Temat, którego odpowiedzialne potraktowanie wymaga spisania wręcz szafy tomów, traktowany bywa także w skrótowej, publicystycznej formie. I dobrze, popularyzacja wiedzy jest ważna. O ile w rzeczy samej rozpowszechnia wiedzę. A przynajmniej stara się, albo chociaż prowokuje dyskusję. Popróbujmy.
Nie było jednej, jedynej matki ostatecznej klęski. Przyczyn, dodatków, zakrętów, błędów i zdrad było, jak zresztą w dziejach każdego narodu wiele, bardzo wiele. Próby wskazania tej jednej, źródłowej, najistotniejszej, nie są proste. Mój, autorski typ na główne, to przede wszystkim niekonsekwencja i nieumiejętność doprowadzania ważnych spraw do końca. Zwracam na nie uwagę, bo leżą one skazą na naszym narodowym charakterze złowieszczą przypadłością, której nie pozbyliśmy się do dziś. Obserwatorzy współczesnego nam życia politycznego nie znajdą chyba argumentów, by się nie zgodzić. Kolejna, równie ważna, to nadmierna tolerancja dla budowania w Polsce sieci wpływów i agentur państw obcych.
Czy taką praprzyczyną samą w sobie była ekspansja na Wchód? Odpowiedź musi być negatywna. W warunkach XIV-XV wieku, gdy ta epopea się zaczynała, innych możliwości nie mieliśmy. Rozproszenie sił, etnosu - to także nie cała prawda. Coś nam z tego jako zysk pozostało. Białystok, Biała Podlaska, Drohiczyn, Chełm, Przemyśl, Jarosław, Sanok. Tak mało? Plus terytoria, gdzie nasi przodkowie żyli i rozwijali się przez kilka wieków. Nawet dziś, po zasadniczej zmianie granic prawie co czwarty żyjący na terenie współczesnej RP Polak miał przodków, żyjących ogólnie mówiąc na wschód od Bugu. Karłowaty kraj nie zostałby domem było nie było szóstej co do liczebności populacji narodowej Europy. W 1945 roku argumentu konieczności rekompensacji terytorialnej również w rozmowach nad nowym kształtem nie pomijano.
Gdy ostani Piast obejmował w 1333 roku polski tron, jego władztwo ograniczało się do Małopolski po Wisłok na wschodzie, Wielkopolski i kawałka Kujaw. Niewiele. Na wyrwanie obcym ponad połowy dziedzictwa Bolesławów nie było sił ani możliwości.Okienko dziejowej szansy otworzyło się gdzie indziej, poza rdzennie polskim obszarem etnicznym. I władca z niego skorzystał.
Przejęcie, bo trudno to nazwać podbojem Rusi Halicko- Włodzimierskiej i Zachodniego Podola, okazało się gigantycznym sukcesem. Trwające kilkadziesiąt lat włączanie tego terytorium do struktur państwowych i jego zagospodarowanie (a było z czego korzystać, ziemie korzystne dla upraw i hodowli, bogactwo salin, otwarcie czarnomorskiego szlaku handlowego) stało się jedną z podstaw sukcesu i potęgi Królestwa w XV wieku. Sukces przyciągając Prusaków, otworzył dla nas ponownie Bałtyk, pomógł w reintegracji Mazowsza, sprawie wcale w XIV wieku nieoczywistej. Emigracja z przeludnionych księstw na Ruś Koronną była czynnikiem, który jak nic innego odnowił i wzmocnił stare więzi.
Zmiana dynastii, koniec niekwestionowanych "panów przyrodzonych" osłabił znacząco władzę centralną. Za następstwo tronu przyszło kolejnym pokoleniom władców płacić przywilejami, skoro polski tron stał się de facto elekcyjnym. Jagiellonowie oparli się wyłącznie na szlachcie, nie wpadając na pomysł szukania drugiej podpory, jakim w wielu krajach Europy stał się dla rządów stan mieszczański. Miasta polskie w XV wieku wcale nie były aż tak słabe, ale ich nadal widoczna odrębność etniczna (element niemiecki) i rywalizacja pomiędzy ośrodkami, wykluczająca współpracę zdecydowała o przegranej. I stał się to wszystko daleko przed realną unią z Litwą, na przełomie XV i XVI wieku. Prawne ograniczenia handlu, przywileje szlacheckie i wreszcie ograniczenie dopływu ludności wiejskiej do miast skazały nas na niedorozwój społeczny w kolejnych wiekach. Nie bez znaczenia była też, wygrywana przez szlachtę konkurencja dla mieszczaństwa ze strony coraz liczniejszych Żydów. Ci zaś, lojalni i pokorni wobec władzy terytorialnej, każdej władzy — już w czasie Potopu, a w szczególności od czasu rozbiorów stali się elementem dla polskiej sprawy co najmniej niewygodnym.
Tu dochodzimy do problemu tej niby szybko uswojonej i pokochanej, ale zawsze pochodzeniem obcej dynastii. Jagiellonowie niesłusznie mają w Polsce aż tak dobrą prasę. Jeśli przyjrzeć się jej przedstawicielom dokładniej, trudno znaleźć jednostki wybitne, myślące perspektywicznie i umiejące narzucić swoją wizję i wolę. Powolni i mało zdolni, jeśli niekiedy nadrabiali, to uporem i konsekwencją. Mieli u nas ogromne szczęście, trafiając na mądre, wykształcone i świadome celów państwowych elity, którym wystarczało nie przeszkadzać — od Panów Krakowskich po liderów ruchu egzekucyjnego. Cenię konsekwentnego, choć nie zawsze w dobrym dla państwa kierunku Kazimierza, mądrość, choć znów nie zawsze konsekwentną Zygmunta Augusta. Ale reszta... Wystarczy porównać, co zostało po wieloletnich panowaniach typowego Jagiellona, Władysława, w Czechach i na Węgrzech, gdzie mądrych i propaństwowych elit akurat brakowało.
Przełomowy rok 1569 tworząc dwupaństwową Rzeczpospolitą, wciągnął nas na kolejne stulecia w wir polityki wschodniej, rozszerzając granice i odpowiedzialność Korony na Wołyń, Wschodnie Podole i Kijowszczyznę. Czy, zwłaszcza z punktu widzenia współczesnych, było to rozproszenie sił? Bynajmniej, przykład hiszpańskich podbojów był zaraźliwie pociągający, wystarczy zajrzeć do naszej XVI-XVII wiecznej publicystyki. Sił wydawało się dostatek, brakło koncentracji i konsekwencji.
Koncentracji na wypełnieniu najważniejszego zadania, jakim było, wobec wejścia w posiadane Ukrainy zniszczenia lub obezwładnienia złego islamskiego sąsiada. Najazdy tatarskie niszczyły wysiłki w zagospodarowaniu tego kraju, niszczyły tkankę społeczną, uniemożliwiały stabilizację. W latach 1595 - 1600 Jan Zamoyski, hetman i kanclerz uczynił w tej materii ważne kroki. Podporządkowując Mołdawię i pacyfikując Wołoszczyznę, zbliżył się do stepów białogrodzkich. Likwidacja najbardziej wówczas uciążliwej, rezydującej tam ordy stawała się możliwa. Konflikt z Turcją, zaangażowaną ówcześnie także na innych frontach był do wygrania. Zajęcie Kilii i Białogrodu,to jednocześnie przecięcie drogi lądowej na Krym, a więc krok do uderzenia także w to niebezpieczeństwo. Jakie mogły być tego skutki dla utrwalenia panowania na Ukrainie, świadczy przykład tego co realnie się zdarzyło — rozkwitu lat 1780 - 1790, gdy Rosja obezwładniła Krym i zajęła Jedysan.
Jednak już w 1601 roku Zamoyski musiał wojować na drugim końcu polskiego świata, w Inflantach. Zdobyte na południu pozycje przyszło pod naciskiem przerywającej akurat wojny z Persją, Wenecją i Habsburgami Turcji opuścić. W roku 1587 Zamoyski poparł skutecznie elekcję królewicza szwedzkiego Zygmunta Wazy, wnuka Zygmunta Starego, przeciw Maksymilianowi Habsburgowi. Jak najbardziej w zgodzie z polskimi interesami, ale przypadek ów może stanowić instrukcyjny przykład, jak w nieprzewidywalnej do końca polityce prawidłowe działanie może przynieść fatalne skutki. Szwecja, z geopolitycznego punktu widzenia idealnie nadawała się na sojusznika Rzeczypospolitej. Praktycznie bez punktów spornych, posiadanie wówczas przez Sztokholm połowy Estonii to drobny szczegół do uzgodnień. Importer żywności, początkujący eksporter potrzebnych nam żelaza i miedzi. Wspólny interes w odpychaniu Moskwy od Bałtyku, równie wspólne zainteresowanie walką z duńskim fiskalnym wyzyskiem w cieśninach bałtyckich. Wszystko poszło jednak dokładnie na odwrót. Szwedzki przewrót, inspirowany ambicjami Karola Wazy, stryja Zygmunta, i luterańskim fanatyzmem znacznej części Szwedów zamiast obopólnie korzystnego sojuszu zdetonował trwający niemal 70 lat konflikt. W sumie osłabiający obie jego strony, odciągając od starcia z zasadniczym przeciwnikiem na Wschodzie.
Na południu natomiast, rósł sobie i potężniał, na razie jeszcze jakoś tam w ramach państwowych nowy czynnik — Kozaczyzna Zaporoska. Początków jej trzeba szukać w gromadzeniu się na niespokojnym pograniczu zbrojnych band już na przełomie XV-XVI wieku. Rusini, Polacy, Tatarzy. Zbiegli spod stryczka kryminaliści, ocaleli z tatarskich napadów nieszczęśnicy szukający zemsty i nowego sposobu na życie, czy po prostu niespokojne duchy. Obrońcy przed czambułami, ale i rabusie atakujący najczęściej siedziby Tatarów i Turków, ale nie stroniący od napadów na swoich. Zakładali obronne obozy (sicze), ale i stałe siedziby — gospodarstwa. Uważając się za ludzi wolnych, a nie będąc szlachtą, stawali poza strukturą społeczną. Za pierwszego organizatora ich oddziałów na służbie państwowej, jeszcze litewskiej, uchodzi Ostafi Daszkiewicz, zasłużony obrońca litewskich kresów przed Tatarami i Moskwą w pierwszej tercji XVI wieku. Jako uznany ekspert od spraw tatarskich, przedstawiał projekt stałej organizacji obronnej z udziałem Kozaków polskiemu sejmowi w Piotrkowie już w 1533 roku, na długo przed przekazaniem Koronie ziem naddnieprzańskich. W pewnym stopniu skorzystano z jego porad dopiero w pod koniec panowania Zygmunta Augusta, ustanawiając pierwszy rejestr (czyli oficjaną listę służby państwowej) kozacki. W wieku XVII żyjących "po kozacku" na Ukrainie było już dziesiątki tysięcy. Korzystaliśmy z ich usług w wojnach z Moskwą (1609 - 1619, 1632 - 1634) i Turcją (1621), a nawet przeciw Szwedom. Pod Chocimiem stanowili prawie połowę pięćdziesięciotysięcznej armii Chodkiewicza. Ale sprawiali kłopoty, prowokując konflikty z Turcją, destabilizowali stosunki społeczne, buntowali się. Rosnąc w siłę i samoświadomość, w 1632 roku wysłali na sejm poselstwo, domagając się jako "członkowie tej Rzeczypospolitej" prawa do udziału w elekcji po śmierci Zygmunta III. Dostali odpowiedź, że członkami to oni są takimi, jak włosy i paznokcie, które należy obcinać, gdy zanadto wyrosną i przeszkadzają. I tu właśnie zabrakło wyobraźni, lub konsekwencji. Ani nie spróbowano określić nowego statusu Kozaczyzny, by włączyć ją na stałe w struktury państwowe, ani konsekwentnie jej nie zniszczono, by jak stanowiła konstytucja sejmowa z 1638 roku, "w chłopy to pospólstwo obrócić". Zamiast odpowiednich sił do pilnowania porządku na Zaporożu, przeznaczono pieniądze tylko na jeden 600-osobowy garnizon w Kudaku. Reszta pozostała jak było, na jakoś to będzie. Ferment, podsycany wojennymi marzeniami jednego z naszych najsympatyczniejszych, a jednocześnie najszkodliwszych monarchów, Władysława IV trwał. Konsekwencją stało się powstanie Chmielnickiego z poszukaniem zagranicznych sojuszników i znanymi powszechnie następstwami.
Nie dziwmy się tak bardzo, ludzie wolni i uzbrojeni nie są chętni do przyjmowania potulnie gorszych warunków. Jeśli przypatrujemy się tak krytycznie naszej szlachcie, wspomnijmy na zorganizowanych i uporządkowanych Anglików, i to, co wydarzyło się między nimi a ich kolonistami w Ameryce około roku 1775. Zaporożcy nie byli w 1648 bezkształtną dziczą. Starszyzna kozacka aspirowała, przeciekała do stanu szlacheckiego, kształciła synów w jezuickich kolegiach. Porównajmy ich z mazowieckimi zaściankowcami, obdarzonymi pełnią praw, wybierającymi posłów i królów.
Czy bunt kozacki i wojny, które zrujnowały Rzeczpospolitą, przesądziły bezalternatywnie o jej końcu? Bynajmniej. Pozostały pod koniec XVII wieku trzon państwa nadawał się jak najbardziej do odbudowy. Przewaga potęgi sąsiadów wcale nie była jeszcze aż tak miażdżącą Czego więc zabrakło? Znów konsekwencji, a jeszcze bardziej wiary w siebie. Około połowy XVII stulecia ówczesne protopartie, "fakcje" określając swoje cele wewnętrzne, zaczynają się dla ich realizacji orientować wyłącznie na zagranicę. Tam jest dobrze, stamtąd przyjdzie oświecenie i ratunek. Z Francji, Austrii, potem i Rosji. Do dziś zadziwiają mnie wybitni histrorycy, którzy z entuzjazmem pisali o francuskich kandydaturach do polskiego tronu, rozpływając się nad mniemanymi prerspektywami. Z czym do ludzi? Przysłanie z łaski Ludwika XIV jakiegoś trzeciorzędnego książatka mogło być przełomem? Co taki obcy, nie znający kompletnie miejscowych stosunków mógł zrobić, oprócz promocji francuskich interesów? Nie doceniamy czynników psychologicznych. Demoralizujące, korupcyjne praktyki kilku pokoleń w koincydencji z upadkiem i skostnieniem oświaty wytworzyły nowego Polaka. Dumnych, wolnych, niezależnych przerobiły w ciemnych służalców. Spójrzmy przez okna na tamte światy, jakie stanowią pamiętniki z epoki. Co wspólnego, poza nazwą Polaka, miał z Samuelem Maskiewiczem, Paskiem czy Poczobutem-Odlanickim osiemnastowieczny usłużny, służalczy kombinator Marcin Matuszewicz? Świadectwo "Życia mojego", spisane przez Józefa Wybickiego ukazuje czasy kolejnego przełomu. Zbyt późnego.
Skąd my to znamy? Zaciekłe walki partyjne, podsycane przez obce agentury, wzajemne blokowanie działań konkurencji - "równowaga", która za Augusta III doprowadziła do zerwania w ciągu 30 lat wszystkich co do jednego sejmów (poza koronacyjnym). Narzucanie z zewnątrz rozwiązań prawnych (sejm niemy 1717, prawa kardynalne 1768). A obok, za miedzą rosły potęgi mieszających nieustannie w polskim kociołku Rosji i Prus.
"Polskę, być może, czekają i ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym."
Józef Piłsudski, 1927
Inne tematy w dziale Kultura