Za tysiąc lat popularna autorka opowiastek dla dzieci, Anna Chmielewska, zainspirowana odczytywanymi właśnie zabytkowymi twardymi dyskami Salonu 24 i i zachowanymi na nich dyskusjami o niejasnym dla wspólczesnych znaczeniu napisze uroczą książeczkę dla najmłodszych "O skrzacie Jezusiczku i siedmiu ateuszkach", w której dobroduszny skrzat czuwa, spoglądając ze szkolnej ściany, nad dziatwą udręczoną kartkówkami z algebry i podpowiada z cicha prawidłowe rozwiązania, a pomaga mu w tym zbożnym dziele jego siedmiu dzielnych druhów.
Nie wierzycie? Poczekajcie, a sami się przekonacie.
Z grubsza wiadomo, jak wyglądała droga chrześcijaństwa od jednej z sekt istniejących na poboczu oficjalnego życia publicznego Imperium Romanum z jej w miarę pokojową koegzystencję z innymi religiami. Niezbyt pokojową, ale to temat na uczoną rozprawę, w której uwypukli się kłótliwość chrześcijan, ich niedopasowanie i nietolerancję rozsadzające w miarę wzrostu liczby wyznawców i politycznego znaczenia kruchą równowagę upadającego Cesarstwa. Po ostateczny triumf, wyparcie wszystkich innych istniejących w Cesarstwie wyznań, już na jego gruzach i uzyskanie statusu religii państwowej i jedynej, pięć wieków całkowitej dominacji homogenicznej cywilizacji chrześcijańskiej i upadku cywilizacji sensu largo. Wreszcie otwarcie się na wpływy obce, greckie, rzymskie, islamskie i wspaniały rozkwit Zachodu trwający aż po dzień dzisiejszy.
To historia, każdy interpretuje ją po swojemu, wybierając z niej fakty pasujące do własnego opisu świata i własne czerpiąc nauki.
Ale jaka będzie przyszłość Kościoła instytucjonalnego, religii i wiary? Wiemy, jak umierały religie w przeszłości i jak umierali nieśmiertelni z Olimpu. Czy ten sam los czeka chrześcijaństwo?
Nie bardzo, bogowie Rzymian, Greków a poźniej cywilizacji Nowego Świata nie umierali śmiercią naturalną, skazani zostali na śmierć.
Wydaje się, że Bogowi chrześcijan oszczędzony zostanie okrutny los jego poprzedników, nie widać na horyzoncie liczących się konkurentów mogących mu zagrozić i rozprawić się z chrześcjanami, jak oni rozprawili się z wyznawcami Quezalcoatla i Pallas Ateny. Tylko nie mówcie nic o zastąpieniu chrześcijaństwa triumfującym islamem, bo to majaki chorych umysłów.
Kościół w polsce wyszedł z komunizmu wzmocniony moralnie i instytucjonalnie. Był w owych latach jedyną ostoją niezależności od mdlącego opresją i głupotą systemu, dawał nadzieję na inną rzeczywistość, wolną od nachalności, nudy i zalewającego bezsensu, otwartą na obywatelską podmiotowość (bo przecież chodziło o obywatelską podmiotowość). Brał pod swoje skrzydła chętnie lub mniej chętnie nawet ludzi religijnie indyferentnych, znajdowali w nim schronienie i zdeklarowani ateiści.
Po rozpadzie utopii i klęsce praktycznie zastosowanego diamatu, Kościół nie zawahał się wykorzystać sprzyjającą sytuację i z pozycji moralnego giganta wdał się w targi polityczne mające wzmocnić jego pozycję, znaczenie, nieformalną władzę, stawiając się w roli najwyższego arbitra, a przy okazji ugrywając dla siebie bardzo przyziemne i materialne przywileje.
Nie stało krytyków. Przedwojenny antyklerykalizm intelektualny zaprzęgnięty został do triumfalnego rydwanu (jego reprezentanci, o ile przeżyli wojnę, niewiele mieli do powiedzenia) zainstalowanej w Polsce władzy i skompromitowany. Antyklerykalizm ludowy (a był taki, mocny i wyartykułowany) zwiądł wraz z tradycjami ruchów politycznych ludowych zawłaszczonych i zakłamanych przez nowych władców.
Ni kościołowi, nie wierze i religii nie zagrażają wrogowie zewnętrzni. Jerzy Urban, Fakty i Mity, Racjonalista to zjawiska marginalne, skompromitowane i bezsilne.
Próchnienie zacznie się od środka.
Polski katolicyzm to katolicyzm ludowy, o fundamentach stawianych przez Stefana Wyszyńskiego. Ma oparcie w grupach społecznych tracących na znaczeniu. Procesów demograficznych nie da się powstrzymać. Był zresztą Wyszyński tego świadom. Oferty dla "młodych, wykształconych, z dużych miast" Kościół nie ma i nie bardzo wie, jak ją stworzyć.
Dla zewnętrznego obserwatora niewiele będzie się zmieniało, kościoły będą co niedziela wypełnione - ale najgłębsza treść wiary wypierana będzie ulubioną przez Polaków wystawną obrzędowością, której żadne inne instytucje im nie dostarczą. Z Kościoła wiary stanie się w ciągu jednego, dwóch pokoleń Kościołem chrzcin, komunii, ślubów i pogrzebów, z miejsca refleksji i zadumy miejscem niedzielnych spotkań sąsiedzkich. Nie, żebym nie doceniał integracyjnej i pozytywnej tym samym roli społecznej.
Intelektualnie Kościół nie ma znów nic do zaproponowania. Intelektualiści porzucają więc wiarę lub żyją w schozefrenicznym świecie dwóch systemów wzajemnie się wykluczających, z których każdy odpowiada za różne duchowe ludzkie potrzeby.
Proces może zostać przyspieszony ostentacyjną pazernością Kościoła, wydzieraniem kolejnych przywilejów, niepoddwaniem się demokratycznej kontroli (kontroli wiernych, laikat nie jest mile w Kościele widziany, mniej nawet niż w S24), skandalami obyczajowymi (dlaczego akurat Kościół w Polsce miałby być od nich wolny, choć do tej pory potrafi umiejętnie je wyciszać), rozliczeniami lustracyjnymi. Zwolniony zaś odczuciem zagrożenia, niepewnością jutra, względną pauperyzacją i niepowodzeniami ekonomicznymi części społeczeństwa, wreszcie zawirowanami polityki zewnętrznej. Tego przewidzieć nie sposób.
A wiara? Wiara, przeżywana szczerze i dogłębnie stanie się sprawą prywatną i intymną. Tak, jak w pierwszych wiekach nowej ery.
Inne tematy w dziale Kultura