W dyskusji pod moją wczorajszą notką, gdy w zupełnie pobocznym ekskursie pojawiło się magiczne słowo "Gdańsk", stawił się, niczym na dzwonek Pawłowa liberalnieskrętny rozmówca, sugerując delikatnie, że użycie tegoż jest objawem mojej antyniemieckiej fobii. Odpowiadając, coś sobie przypomniałem. Jak raz à propos sławetnej ostatnio wystawy, i niemieckiej polityki historycznej, powoli i skutecznie drążącej kanaliki w kierunku podzielenia się. Oczywiście, nie łupami, a odpowiedzialnością
Jednym ze skutecznych świdrów pozostaje oczywiście sztuka filmowa. Pamiętamy o łzawym serialu z eure Mutti und Vati, a z biegiem czasu coraz śmielej w niemieckim filmie pojawiają się tematy batalistyczne, opiewające bohaterstwo dzielnych chłopców z Wehrmachtu. Co prawda, na zwiad z kwestią Waffen-SS rzucono Estończyków (niezły zresztą "1944"), jeszcze pewnie za wcześnie, a gros produkcji to filmy krótkometrażowe. Na YT od ładnych paru lat można sobie obejrzeć kilkuodcinkową serię "Verstaubt sind die Gesichter" (Zakurzone twarze) - motyw będący cytatem z "Panzerlied", jednej z kultowych pieśni wojennych II WŚ, nie wiem tylko czy ona niemiecka, czy nazistowska. Język wskazuje na jednych, ale odwołanie w jednej ze zwrotek do Führera może wskazywać na drugich. Nieważne, sam film zupełnie strawny, nawet obowiązkowe ukłony wobec Rosjan i parę kopniaków dla Polaczków daje się obejrzeć bez bólu zębów. Świetne osadzenie w realiach, dobór gadżetów i wszelakiego szpeju w pełnej zgodności z epoką, niezła batalistyka na poziomie drużyn i plutonów. Na potrzeby tej notki nalazłem nawet wersję z polskimi napisami — okropne tłumaczenie, ale jeśli ktoś nie zna niemieckiego, pozwoli przynajmniej mniej-więcej orientować się w akcji.
https://www.youtube.com/watch?v=U38YzAoB_vs
Czytelników, którzy tu przerwą czytanie z przypuszczeniem, że tego Republkańca to już całkiem pogięło, skoro reklamuje szkopską produkcję o dzielnym Gefreitrze Otto Degen, proszę jednak o nieco cierpliwości. Warto wiedzieć, co robią sąsiedzi.
Przypomniałem sobie, jak wspomniałem na początku gdańską wystawę o ich chłopcach, tak optymistycznie wspominającą wielką, męską przygodę w mundurze, wygodne buty, designerski hełm, kultowy karabin Mauser 98k. I uświadomiłem sobie, że w tym oglądanym parę lat temu filmie jest pewien odpowiadający jej element. Można sądzić, że element układanki. Oto jeden z oficerów 2. kompanii, zastępca dowódcy, potem dowódca nosi nazwisko... Liszewski. A pośród najbliższych kolegów Otto, dzielnie walczących za Führera i Wielką Rzeszę są jeszcze Kowalski i Domański. Przypadek? Trzy z nie więcej niż tuzina żołnierskich nazwisk, wymienianych w całym filmie. Oczywiście w zgodzie z prawdą historyczną, po wielowiekowym mieszaniu na pograniczach ani w Niemczech nie dziwi Kowalski, ani w Polsce Miller. A jednak...
Banalizacji tematu i oswajania w tej materii nie powinniśmy lekceważyć. Zbyt wielka waga nierozliczonych jeszcze bynajmniej spraw i problemów.
A z tą skręconą w jedną stronę prawdą ekranu i wystawy rozliczać się powinniśmy. W imię nie tylko bieżących interesów, ale i prawdy oraz pamięci. Tkwi mi w głowie fragment opowieści jednego z takich chłopców, rzeczywiście naszego. Nazywał się Tomczyk, pochodził spod Kościerzyny, a do załogi czołgu mojego wuja w 6 pułku pancernym (II Korpus) trafił za pośrednictwem Afrika Korps. Odwiedzając po raz pierwszy po wojnie Polskę w latach 90., opowiadał między innymi, jak to przechodząc niemieckie szkolenie podstawowe, za odruchowe wykonanie chwytu "na ramię broń" w wersji polskiej (przed wojną odbył służbę w WP) całą noc, w deszczu ze śniegiem, z nałożoną maską p-gaz ćwiczył padnij — powstań. W celu wyprania z niego przeklętych polskich naleciałości. Złapani na rozmowie po polsku dwaj jego znajomi z tego samego batalionu szkolnego trafili do kompanii karnej.
Inne tematy w dziale Kultura