Swego czasu zamieściłem niedbały wpis w którym poddałem niechlujnej analizie prawicową tęsknotę za tradycją. A że prawdziwi konserwatyści w desperacji zwracają się ku tradycji najbliżej im znanej, odpowiednio zakonserwowanej i zatęchłej, więc nic dziwnego, że myślą PRLem, oddychają PRLem, piszą PRLem, w PRLu się pławią, za PRLem tęsknią i o powrocie PRLu skrycie lub jawnie marzą.
Niech marzą.
Ot i dzisiaj trafiłem w przerwie na kawę na jeremiadę z cegiełek ulepionych za PRLu złożoną z narzekań o upadku, upadku, upadku i zgniłym Zachodzie. Jakbym znów usłyszał skrzekliwy, zrzędliwy głos Gnoma z okresu komunizmu nudnego i kruchcianego.
Nudne to było i nudniejsze, wyłowiłem jeden kawałek i wdałem się w następującą dyskusję:
Gnom: "Na różne sposoby próbowano już świat zmieniać (jak „Pan Marks przykazał”) - /…/ a to za pomocą rewolucji seksualnej (Marcuse)".
Ja: "Wiem z doświadczenia, że każde pokolenie odkrywało rewolucję seksualną na własną rękę, bez pomocy Marcusea".
Na co Gnom moją merytoryczną wstawkę w ramach obowiązującej wśród wolnościowców wykładni wolności słowa zlikwidował. Nie żebym się uskarżał. Przecież i w ten sposób nawiązał do najmilszej mu tradycji.
Pałętało się we wpisie gnomowym ukute w latach sześćdziesiątych miłe słówko "lewak", a ja poczułem się jakbym wizytował zakład żywienia zbiorowego.
W następnym wpisie było o Michniku. Teź juź w latach sześćdziesiątych przerabiane.
Nudno.
I tak sobie myślę - niektórzy nie załapali się na żadną rewolucję seksualną.
Inne tematy w dziale Kultura