Gdańska wystawa "Nasi chłopcy" jak to zwykle bywa w Tenkraju oceniana była zgodnie z sympatiami politycznymi. Po raz kolejny zresztą dowodząc, że procesy abstrakcyjnego myślenia wśród zwolenników strony aktualnie rządzącej nie są zbyt powszechne. Truizmem trąci bowiem przypominanie, że mimo upływu 80 lat rozmywanie odpowiedzialności za wywołanie II wojny światowej i jej następstwa nie leży w polskim interesie. Wytrącanie nam, Polakom kija reparacji i wpychanie w brzuch bękarta Holocaustu to nie tylko interesujące nielicznych wspomnienia zamierzchłych czasów, ale i całkiem realna współczesna polityka międzynarodowa z cieniem o numerze 447.
Pracownicy Muzeum Gdańska zbudowali wystawę, która niczego nie tłumaczy w sposób rzetelny, ale spodoba się w Niemczech, bo dobrze wpisuje się w niemiecką politykę historyczną. Wszystkim obrońcom opowieści o niewinnym"...uzupełnianiu wątku, który pojawił się w polsko-niemieckim podręczniku historii, dopuszczonym do użytku szkolnego. Ma też oddziaływanie kulturowe, związane z budowaniem tożsamości wokół historii lokalnej społeczności pogranicza" wypada zadedykować dwa głosy wywołane tą wystawą, po jednym z zachodu, i wschodu.
Pierwszy, to artykuł z Frankfurter Allgemeine Zeitung pod zamiennym tytułem, który mówi wszystko: Hitlers polnische Soldaten. "Po podbiciu Polski, do służby w Wermachcie powołano setki tysięcy Polaków".
https://www.faz.net/aktuell/politik/ausland/hitlers-polnische-soldaten-pis-empoert-ueber-ausstellung-in-danzig-110621728.html
Drugi nadszedł z Ukrainy. Bohdan Czerwak, szef Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (Mełnykowcy), działającej legalnie na Ukrainie. „W Polsce OUN i UPA oskarżane są o współpracę z Hitlerem. Przypomnę, że w latach 1940–1944 do armii niemieckiej wstąpiło 450–500 tysięcy Polaków. Największą grupę Polaków noszących jakiekolwiek mundury stanowiły mundury Wehrmachtu” . To w kontekście oceny ludobójstwa wołyńskiego, oraz nadal nie rozwiązanej kwestii ekshumacji jej ofiar. Wypowiedź cytowało wiele tytułów prasowych i portali internetowych.
Gorliwość Hilfswilige im deutsche Dienst grupy historyków z profesorami Machcewiczem, Rostropowicz i Ruchniewiczem na czele idzie jednak o wiele dalej, i nie dalej niż wczoraj doczekała się nawet lekkiego ściągnięcia cugli.
Jak wiemy, parę dni temu "Rzeczpospolita", dziennik bynajmniej nie antyrządowy ujawniła, że pod koniec lipca szefowa oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska zaalarmowała nową minister kultury Martę Cieńkowską oraz charge d'affaires polskiej ambasady w Berlinie Jana Tombińskiego w sprawie planów prof. Krzysztofa Ruchniewicza. Prezes Instytutu Pileckiego "oczekiwał przygotowania cyklu seminariów i zaproponował m.in. przygotowanie seminarium poświęconego zwrotom dóbr kultury przez Polskę na rzecz Niemiec, Ukrainy, Białorusi, Łotwy oraz mienia prywatnego należącego do osób pochodzenia żydowskiego".
"Propozycja dyrektora Ruchniewicza, będącego jednocześnie pełnomocnikiem ds. relacji polsko-niemieckich, jest sprzeczna z polityką państwa polskiego i budzi poważne obawy co do negatywnych konsekwencji zarówno dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jak i Instytutu Pileckiego" – oceniła Radziejowska.
To dobro niemieckiej kultury, to przede wszystkim tzw. "Berlinka"" (zbiory Biblioteki Pruskiej, przewiezione podczas wojny na Dolny Śląsk i do Krakowa, które znajdują się dziś w Bibliotece Jagiellońskiej). Ministerstwo Kultury poczuło się zmuszone do wydania specjalnego oświadczenia, w którym czytamy: "Temat Berlinki nigdy nie był przedmiotem rozmów na poziomie ministrów (...). Rozpowszechnianie tego typu nieprawdziwych informacji godzi w interesy państwa polskiego i wieloletnie działania restytucyjne"
Wczoraj (5 sierpnia 2025) minister Sikorski zlikwidował stanowisko pełnomocnika MSZ do spraw stosunków polsko-niemieckich. Hilfswillige Ruchniewicz pozostaje jednak nadal dyrektorem Instytutu imienia Tego, który się w grobie przewraca.
Inne tematy w dziale Kultura