Były raz sobie gazrurki, położone na dnie Bałtyku przez Rosjan za niemieckie pieniądze. Położone tam, gdzie leżały, mimo kosztu budowy wielokrotnie wyższego niż na lądzie po to, by ominąć terytoria krajów położonych pomiędzy Republiką Federalną Niemiec a Federacją Rosyjską. Tak by nikt, żadni wredni i obciążeni rusofobią Bałtowie, Ukry czy Polacy nie mogli zakłócić przyjaznej i harmonijnej współpracy obu Wielkich. 55 mld metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie. Dwutlenek węgla ze spalania taniego rosyjskiego gazu uznano zgodnie z normalną, europejską praktyką za rybę ślimaka, czyli ekologiczny i nieszkodliwy. Zresztą za parę lat, według planów miano go spalać w Rosji, gdzie jak wiadomo, zanieczyszczenia powietrza podobnie jak w Azji Płonącej Planecie nie szkodzą, a rurami Nord Streamów miał płynąc do Niemiec wytwarzany tam wodór. W ten sposób na dziesiątki lat do przodu zaplanowano finansowanie i pomyślność gospodarczą obu państw — Rosji za surowce, Niemiec za monopolistyczne pośrednictwo i dystrybucję energii na dużą część Europy.
Nawet gdy w 2022 roku Rosja wznowiła agresję na Ukrainę, nic się nie zmieniło. W jedną stronę nadal płynął tani gaz, w drugą wielkie pieniądze, dzięki którym Putin mógł produkować więcej bombek, czołgów, samolotów i czego mu tam jeszcze do szczęścia brakowało. Aż nagle stało się bum. I ku wielkiemu żalowi obu inwestorów rurka pękła. Pamiętacie, jak owego czasu pewien, pożal się Boże, opozycyjny polityk napisał z radości na twitterze: "Thank You, USA"? Dostał trochę po uszach, ale w końcu okazja do wesołości była.
Niemieckie służby oczywiście w sprawie szkody tak znacznych rozmiarów podjęły śledztwo, i w jednym wątku doprowadziło ono w granice naszego kraju. Mianowicie jednym ze sprawców jest prawdopodobnie Włodzimierz Z., od paru lat spokojnie, z rodziną mieszkający w powiecie pruszkowskim (z prawem stałego pobytu) i prowadzący tam niewielką firmę budowlaną. Jak się okazało, doświadczony instruktor nurkowania. Słuchy chodziły, skoro jakiś czas temu w prorządowym i propeowskim dzienniku "Rzeczpospolita" ukazał się materiał, w którym cytowano wypowiedź wicepremiera i ministra spraw zagranicznych RP Radosława Sikorskiego, że "był i jest" on gotowy Włodzimierzowi Z. "udzielić azylu i przyznać mu medal". Artykuł ten nie został bynajmniej zdementowany, ale wydarzenia przeskoczyły nagle na zupełnie inne tory. Wkroczył sprawczy i decydujący czynnik niemiecki, więc przyszło szybko, położywszy uszy po sobie zapomnieć o wyrazach uznania.
Na wniosek RFN, polska policja ponoć przy udziale funkcjonariuszy służb niemieckich zatrzymała gościa, prokuratura zawnioskowała o areszt, który sąd zatwierdził. Włodzimierz Z. poczeka teraz na decyzję o ekstradycji. Pełnomocnik zatrzymanego, Tymoteusz Paprocki powiedział prasie: "Jaki by obywatel Ukrainy w tych działaniach nie uczestniczył, mając na uwadze wojnę w Ukrainie oraz to, że właścicielem tej infrastruktury jest spółka rosyjska, która wprost finansuje wojnę w Ukrainie, trudno uważać, aby te działania mogły być uznawane za przestępstwo."
Dobre prawo adwokata bronić klienta, ale zgodzić się z nim nie można. Wykorzystanie terytorium RP do przygotowania ataku na infrastrukturę stron trzecich jest w świetle naszego prawa przestępstwem, choć biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, polski sąd mógłby ograniczyć karę do jakiejś drobnej grzywny za nielegalne posiadanie materiałów wybuchowych.
Włodzimierz Włodzimierzem, ale wściekłość bierze, gdy człowiek popatrzy, kto w dzisiejszej Polsce sprawuje najważniejsze urzędy państwowe. Chłopczyk w krótkich majtkach, który będąc najmocniejszy w gębie w swojej piaskownicy, wgniata tamże (oczywiście werbalnie) Putina w glebę. Do czasu gdy Niemiec kiwnie palcem.
Inne tematy w dziale Polityka