W czwartek nad ranem, około godziny 7:30 czasu lokalnego (w Polsce był wtedy środek nocy – 2:30), wojsko Kambodży rozmieściło drony wzdłuż granicy z Tajlandią w celu obserwowania wojsk sąsiada. Wkrótce potem zjawili się żołnierze, którzy rozpoczęli atak rakietowy na wojsko, domy czy szpital po tajskiej stronie granicy. Tyle tylko, że to wersja wydarzeń Tajlandzkiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego (NSC).
Ministerstwo Obrony Narodowej Kambodży uważa, że wszystko zaczęło się niecałą godzinę wcześniej, kiedy to wojska tajskie miały zaatakować świątynię położoną przy granicy i otoczyć ją drutem kolczastym. Strona kambodżańska twierdzi, że to Tajowie najpierw wypuściły swoje drony w powietrze, następnie oddając strzały. Stąd więc ostrzał o jaki została Kambodża oskarżona, miał wynikać z jej samoobrony.
Zatem można by rzec, że obie strony są zgodne co do przebiegu porannej akcji, tylko że strony odpowiedzialne za jej dokonanie się nie pokrywają. Skoro więc oba państwa nie są w stanie ustalić jednego przebiegu wydarzeń, to może udałoby im się znaleźć innego, ale wciąż wspólnego winowajcę, którym mogłaby zostać… Francja. Otóż, do 1953 roku Kambodża była pod okupacją francuską. Kiedy udało im się odzyskać niepodległość, granice Kambodży zostały wytyczone na podstawie tego, co jeszcze ustanowiła Francja za czasów istnienia Indochin Francuskich. Dlatego od tamtego czasu regularnie na granicy Kambodży z Tajlandią dochodziło do drobnych ataków, natomiast nigdy nie przerodziły się one w poważne bitwy czy wojny.
Tym razem jednak spór zdaje się jeszcze bardziej nabierać na sile, zwłaszcza że w rolę mediatora postanowił zaangażować się sam Donald Trump. Prezydent Stanów Zjednoczonych jest już po rozmowach z przedstawicielami obu państw i zaznaczył, że zarówno Kambodża jak i Tajlandia chcą jak najszybciej doprowadzić do zawieszenia broni i rozejmu. Niestety, po tych rozmowach ataki nie ustąpiły i oba państwa wciąż ostrzeliwują się nawzajem. Według azjatyckich mediów Kambodża używa wyrzutni rakiet jeszcze konstrukcji postsowieckich, z kolei Tajlandia korzysta z dostępu do wielozadaniowych samolotów F-16.
Miejmy zatem nadzieję, że jest to tylko kwestia czasu bądź rozmów, aby konflikt zażegnano, bo do tej pory na granicy kambodżańsko-tajlandzkiej odnotowano już 33 ofiary śmiertelne. Rannych zostało kilkaset osób, z czego większość to cywile, ale dobra informacja jest taka, że zdołano ewakuować ponad 170 tysięcy osób zamieszkujących tereny, na których odbywają się ataki. Wymiana ognia przebiega podobno w 6 lokalizacjach na odcinku o łącznej długości prawie 200 kilometrów.
Jesteśmy studenckim kołem naukowym, które działa na SGH. Zajmujemy się tematami związanymi z geopolityką w otaczającym nas świecie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka