dwie sztorcowe  " 14 " że było ciemno, że portier spał, pies też spał, bo mnie znał. To wszedłem do tego garażu i wziąłem to kółko. Nie ja to ktoś inny wziąłby do taczki, a ja to chociaż chciałem rozwijać polską motoryzację, która jak wiadomo mocno wówczas kulała. Plutonowy Troszko stukał na maszynie, a ja mówiłem jak było. Potem protokół podpisałem. Zwróciłem jedynie uwagę plutonowemu Troszko, że słowo garaż pisze się " garaż " a nie " gararz " Choć szkoły nie lubiłem, to jakoś miałem tę pamięć obrazkową rozwiniętą i błędów ortograficznych nie robiłem. 

- Jak cię zaraz pierdolnę w łeb to zobaczysz garaż nie tylko przez "rz " ale i " ó " kreskowane - wydarł się na mnie plutonowy Troszko. 

A nie pisałem wyżej, że milicja szacunku nawet do dzieci nie miała. Na szczęście nic mi nie zrobił, poszedłem do domu i uznałem sprawę za zamkniętą. Nawet ojciec dupy mi nie skroił, bo był w szoku że tym razem tak grubo pojechałem i MO się mną zajęło. Był nawet zadowolony, bo stwierdził 

- Skoro ja ciebie na ludzi nie mogę wyprowadzić, to milicja zrobi to lepiej. 

Na szacunek, jak widać trzeba sobie zapracować. Miałem już opinię kryminalisty, starsi zaczęli mi podawać rękę pierwsi, nie było źle. Jednak jakoś tak z początkiem lutego listonosz Gajewski przyniósł szarą kopertę, ostemplowaną na czerwono. Z orzełkiem przepisowym, nadaną przez Sąd Wojewodzki Wydział d/s Nieletnich. Za grubo pojechali. Nie wystarczyło im, że mnie plutonowy Troszko zestresował ?

Matka w płacz 

- Takiego wstydu w naszej rodzinie jeszcze nie było. Ani przed wojną, ani za okupacji, ani za PRL - u żeby ktoś z naszej rodziny miał sprawę w sądzie. 

- No ktoś musi być tym prekursorem - pomyślałem sam do siebie. Nie dzieląc się tą myślą z nikim. 

Sprawę wyznaczono na dzień 12 marca 19... w sali nr 44 Sądu Wojewódzkiego Wydział d/s Nieletnich. 

Jako osoba nieletnia pojechałem z rodzoną mamusią, która zamiast mnie duchowo wspierać popłakiwała w chusteczkę i ciągle o tym wstydzie mi wypominała

- Jak mnie ktoś znajomy tam zobaczy to chyba się ze wstydu spalę - powtarzała w kółko. 

Sąd był jak się patrzy, solidny poniemiecki jeszcze, jak to na Ziemiach Odzyskanych. Pełno facetów w togach z fikuśnymi krawatami w trzech kolorach. 

Portier poinformował nas, że sala 44 znajduje się na I piętrze. 

W szkole lubiłem język polski i wuef, akurat przerabialiśmy poetów romantycznych i wtedy zrozumiałem dlaczego jedni są wieszczami, a inni tylko poeatmi - replayami. Bo wieszcz wie nawet jaki numer ma sala w sądzie dla nieletnich i że " imię jego czterdzieści i cztery " 

Oczywiście dalej nie było niczego filmowego, ani niczego poetyckiego. Na solidnych drzwiach wisiała kartka z napisem " Wokanda " dwa nazwiska moje i jakieś obce. Przy nazwiskach znowu jakieś sygnaturki, jakieś paragrafy. Nie miałem pojęcia o istnieniu takiego słowa jak wokanda. Nowo poznane słowo " wokanda " całkowicie mnie rozczarowało. Spodziewałem się normalnego procesu, coś z przebogatej skarbnicy filmu amerykańskiego. Jakichś " Dwunastu gniewnych ludzi " z Henry Fondą, jakiejś ławy przysięgłych, sędziów, wianuszka moich adwokatów, ataków prokuratora i moich, bądź moich adwokatów celnych ripost. A tu nic... wchodzimy z zapłakaną mamusią, na sali jedna protokulantka i pani sędzina, która nawet nie pofatygowała się by włożyć togę. Toga wisiała na oparciu krzesła obok. To ma być proces ? No Franz Kafka by się uśmiał. 

image

Usiadłem - poproszony - naprzeciw sędziny, jakieś głodne kawałki mi jedzie, że źle zrobiłem, że to przestępstwo, że tak się nie robi. 

- Ja to wszystko wiem, ale co ja zrobię teraz z połówką poniemieckiego NSU ? - znowu pomyślałem sam do siebie. 

- Nie dość, że ich państwo rozdarte na dwie części to jeszcze ich motocykl - kontynuowałem myślenie sam do siebie, tym razem geopolitycznie. 

Sędziny dalej nie słuchałem, spodziewałem się sprawiedliwego procesu, a pytań było naprawdę wiele. 

Dlaczego młody człowiek, który buduje samodzielnie motocykl nie może kupić na allegro kółka ? dlaczego części do motocykli są tak drogie i niedostępne ? dlaczego nie ma w handlu detalicznym akumulatorów 6 V ? Dlaczego młodzi konstruktorzy i wynalazcy muszą borykać się w PRL - u z takimi problemami ? Te pytania nie padły z usta ani moich adwokatów, ani moich. Bo to był proces sfingowany, jak wszystko w PRL - u. Lipa. 

Na koniec usłyszałem jedynie głos sędziny - ...biorąc powyższe pod uwagę sąd odstępuje od wymierzenia kary i biorąc pod uwagę sytuację rodzinną nie występuje o ustanowienie kuratora. 

image

Podobno zaważyła opinia dzielnicowego Lodzińskiego, który w opinii napisał, że rodzina nie jest patologiczna, alkohol spożywany jest jedynie podczas imienin w gronie rodzinnym, podczas świąt religijnych i państwowych... i jak przywiozą węgiel. No i oczywiście nie bez znaczenia było to, że to nie była recydywa i chyba spora część uważała, że to była kradzież w dobrej intencji. Przecież ja tego kółka na wódkę nie wymieniłem, jak większość pracowników POM - ów w PRL - u. 

Takich i podobnych problemów nie miał, działający w zupelnie innych warunkach polityczno - gospodarczych, wybitny włoski konstruktor lotniczy, geniusz motoryzacji, Corradino d' Ascanio. O tym jednak w następnej notce, bo wstęp do notki wyszedł zbyt długi, więc cięcie tematu jest nieuchronne. CDN 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie