threeme-ww threeme-ww
2000
BLOG

Drodzy Salonowcy, swoja głupota zabijacie przyszłe pokolenie!

threeme-ww threeme-ww Ekologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 97

Powyższy tytuł jest po części oczywiście prowokacja. Jednak tylko po części. Jest też dużym uogólnieniem, pewnie niesprawiedliwym dla dużej części publikujących tu blogerów. Cóż, tytuł zawsze powinien być możliwie krótki, treściwy i w miarę mocny. I choć przeginam, to w dalszej części notki udowodnię Wam, że są solidne dowody na uzasadnienie tytułu.

Zacznę od tego, że wpis ten jest adresowany dla blogerów takich jak @Gini, @Natanela, @Mistrz Pługa, @Ja Kowalski, @Sasiadka Matylda i inni spiskowo - prawicowi blogerzy. Jest tu ich sporo więcej, mam wrażenie, że zdominowali Salon, co legitymizuje tytuł notki, choć pewnie krzywdzi mniejszość o zdrowszych logicznie poglądach.

Impulsem do nowego sporu z nimi jest ostatni artykuł mówiący o stopniowym wywalaniu starych szrotów z Warszawy. Jak było do przewidzenia działanie to mocno nie podoba się wspomnianym wyżej blogerom, którzy widza w nim zamach na wolność i spisek globalistycznych elit prowadzący do naszego zniewolenia, ograniczenia komfortu życia, zniszczenia klasy średniej, zamknięcia w strefach, czy w końcu do nawet eutanazji i depopulacji miast - przynajmniej według co skrajniejszych komentarzy. Oczywiście to wszystko są bzdury wyssane z palca, majaki i mrzonki, co wielokrotnie wyjaśniałem. Cóż, niektórym jak widać nie wytłumaczy się, że białe jest białe, Beda się upierać, że wcale nie, bo czarne. W licznych wpisach wspomnianych blogerów skrytykowano, wykazując przy tym ogromne pokłady ignorancji, niewiedzy i złej woli:

  • - wspomniany zakaz wjazdu do W-wy starych szrotów.
  • - miasta 15 minutowe
  • - wypożyczanie aut
  • - Fit for 55
  • - rozporządzenie zezwalające na wprowadzenie na rynek częściowo odtłuszczonego proszku Acheta domesticus (świerszcz domowy) jako nowej żywności i zmieniające rozporządzenie wykonawcze (UE) 2017/2470
  • - kupno nowych autobusów elektrycznych

By udowodnić, że powyższe działania, choć pewnie niepozbawione wad, maja solidne uzasadnienie i nie są częścią jakiś diabolicznych spisków elit warto przypomnieć wszystkim blogerom, jaka rzeczywistość obecnie nas otacza. Z tym opisem chyba nikt nie będzie polemizował:

Jeśli posiadacie mieszkanie w mieście, to pewnie z dala od centrum, jeśli na wsi to przeważnie będzie to odległość ok. 10 - 30 km do najbliższego miasta. Przypuszczam, że nieliczni szczęśliwcy żyją w miejscowościach, w których miejsce pracy, żłobek, szkoła, sklep są na tyle blisko siebie, by wszędzie bez wysiłku i bezpiecznie dotrzeć pieszo. Niestety gros z nas codziennie rano musi dotrzeć do pracy, podwieźć swoje pociechy do szkoły, po czym je odebrać. Codziennie kilka - może nawet kilkanaście kursów i dziesiątki przejechanych kilometrów. Gdy wracamy czeka nas bezproduktywny czas w korku, potem często  nerwówka przy szukaniu miejsca parkingowego. Mnie to nie rajcuje, z tych i z ekonomicznych powodów przez 9-10 miesięcy w roku do pracy 5 km w jedna stronę dojeżdżam rowem a w pozostałe zbiorkomem. Zdaje sobie sprawę, że z powodów wiekowo - zdrowotnych nie jest to rozwiązanie dla każdego, choć na osiedlu widzę zadziwiająco dużo "młodych byczków", krzepkich "szerokokarkowych" podjeżdżających swoimi - najczęściej starymi - BMW kilkaset najwyżej metrów do sklepu. Bo przecież rower to gejostwo... Na szczęście sporo się zmieniło, wspomniany pogląd wyznaje już naprawdę garstka a w drodze do pracy towarzyszy mi bardzo duża liczba rowerzystów. Niestety dużo do życzenia pozostawia nadal stan infrastruktury dla cyklistów i kultura jazdy wielu. Przyznaję tu, że sam, z powodów bezpieczeństwa, na krótkich odcinkach mojej 5cio kilometrowej trasy, pozbawionych pasów dla rowerów, wjeżdżałem na chodnik, co słusznie irytuje przechodniów. Cóż, alternatywa to jazda asfaltem, z wątpliwa przyjemnością bycia o centymetry wymijanym przez samochody. Więc tak, rower w Polsce, choć dużo się zmieniło, nadal nie jest dla każdego. Dzieje się tak jednak w dużej mierze na nasze własne życzenie. To my, wyborcy, wpływamy na działania władz miast, na ich priorytety w wydawaniu środków, harmonogram działań, budżet, strategie itp. Jeśli mało jest osób chcących rozwoju infrastruktury rowerowej, to ta będzie powstawać wolno, chaotycznie, bez planu. Ot, siatka niezwiązanych ze sobą odcinków, fragmentów rozrzuconych po całym mieście. I potem jest tak, jak w moim przypadku: mniej więcej kilometr drogi rowerowej przy chodniku, potem pół kilometra chodnikiem lub droga (ryzykowne...), znowu pół kilometra DDR, potem znowu 2,5 km chodnika... lub szosa brukowana z tramwajami z jednej i samochodami z drugiej... Wolałem łamać przepisy (choć nie do końca, przepis mówi, że gdy nie ma warunków a chodnik ma więcej niż 1,5 m szerokości można nim jechać na rowerze z zachowaniem ostrożności) i wystawiać się na obelgi pieszych (zrozumiałe!), niż ryzykować potracenie. Tak, w pełni rozumiem, że nie każdy jest entuzjasta transportu rowerowego. Ja chętnie, jeśli tylko mogę, wybieram rower, nie tylko z powodów ekologicznych, ale też zdrowotnych i ekonomicznych.

No dobrze, ale ja "tylko" korzystam z roweru w drodze z i do pracy. Pozostaje problem - i to ogromny - dostarczenia dzieci do szkół, przedszkoli. No przecież, biorąc pod uwagę opisane wyżej warunki, nikt nie będzie ryzykował życia i zdrowia dzieci, puszczając je pieszo czy na rowerze. Dopiero licealistów można puścić zbiorkomem...

Co więc nam pozostaje? Podwozić nasze dzieci, pod samiuteńkie drzwi szkoły. Owszem, są bezpieczniejsze (pomijac tu ryzyko, że sami będziemy mieć wypadek), ale liczne badania pokazują, że koszt jest straszny: Polskie dzieci nie maja kondycji i coraz więcej z nich jest otyłych. To jest koszt bezpośredni takiego a nie innego wyboru. Koszt pośredni to wzrastający odsetek dzieci z alergiami i astma - co jest skutkiem dużego ruchu samochodowego w miastach, będącego z kolei skutkiem naszych wyborów, będących skutkiem takich a nie innych warunków zastanych! Kwadratura koła, zabijająca powoli i podstępnie nasze dzieci i wnuki!

I teraz clou notki: Czemu godzimy się na taki stan rzeczy? Dlaczego  nie wymuszamy na władzach miast budowy dróg rowerowych? Dlaczego tak wielu jest obrońców obecnego stanu, przecież paskudnego? Nie wiem, od lat mnie to zastanawia, pobyt na Salonie uświadomił mi, jak bardzo światopogląd garstki może wpływać na rzeczywistość większości. Przecież obecnie większość jest za ogólnie pojęta ekologia, rozwojem zbiorkomów, wywalaniem stopniowym aut z miast. Jest to jednak cicha, nieśmiała i ugodowa większość. Kontra to mniejszość, ale bardzo głośna, stanowcza i niezdolna do kompromisów. I dochodzi do paradoksów, jak w sejmie, gdzie partia z 1% poparciem de facto terroryzuje nie tylko rzad z 30% poparciem ale i cały sejm, reprezentujący 99% społeczeństwa...

To ta mniejszość stanowczo sprzeciwia się uzdrowieniu miast, do czego niezbędne jest - stopniowe - ograniczenie kultu samochodowego. Niestety, nie sposób odmówić im zaangażowania, energii, zaparcia, poświęcenia. Tymczasem większość, która chce zmian jednocześnie chce też mieć święty spokój - po prostu nie chce im się działać. No i mamy to, co mamy.

Jednak bardzo wolno, zbyt wolno, to się zmienia. Ludzie zaczynają dostrzegać, że zostali oszukani. Przez kogo? Koncerny, polityków, media... widza już, że dom na przedmieściu, większy niż w mieście i z własnym ogródkiem to wcale nie jest ich eden... Przecież z przedmieścia trzeba dojechać do pracy. Często stojąc godziny w korku. Na nowym osiedlu, budowanym dla zysku dewelopera nie ma placu zabaw, przedszkola, szkoły, sklepu. Jesteś więc skazany na dojazd kilometr tu, trzy kilometry tam. Potrzebujesz więc auta. Żona też. Potem starsze dziecko. Każdy dom ma więc dwa, trzy auta, lokalne drogi projektowano oczywiście na 10% obecnego ruchu. Drżysz o bezpieczeństwo dzieci, nie mogą więc same wychodzić na ulicę, do szkoły i na zakupy oczywiście tylko autem. I dziwisz się, że Tobie i dzieciom brakuje kondycji i przybywa kilogramów. Że przesadzam? Mam wielu znajomych w ten właśnie sposób żyjących...

To może na wsi jest lepiej? Nie, coraz częściej wieś jest nią już tylko z nazwy. Wieś to teraz nieco dalsze przedmieścia wielkich i średnich miast. Dla takiego Poznania trzeba przejechać około 50 km by "doświadczyć" prawdziwie wiejskiego krajobrazu. Po drodze mijasz wsie-osiedla-sypialnie i tereny przemysłowo - magazynowe po horyzont. Przez lata likwidowano połączenia kolejowe i autobusowe, więc i tu króluje samochód. Transport zbiorowy likwidowano, gdyż dla PKSów i PKP wiele połączeń było nieopłacalnych. Ludzie, pozbawieni środka transportu do pracy czy szkoły masowo przesiadali się do aut. Co skutkowało tym, że PKP i PKS jeszcze mocniej tracił klientów, którzy posiadając własne samochody jeździli nimi już wszędzie, w tym na długie trasy gdzie przewaga ekonomiczna kolei jest największa. I znowu, mniej pasażerów, trzeba zlikwidować nieopłacalne połączenia.

Oj dużo by tu pisać, wszystko rozbija się o nasze wybory, które z kolei są skutecznie kształtowane przez media i biznes. I mody. Nikt nie panuje nad rozlewaniem się przedmieść, gigantycznych osiedli budowanych na terenach wiejskich, które nigdy w takich miejscach nie powinny powstać. Nikt nie przejmuje się kwestia planowania przestrzennego, osiedla na setki domów powstają nim w ogóle zacznie się planowanie połączeń drogowych, kanalizacji, chodników, szkół, sklepów. O niezbędnej i niedocenianej zieleni miejskiej nie ma co pisać, często deweloperzy czy nawet urbaniści traktują to jak fanaberię.

O czym więc myśli posiadacz domu pod miastem lub mieszkania na nowym osiedlu stojąc w korku generowanym przez fatalne, wołające o pomstę do nieba planowanie przestrzenne? Czego będzie żądał od polityków? Oczywiście nowych, szerokich dróg! I ciężko będzie go przekonać, że nowa droga, czy poszerzenie istniejącej nie rozwiąże jego problemów a wręcz je pogłębi! I gdy spróbujesz mu wytłumaczyć dlaczego tak się stanie nie uwierzy i zacznie się wkurwiać. Jeśli jesteś odważny i zaczniesz tłumaczyć, że rozwiązaniem jego problemów jest... zwężenie ulic, ryzykujesz obdukcję...

Tak pewnie by było, gdybym w realu spotkał @Gini, czy @Kowalskiego. Na nic tłumaczenie im prostego do zrozumienia dla przedszkolaka prawa, że poszerzenie ulicy wyzwala większy ruch osób, które z obawy przed staniem w korku ograniczały swoje przejazdy autem, aż do momentu, gdy przepustowość nowej drogi czy poszerzenia istniejącej zostaje wyczerpana. No nie, nawet nie ma co próbować.

Znowu błędne koło decyzji społeczeństwa warunkowanych przez polityków, media, biznes. Przecież budowa dróg to ogromny biznes, koncerny bija się o kontrakty a tu ktoś wychodzi pod prąd z teza, że nowych dróg nam nie potrzeba... No jak to, nikt nie zarobi, koperty nie będą wędrować, burmistrz nie będzie mógł wstęgi przed kamerami przeciąć... Zgroza! Eh, tak być nie może!

Godzimy się więc na koszmarne osiedla z rozjeżdżanymi, nieprzystosowanymi do dużego ruchu, lokalnymi drogami, często przez lata bez doprowadzonej kanalizacji. Zgadzamy się na osiedla bez chodników, z dala od miejsc pracy, szkół, przedszkoli, podstawowych sklepów. Przecież na zakupy można w sobotę pojechać do najbliższego giga - centrum handlowego, to wręcz część mody i lansu obecnie. To nic, że lokalne sklepy prowadzone przez sąsiadów od kilku dekad, upadają. To nic, że oferowały często żywność lokalna. Przecież ziemniaki z Białorusi czy cebula z Chin jest tańsza o kilka groszy... Znowu temat rzeka, kwestia wiedzy, poglądów, wyborów, reklamy...

Powyższa zastana rzeczywistość generuje kolejne problemy, do których przywykliśmy a nie powinniśmy. Kult samochodu wymusza budowę coraz większych ilości dróg, poszerzania starych (co niczego nie poprawia), nowych parkingów. Coraz więcej przestrzeni miast i wsi jest asfaltowanych i betonowanych, kosztem powierzchni parków, skwerów, zielonych poboczy. To z kolei skutkuje malejąca retencja wody, co powoduje przy braku opadów głębsza susza, większymi upałami (miejska wyspa ciepła), a przy ulewach powodziami błyskawicznymi. Każdy więc powinien mieć moim zdaniem świadomość, że owszem, samochód jest obecnie w wielu przypadkach niezbędny, ale po pierwsze ta niezbędność została wykreowana sztucznie, na nasze własne życzenie, a po drugie zbyt duża liczba samochodów stwarza ogromne szkody i zagrożenia.

Mam więc chyba prawo zapytać, czy obecne realia są dobre. I czy można coś poprawić. Podważać obecne status quo i proponować rozwiązania. Przy czym dla mnie oczywiste jest, że żadne działanie nie jest pozbawione wad i skutków ubocznych. Niezbędna jest więc dyskusja, krytyka, ale merytoryczna a nie oparta o spiskowe teorie z internetu różnego rodzaju oszołomów. Krytyka musi więc odwoływać się do wiarygodnych, możliwych do sprawdzenia i weryfikacji źródeł. Pewnie @Gini czy @Kowalski nigdy tego nie zrozumieją, ale spiskowe zakamarki sieci takim źródłem nie są i nie mogą być.

Przeciwko oczywistym dla ekspertów problemom miast: betonozy, powodziom błyskawicznym, korkom, smogowi opracowano przez lata prób i błędów (choćby na podstawie doświadczeń Kopenhagi od 1960 roku) szereg działań. Sa to propozycje, kierunki działań. Dobrowolne, bez żadnych rygorów i terminów czasowych, jednak coraz więcej włodarzy widzi, że są to działania dobrze uzasadnione, sprawdzone, konieczne. Nie stworzą idylli, nowego edenu i nie o to chodzi: maja naprawić obecne bolączki miast, uzdrowić je, przywrócić mieszkańcom.

W propozycji miast 15 minutowych, wbrew majakom spiskowych blogerów nie ma nigdzie zapisu o zniewoleniu mieszkańców, ograniczaniu ich mobilności, wolności. Nie, mowa jest o tym, by mieszkańcy NIE MUSIELI, jak obecnie, przemieszczać się na obecna skalę. By wszędzie mieli możliwie blisko: do pracy, sklepu, żłobka, szkoły. By miejsca te były nie w odległości kilometrów od siebie, przez co ludzie starsi i schorowani nie mogą do nich dotrzeć, tylko w odległości 15 minutowego spaceru - by nawet osoby starsze i chore mogły tam dotrzeć. Oczywiście nie piszę tu o osobach ciężko chorych i  w wieku bardzo podeszłym, które i tak trzeba przewozić.

Czy to źle? Ja naprawdę nie widzę w tych propozycjach niczego złego, przeciwnie widzę próbę wyjścia dla potrzeb osób niepełnosprawnych, chorych, starszych, które nie mogą i tak samodzielnie korzystać z samochodów, skazane są więc na życzliwość rodziny i znajomych. Miasta 15 to minutowe to więc również większa samodzielność takich osób.

Rozpisałem się w temacie samochodonozy gdyż jest to mi temat od lat znany i często o nim pisałem. Nie chce niepotrzebnie przedłużać notki, pisać elaboratu, więc pozostałe tematy omówię mocno skrótowo:

 wypożyczanie aut: dla mnie koncepcja bardzo dobra, obok współdzielenia przejazdów jeden z lepszych kroków ekologicznych. Wielu młodych nie stać na kupno własnego samochodu, jeszcze więcej licząc koszty utrzymania (ubezpieczenia, paliwo, naprawy, przeglądy, konserwacja, podatki) widzi, że wypożyczenie jest po prostu opłacalne.

Samochody w ten sposób wykorzystywane są w sposób efektywniejszy.

Zgoda na dopuszczenie maczki ze świerszczy. Cóż, widzę, że dla prawicy staje się to tematem wiodącym w zohydzaniu Unii. Może niech zapozaja się co obecnie jest dopuszczone jako dodatki do żywności, ot na przykład:

"Kwas karminowy, koszenila, karmina (E120) – organiczny związek chemiczny, naturalny ciemnoczerwony barwnik pozyskiwany z wysuszonych, zmielonych owadów, zwanych czerwcami kaktusowymi (Dactylopius coccus), żyjących w Meksyku. Od starożytności aż po XVI wiek uzyskiwano go także z czerwców polskich (Porphyrophora polonica). Jest jednym z nielicznych rozpuszczalnych w wodzie naturalnych barwników, które nie ulegają degradacji z upływem czasu. Jest najbardziej odporny na działanie światła, podwyższonej temperatury i utlenianie spośród wszystkich naturalnych barwników, a nawet bardziej trwały niż niektóre barwniki syntetyczne. "

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kwas_karminowy





threeme-ww
O mnie threeme-ww

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości