twardek twardek
182
BLOG

Ku przysporzeniu nowych obywateli naszej Rzeczypospolitej (1)

twardek twardek Kultura Obserwuj notkę 10

Cztery dni do miłości (fakty i fikcja) - dzień pierwszy

Takie sobie opowiadanie, całkiem amatorskie, opublikowane kiedyś na Frondzie. Teraz, tu poświęcone zbożnemu dziełu poczęcia nowych istnień polskich, w relaksie :) czasu wirusa Byłem świadkiem narodzin opisywanej miłości (a więc nie jestem Kurdejem).  

Lata 50/60 ubiegłego wieku. W tych ‘sprawach’ chyba zmieniło się dużo. Możecie, młodzi, przeczytać, jak wtedy, przynajmniej z tym dwojgiem, było.

----

Pojechałem tramwajem do Placu Unii, a tam z przystanku, już na pieszo w Bagatelę, by na jej końcu rzucić okiem na Belweder a następnie, jak zamierzyłem, spacer Królewskim Szlakiem do Starówki. Nazajutrz Wigilia, zaproszenie na którą odmówiłem stryjowi wymawiając się przyjęciem zaproszenia od Stanisława, Stanisławowi zaś zaproszeniem od stryja. Co mi strzeliło do głowy by w takie jutro samemu 'grzać ławę'?      

Spacer na takim dystansie, z popasem w „Cafe Club”, żeby przy okazji zafundować sobie jakąś lekturę, to już coś. W imitacji CC, z uporem zwanej przez warszawiaków Kafe Klubem, urzędowo zaś po wyzwoleniu Klubem Międzynarodowej Prasy i Książki „Ruch”, posiedziałem chwilę przy kawie. Sącząc ją nie zdobyłem się jednak na czytanie. Odeszła mi ochota. Swoją drogą to był fenomen na miarę całego kołchozu Wschodniej Europy – obok krajowych gazet w rodzaju Kultury, Polityki, Trybuny Ludu i im podobnych wisiały tam także sobie, przytroczone do drewnianych kijów, trochę takich jak kije od szczotki, tyle że krótszych, numery londyńskiego Timesa, Newsweeka czy New York Timesa. Do czytania brało się do stolika gazetę bez niemożliwego do oddzielania od kija... Ciekawe, czy ubecja programowo namierza czytelników prasy zagranicznej, tych z zadowolonymi lekturą minami?

Czy na Starówce ma się coś wydarzyć i niby co, spytałem sam siebie ni z gruszki ni z pietruszki . To, co było gwarantowane, to rzucenie w przelocie okiem na ostatnie chyba w mieście latarnie gazowe na Karowej, już na pewno zapalone, a później - z dawnego nawyku, obejrzenie u Kapucynów szopki dla dzieci. Dlaczego nie, jak za dawnych czasów?

   Krakowskie Przedmieście, jak całe miasto zresztą, było dość solidnie przysypane śniegiem, wygniecionym na jezdni koleinami, głównie autobusów, jako że i taksówek i samochodów prywatnych jak na lekarstwo.   Chodniki były odmiecione, ale usypane przy krawężnikach pryzmy śniegu jakoś szpeciły ulicę. Nie wiadomo skąd zbierały brud, brudniejszy niż na jezdni, jednak do przykrycia przez słabiutki opad śniegu.   Lampy gazowe jarzyły. Szopkę zaliczyłem. Tradycyjnie – w kolejce rodziców z dziećmi. Przy wyjściu przypomniałem sobie, iż być może przyjaciel z pracy, kilkanaście lat starszy Zbyszek Szorc, ostatni z rodziny założonej przed prawie 300 laty przez szwedzkiego jeńca , ma dzisiaj dyżur i razem z kilkudziesięcioma wolontariuszami serwuje już samotnym starym ludziom codzienną wieczerzę. Chcą być z innymi. Ojcowie Kapucyni, przyjaźni i uczynni, trzeba im to przyznać, przez tą stołówkę prowadzoną od kilkudziesięciu lat, a też i szopkę dla dzieciaków, byli dla stołowników jak mężowie święci, co w odczuciu gości podwyższało im standard otrzymywanego serwisu. 

Wlokąc się bez kontroli celu, znalazłem się przy Katedrze. Jak już nieraz, zdecydowałem wejść do środka tylko po to by kolejny raz dziwić się odegraniu tam przez Polaków i Niemców straszliwego dramatu walk w czasie Powstania. Katedry bronili żołnierze harcerskiego batalionu „Wigry”. I Niemcy i nasi straszliwie hańbili dom Boży, ale, oczywiście, gdy któremuś udawało się zostać rannym, to znaczy tylko rannym, to krzyczał mein Gott albo o Jezu. Przy naszych była ludzka prawda i racja, ale Bóg jakby tego nie uznawał. Jednym i drugim prawie równo, prawie – bo naszym więcej - fundował mękę i śmierć. Dlaczego? Niezbadane są Jego wyroki.

Usiadłem w prawie pustej o tej porze nawie głównej, próbując, skoro już tu byłem, z pochyloną głową wytłumaczyć się z tego i owego, ale nie mogłem się skupić. Zacząłem więc gapić się na dość surowy wystrój wnętrza . Po jakimś czasie, kątem oka właściwie, dostrzegłem sylwetkę kobiety stojącej parę metrów bliżej ołtarza, z boku, tuż przy najbliższej kolumnie. Opierała się o nią. Odniosłem wrażenie, że coś z nią jest nie tak. Dlaczego nie siedzi? Gapiłem się więc dalej, dostrzegając w pewnej chwili nieznaczny, krótki ruch pleców, charakterystyczny dla stanu, w którym ktoś wzdycha albo łka. W oczekiwaniu czegoś skojarzyłem z łkaniem. To intrygujące, jeżeli kobieta, sądząc po ubiorze i sylwetce – młoda, jest o tej porze w kościele i jak widać tu przyszła wyłkać swoje troski. Uznałem, że jest to coś akurat dla mnie, nie obstawionego w tej chwili bawidamka. Tego, po co tu przyszła, pewnie jej nie dam, pomyślałem, ale sam miałem co najmniej potrzebę zgubić jeszcze parę godzin, więc lepiej byłoby w damsko-męskiej kompanii. Wstałem i przechodząc do rzędu, który, stojąc przy kolumnie odgradzała, przeprosiłem, sadowiąc się parę kroków od niej. Już wiedziałem prawie na pewno, że płakała. Zauważyłem też , że jest ładna, choć nie piękna nieskazitelną urodą lalki. Przechodząc kiwnąłem przyjaźnie głową na co zareagowała zdawkowym uśmiechem, z pewnym skrępowaniem. Oceniłem , że ma 24-25 lat, a więc parę lat młodsza od mnie. Po paru minutach wyszedłem. Wolałem wyjść przed nią, bo łażenie za- mogłaby źle skojarzyć.

Gdy wyszła , zrobiłem dwa kroki i niby to bezwiednie rozłożyłem ręce, prezentując się: sąsiad z modlitwy pod kolumną, chciałem się pani przedstawić i zaprosić na wspólny spacer. Starówka jeszcze nie śpi. Była chyba zaskoczona.

- No, nie wiem co mam powiedzieć, odrzekła po chwili.

Proszę się zgodzić. W każdej chwili będzie pani mogła zdecydować o pozostaniu samą. Powiedziałem to nie zdając sobie sprawy, że zwrot o pozostaniu samą uaktywni w niej skryty gdzieś głęboko niepokój, co uchwyciłem dostrzegając otrząśniecie się, jakby z natrętnej myśli, której nie chciała a którą jednak wywołałem jak wilka z lasu.

Przepraszam, zreflektowałem się, oznajmiając zgodnie z prawdą - nazywam się Lech Kurdej,.

 - Po pewnym wahaniu odrzekła - Anna. Anna Korycka. Ma pan oryginalne nazwisko, dodała.

Ktoś kiedyś tak się nazwał, albo go nazwano, od Kurdów albo i kur i szczęśliwie przetrwało aż do mojego pokolenia. Pani ma zaś piękne i imię i nazwisko, przypochlebiłem się.

 Przyjęła zaproszenie na spacer a po sforsowaniu Krakowskiego znaleźliśmy się w kawiarni na styku z Nowym Światem, właśnie w kawiarni Nowy Świat. Zaproponowałem piętro, wiedziałem ,że tam cieplej.

Anna siedziała ze spuszczonymi oczami, z rzadka tylko spoglądając na mnie albo gdzieś tam w róg sali. Do twarzy przylepiła nikły uśmiech. Niewiele więcej, niż u Mony Lizy, skojarzyłem. Może trochę mniej tajemniczy, ale, oceniłem, że taki, jaki jest, jest jej walorem samym w sobie, wabiącym. Przyglądałem jej się z ukradka i właściwie miałem już pewien obraz: jak na kobietę, jest niewiele mniej niż wysokiego wzrostu, zdecydowanie szczupłą i zgrabną. Włosy upięła w tzw. „luźny kok”, z którego filuternie wysnuła, albo wysnuło jej się, parę kosmyków. Określając wg numeracji biustonoszy, chyba gdzieś 2,5 - 3 , dla jej sylwetki idealny. Obserwując ją skrycie zastanawiałem się dlaczego nie emanuje wyrazistą urodą kobiety pięknej? W sylwetce, a też w zarysie i rzeźbie twarzy nie znalazłem żadnego defektu. Może skutek braku ostrzejszego makijażu, albo żywszych kolorów stroju? Przyczynę poznałem parę dni później.

Na koniec lustracji stwierdziłem, że, nietypowo dla kobiet, ma krótko przycięte i nie umalowane paznokcie. Po przełknięciu odrobiny soku uniosłem wzrok i zorientowałem się, że grozi mi palcem. Zostałem więc namierzony. Czy coś przeskrobałem, spytałem ? 

- Tak, zachowuje się pan jak na wystawie mebli, albo rasowych kotów czy coś w tym rodzaju. To krępujące i proszę tego nie robić.

Podziwiam pani czujność a zarazem przepraszam, mam coś na swoje usprawiedliwienie.

- Cóż to niby takiego?

Jest pani piękna i nie mogę się domyślić czemu pani tego nie okazuje ?

- Nie wiem jak można okazywać piękność, ale skoro moja nie jest okazywana, to jak ją pan dostrzegł?

Jestem koneserem, młoda damo, dostrzegłem potencjał.

- Zgrabnie pan wybrnął, ale chyba tego nie pociągniemy.

Mam z panią problem taki, że nazwijmy to tak - folklor naszego spotkania powoduje, iż , takie mam wrażenie, że o cokolwiek bym spytał, to mogę nadepnąć na talerz?

- Nieprawda, proszę spróbować.

Czy i o co pani prosiła w kościele, wypaliłem.

 - Nie prosiłam, skarżyłam się, odrzekła. Jak na razie Bóg nie wysłuchuje moich próśb. Skarżę się, żeby zaczął to robić.

Pomyślałem, że to dość nietuzinkowe stwierdzenie.

Może należy respektować drogę służbową i zacząć od Jego sług. Ja takim jestem. Spojrzała z zaciekawieniem

- Ależ ma pan tempo, odrzekła po chwili

 Teraz ja czuję się nieswojo, odparłem. Obnaża pani bez skrupułów moje doświadczenie towarzyskie, co wystawi mnie na dość ciężką próbę. Ale, skoro mogę pytać, to zapytam jeszcze co było przedmiotem dzisiejszej skargi.

- Oj, to kaliber nie na dzisiejsze spotkanie.

A na jutrzejsze?

- Też nie.

A pojutrze?

- Jeśli będzie jutro i pojutrze, o co musi się pan bardzo postarać, to może tak.

Zależy mi aby było i jutro i pojutrze, ale nie wiem w jaki sposób postarać się bardzo o to, aby było.

 Chwilę pomyślała, proszę pierwszemu zdjąć okulary.

Byłem w kłopocie, które okulary zdjąć, ale postanowiłem te skrywające bieżący wycinek prawdy. Wie pani, zacząłem, jutro jest Wigilia a ja nie mam co z sobą zrobić. Rodzina wyjechała do brata, spory kawał drogi stąd. Ja się wymówiłem , bo nie lubię bratowej. Odmówiłem też stryjowi oraz koledze, wykorzystując ich zaproszenia do wprowadzenia obu w błąd wskazując na zaproszenie tego drugiego. Po chwili dodałem, mam przetrzepane skrzydełka a stryj niewiele wie, więc będzie natrętny, z kolei kolega nie jest natrętny ale wie za dużo.

- Cóż to takiego z tymi skrzydełkami?

A, niech tam.. na jesieni miałem być bohaterem ważnej uroczystości, ale się nie odbyła. Tuz przed popełniłem błąd, który można było wybaczyć, ale nie wybaczono. Ba, druga strona zareagowała w sposób taki, że nadwyrężone moją wpadką relacje stały się nie do odwrócenia. Zamilkłem.

Proszę mówić, rzekła

Nie będzie już nic więcej. Zaczekajmy na pojutrze. Jeżeli dotrzyma pani słowa i dla odmiany zdejmie swoje okulary, to wyspowiadam się gruntowniej.

Narastało we mnie zainteresowanie tą kobietą. Przyłapałem się na myśli aby zrobić coś, co mnie jej przybliży. Miałem moment chęci przy rozstaniu, aby podjąć próbę przelotnego choćby pocałunku. Ostatecznie zabrakło mi odwagi. Zgodziła się na spotkanie w dniu następnym, w Wigilię.

- Skoro jest pan sam, to skrócę trochę pobyt u ciotki, bo u niej będę na wieczerzy. Parę metrów stąd. Proszę przyjść do Katedry o godz. 19:15, ale nie wcześniej. Chcę tam być trochę sama.

Przypomniałem sobie w tym momencie jakiś film o sycylijskich mafiosach, gdzie w pewnej scenie jeden z 'żołnierzy' donosi swojemu 'donowi', iż jego syna 'strzelił piorun'. Miało to znaczyć, że zobaczył dziewczynę, która jednym spojrzeniem na zawsze zabrała mu serce. Pomyślałem sobie, że ze mną jest coś z tego na rzeczy – może strzelił nie we mnie, ale tuż przy mnie, i mnie dość solidnie osmalił.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć.


twardek
O mnie twardek

inżynier 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Kultura