Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
537
BLOG

Krótko o reformach Balcerowicza i ich skutkach

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Gospodarka Obserwuj notkę 16


Krytycy Balcerowicza mają mu za złe, że

- wywołał inflację 

- zdusił inflację 

Co do pierwszego. Balcerowicz nie wywołał inflacji, ona istniała, nazywała się nawisem inflacyjnym, pustym pieniądzem, pieniądzem bez pokrycia, kryzysem podażowym, miała jeszcze kilka innych nazw.

Ta ukryta inflacja była immanentną cechą gospodarki socjalistycznej, w kształcie w jakim została wprowadzona w Związku Sowieckim po likwidacji NEPu, a w Polsce w kilku etapach do 1948. Była to gospodarka wojenna, typu nakazowo-rozdzielczego, z niefunkcjonalnym pieniądzem.

Jednym z dogmatów tej gospodarki była zasada centralnego ustalania cen konsumpcyjnych (w obrocie gospodarczym pieniądz nie odgrywał większej roli, środki - pracownicy, materiały, transport były "przeznaczane", tzn alokowane). Z różnych względów, głównie ideowych, ceny z upływem czasu rozjeżdżały się z podażą i konieczna była ich centralnie wdrażana korekta w formie albo "wymiany pieniądza" albo okresowych drastycznych podwyżek cen, które w Polsce tradycyjnie kończyły się rozruchami głodowymi i wymianą władz.  

Te ludowe rewolucje były największym zagrożeniem dla partii, która okresowo traciła kontrolę polityczną, dlatego korekty cen były odwlekane ad absurdum, mimo że brak balansu na rynku konsumenckim nie był tajemnicą dla ekonomistów i rządzących. Władza nie potrafiąc przy pomocy dostępnych instrumentów poradzić sobie z problemem, jak gdyby spodziewała się cudu podażowego, który rzuciłby towar na rynek i wysysając nadmiar pieniądza, zdjąłby jej kłopot z ramion, ale który nie następował.

Lata 80-te były latami ciągłego, narastającego kryzysu, nie do ogarnięcia z powodów wyżej wyłożonych - ideologicznych, politycznych i ekonomicznych. Gospodarka typu stalinowskiego osiągnęła szczyt swoich możliwości dawno temu, zastrzyk środka uśmierzającego w postaci zaciąganych na rozwój kredytów okazał się trujący, gdy koszty obsługi długu przerosły możliwości gospodarcze PRLu. Teraz nie było nie tylko produktów na zaspokojenie popytu wewnętrznego ale również na eksport, który pozwoliłby na spłatę odsetek od długu. 

Tymczasem, by uspokoić nastroje społeczne władza usiłowała przekupić kluczowe grupy zawodowe podwyżkami płac - pieniądzem coraz bardziej bez pokrycia. Ci, którzy byli dorośli w latach po 76 doświadczali kryzysu na własnej skórze, w pustych sklepach, brakiem podstawowych artykułów, kilometrowych, upokarzających kolejkach.

Co z tego, że zarobki nominalnie rosły, skoro za pieniądze niewiele można było kupić, a walutą obiegową stały się znajomości (u pani z mięsnego) i łapówki (u kierownika sklepu ze sprzętem AGD). Jeśli miałeś "dojścia" i mogłeś po cenie nominalnej kupować dobra niedostępne dla innych, mogłeś je sprzedawać na czarnym rynku z wielokrotnym przebiciem. Jeśli nie miałeś tych możliwości, twoje pieniądze były bezwartościowe i nie stać cię było na zakup podstawowych artykułów. Do patologii dokładało się istnienie Pewexu i Baltony, gdzie po zdzierskim kursie wymiany miałeś dostęp do produktów z "eksportu wewnętrznego", niedostępnych gdzie indziej na rynku towarów, do tego nieco wyższej jakości i bez kolejek.

System pod koniec lat 80, jeszcze przed zmianą władzy, był na krawędzi zapaści, w zasadzie poza krawędzią, stał się niesterowny a instrumenty będące w dyspozycji ekonomistów i polityków typu stalinowskiego nie mogły go z zapaści wyprowadzić, skoro były tej zapaści przyczyną.

Mrzonką, urojeniem jest przekonanie głoszone przez krytyków Balcerowicza, że kryzys dałoby się ominąć, przeczekać, sanacji dokonać bez naruszania dobrego samopoczucia Polaków. Bez podjęcia kroków zaradczych inflacja wybuchłaby prędzej czy później, ale w sposób bardziej niszczący, gwałtowny, rujnujący. Uwolnienie, urynkowienie cen przez Balcerowicza, wprowadzenie wymienialności złotówki, sztywny kurs waluty, otwarcie rynku wewnętrznego na import było kuracją wstrząsową, ale, jak się przecież okazało, ograniczoną w czasie. 

Popiwek pozwolił zdusić inflację w miarę szybko, Polacy mogli po raz pierwszy po wojnie kupować produkty z importu bez ograniczeń, znajomości i dostępu. 

Owszem, odwrotną stroną medalu były upadek oszczędności w bezwartościowym pieniądzu, ale za te oszczędności i tak nic nie można było kupić wcześniej. 

Owszem, dużą część polskiej produkcji przegrała u konsumentów z towarami importowanymi, dużą część polskiego przemysłu, produkująca na rynek wewnętrzny nie potrafiła podjąć konkurencji, produkcja była droższa, technologie przestarzałe, jakość niższa, wykonanie mało pociągające. Ci sami Polacy, którzy narzekają na rzekomy upadek polskiego przemysłu rzucili się hurmem kupować blichtr z importu, nikt ich do tego nie zmusił. 

Jakie dobra konsumenckie potrafił wyprodukować przemysł socjalistyczny można nawet dziś obejrzeć na skleconych z byle czego straganach bazarowych, gdzie sprzedawcy z byłych demoludów sprzedają nostalgię postsocjalistyczną - czajniki, serwetki, proste narzędzia, supersajzową bieliznę damską i zabytkowe radia tranzystorowe. Gdyby nie reformy początków lat 90-tych takie towary produkowałaby Polska. 

A jeśli ktoś nie wierzy, niech zajrzy do statystyk produkcji przemysłowej, wymiany handlowej czy PKB per capita by porównać Polskę dzisiejszą z Polską roku 1988.

Prawda jest nudna, rozwlekła, kłamstwo jest efektowne i da się zawrzeć w efektownym bon mocie. Przepraszam czytelników, którzy wytrwali, mogli poczytać któregoś z błyskotliwych krytyków reform i ich lewicowo-prawicowych szlagwortów.




Zobacz galerię zdjęć:

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka