Nazwa-symbol. Do 1939 polska wieś w powiecie łuckim województwa wołyńskiego, jakich było wiele. Od wczesnego lata 1943 roku do zajęcia tych terenów przez Armię Czerwoną w styczniu 1944, warowny obóz, azyl kilkunastu tysięcy naszych rodaków, którym bohaterstwo i przemyślność organizatorów tego fenomenu, wciśniętego pomiędzy trzy zbrodnicze fale, podarowały życie.
Na pierwszy rzut nieuzbrojonego w wiedzę o tamtych tragicznych czasach oka, jak nic nadająca się na personifikację i symbol ukraińskiego bestialstwa, i rosyjsko — polskiego współdziałania. A sowieccy, podporządkowani Moskwie partyzanci Ponomarenko i Sobiesiak zabłysną, toute proportion gardée, niczym dobry car Aleksander. Tylko że dla zaakceptowania owego obrazu, należy zamknąć co najmniej jedno oko.
Niestety, bohaterskie Przebraże nie znalazło do tej pory swojego monografisty. Temat trudny i złożony. Dokumentów niewiele, za PRL było za wcześnie, żyjący jeszcze świadkowie nie chcieli i dla własnego bezpieczeństwa nie mogli mówić wszystkiego. Dziś już ich z nami nie ma.
W czasach PRL opublikowano trzy książki dotykające tematu. Dwie z nich autorstwa Józefa Sobiesiaka "Przebraże" i Brygada Grunwald", to niewielkie, po jakieś 150 stron liczące opowiadania wojenne, miej więcej w stylu ówczesnej serii "Żółtego tygrysa", choć wydawane poza nią. I równie wiarygodne. Dzielni radzieccy partyzanci polskiego pochodzenia w walce z faszystami hitlerowskimi i banderowskimi, oraz czarnymi charakterami z polskiej AK, jak inspektor "Adam" (kpt Leopold Świkla). Bohaterowie bez skazy w walce o postęp społeczny i władzę ludową. O trzeciej za chwilę, teraz zajmijmy się osobą autora pierwszych.
Kim był Józef Sobiesiak? Działacz KPP, z wykształcenia ślusarz, żołnierz Września zbiegły na wschód, szybko zdobył zaufanie Sowietów. Już w 1941 jest dyrektorem zakładów metalurgicznych w Kowlu. Od 1941 roku w partyzantce sowieckiej, zaliczony do kadrowych funkcjonariuszy NKWD, dowódca brygady im. Frunzego na Wołyniu. Jego oddział przyjął (głównie jako rzemieślników i politruków) i ocalił od zagłady wielu Żydów. Walcząc z UPA, wspomagał także polskie grupy samoobrony. Po przejściu frontu zweryfikowany w stopniu majora dostaje zadanie sformowania z wyselekcjonowanych Polaków "Brygady Grunwald" (oddziału około 100 osobowego, z sowiecką kadrą dowódczą), który latem 1944 został desantem spadochronowym przerzucony na Kielecczyznę. Tam uzupełniony, stał się najpoważniejszą jednostką bojową komunistycznej Armii Ludowej, a później kadrą MO i UB.
Po wojnie dowódca pułku, uczestnik walk z "bandami reakcyjnymi", dowódca prestiżowej 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszkii, szef obrony przeciwlotniczej Okręgu Warszawskiego. Od 1963 przemundurowany na kontradmirała zastępca dowódcy Marynarki Wojennej ds. ogólnowojskowych. Od 1968 zastępca komendanta Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie. W latach 60. człowiek Mieczysława Moczara, wchodził w skład władz ZBoWiD.
Cała kariera świadczy o wysokim stopniu zaufania towarzyszy radzieckich.
Czym nie chwalił się w swoich wspomnieniowych publikacjach Sobiesiak? Przede wszystkim, funkcją w NKWD i zadaniami, jakie ta służba przed nim postawiła. Już 22 czerwca 1943 gremia Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) podjęły decyzję o zwalczaniu białopolskiego ruchu partyzanckiego. "Wszelkimi sposobami zwalczać grupy nacjonalistyczne polskie... Izolować od ludności, tworzyć grupy radzieckie składające się z ludzi pracy narodowości polskiej". Na Wołyniu, w okolicy Przebraża działa latem 1943 roku partyzancka kompania AK, dowodzona przez ppor. "Drzazgę" (Jan Rerutko), współdziałająca z samoobronami polskimi i partyzantką sowiecką. Dobry żołnierz, był namawiany do przejścia do Czerwonych z obietnicami wysokiego awansu. Odmówił, i gdy udał się 6.11.1943. do "sojuszników" omówić kolejną wspólną akcję, zaginął. Jego i kilku żołnierzy z jego ochrony ciała znaleziono zakopane w miejscu, w którym przebywał wcześniej oddział sowieckich partyzantów.
Gdy wiosną 1944 Sobiesiak formował swój oddział dywersantów, Smiersz aresztował kilkunastu kandydatów, podejrzanych o przynależność do AK. W ostatniej chwili zbiegł wówczas dowódca samoobrony Przebraża, ppor. Henryk Cybulski. Spośród aresztowanych, do Polski w 1948 roku "repatriowano" tylko kilku. Gdzie pochowano pozostałych, nie wiadomo. Gdy równolegle ze starszych obrońców sformowano pod egidą NKWD "istriebitielnyj batalion" (takie sowieckie ORMO przeciw UPA), filtracja była nie mniej ostra.
Jeśli ktoś chce snuć jakąkolwiek opowieść o obronie Przebraża, same książeczki Sobiesiaka są podstawą miałką i niewystarczającą. Jedyną drukowaną relacją, posiadającą rzeczywistą wartość, są "Czerwone Noce" właśnie Cybulskiego (w redakcji Henryka Pająka), zwłaszcza I i II wydanie (1967 i 1969), z dodatkami wspomnień innych osób oraz fotografiami. Odradzam okrojoną przeróbkę "Krwawy Wołyń" wydaną przez Bellonę w 2014. Znajdziemy tam nie tylko opis gigantycznego wysiłku organizacyjnego, konieczności lawirowania słabszych pomiędzy potężnymi i wstrząsające opisy ukraińskich zbrodni, ale i świadectwo o ukraińskich sprawiedliwych (nie tylko osobach, ale i całych wsiach). Znajdziemy wyrazy wdzięczności dla sowieckich partyzantów, bez których wsparcia polska samoobrona pewnie by nie przetrwała zmasowanego ataku banderowców w sierpniu 1944. Ale i prawdziwą, choć z konieczności trochę Ezopową opowieść o polskim leśniku, którego tylko za to, że był leśnikiem i Polakiem, Sowieci wywieźli na Sybir, skąd zbiegł na piechotę (!).Oraz uczciwą na owe czasy informację o losie ppor. Drzazgi — do obciążenia jego śmiercią Ukraińców nawet wtedy (1967) nie dał się zmusić.
Henryk Cybulski ocalał. Udało mu się pod zmienionym nazwiskiem wstąpić do WP, wałczył jako szeregowy o Wał Pomorski i Kołobrzeg. Do prawdziwej tożsamości mógł powrócić dopiero po 1956 roku.
Interesowałem się kiedyś działaniami 27 Wołyńskiej DP AK, miałem możliwość rozmawiania z jej dawnymi żołnierzami. Niektórzy z nich brali udział w walkach z komunistami po 1945 roku. Jednego z nich, oficera, zapytałem wówczas, jak możliwe było po tym wszystkim, co Ukraińcy wyczyniali na Wołyniu, porozumienie WiN — UPA z Rudy Różanieckiej (21 maja 1945) i wspólne akcje, takie jak atak na Hrubieszów czy Werbkowice. Popatrzył na mnie trochę z politowaniem, i odparł: "Młody człowieku, zauważ, że wrogów też należy stopniować. Są źli i gorsi. Ukraińcy mogą być dla Polski uciążliwi, ale nie groźni. Prawdziwego wroga mamy teraz jednego". To było gdzieś w 1982-83 roku.
Inne tematy w dziale Kultura