Miał pewnie jakieś nazwisko, ale wszyscy, od lekarzy po salowe, zwracali się do niego z szacunkiem "panie Janie".
Był noszowym w szpitalu, w którym zdarzyło mi się dawno temu, pod koniec lat 60-tych pracować. Był chyba tuż przed emeryturą, do marnej pensji noszowego i "co łaska" od pacjentów dorabiał skupując dziwne badziewie na licytacjach sądowych.
Licytacje sądowe, folklor PRL-u, marne majątki pokątnych, nielegalnych i oficjalnie nieistniejących rekinów podziemia gospodarczego, regularnie konfiskowane i z licytacji ponownie trafiających do obiegu.
Można tam było kupić nieotwartą tekturową walizkę z tajemniczą zawartością. Okazywało się, że walizka wypełniona była gdzieś nielegalnie produkowaną maścią na odciski, czy skuteczną tego nie wiem, ale towar trudny był do upłynnienia.
Zaczepiał mnie pan Jan w szatni, otwierał swoją szafkę i wykładając zwinnym ruchem na dłoń zachwalał:
- Panie Antek (niech będzie Antek), kup pan, prawdziwe, jedwabne, ręcznie malowane krawaty amerykanckie - a na krawacie wydatna blondyna prężyła się pod palmą.
Bo pan Jan mówił z akcentem.
Przed wojną pracował w rzeźni, był pomocnikiem szechtera.
Częstował mnie opowieściami z Gęsiej i Nalewek, co prawda niezbyt budującymi:
- Miałem kolegę - mówił, wyciągając z kieszeni pudełko zapałek - nie mógł sobie znaleźć kobiety, bo wie pan, panie Antek, szufladka - i tu demonstrował - nie mieściła mu się w pudełku.
We wrześniu 39 ruszył wraz z żoną i dziećmi na wschód. Na granicy, czy starej, czy już nowej, wraz z kilkoma innymi desperatami znalazł chłopa-przewodnika, który zgodził się ich przeprowadzić na drugą stronę.
Chłop zapakował ich na furmankę i nocą ruszyli. Po jakimś czasie dostarczył ich na niemiecki posterunek, gdzie kłębił się tłum podobnych im nieszczęśników.
- I ten Niemiec powiedział - najpierw zabijemy was, a potem zabierzemy się za Polaków.
Udało mu się w jakiś sposób wywinąc, ale ani żony, ani dzieci już nigdy nie zobaczył.
Po wojnie ożenił się z Polką. Miał z nią dwóch synów. Był z nich dumny w ostrożny i nieufny sposób. Przynosił czasami do szpitala całkiem udane rysunki młodszego, na których w powietrzu unosiły się jasnowłose anioły.
Któregoś dnia powiedział - Panie Antek, co ja mam zrobić? On chce zostać księdzem.
Inne tematy w dziale Kultura