Plan był genialny: pod jakimś pretekstem nie dopuścić do uchwalenia budżetu. Brak budżetu oznaczałby problemy z funkcjonowaniem państwa - tym razem byłyby to rzeczywiste problemy, chaos (skwapliwie wspomagany), problemy z uruchamianiem dotacji unijnych i relokacją sił NATO. Odpowiedzialność spadałaby na rządzącą większość i wcześniejsze wybory byłby przesądzone, podobnie jak w ich wynik. "Zaprzyjaźnione media" po raz pierwszy dostałyby paliwo i z pewnością nie zmarnowałyby.
Razwiedka, zagrożeni dożywociem po Smoleńsku i co grubszych aferach PO-PSL spośród 2605-u, WSI, 30 tys emerytów ubeckich już przebierało nóżkami.
Nieograniczone możliwości prowokacji dawało aż 200 wystąpień totalnej opozycji do zaaranżowania podczas krytycznej sesji, wystąpień podobnych do tych na inauguracyjnym posiedzeniu kadencji rok temu w wykonaniu 30 posłów Nowoczesnej. Aż 10 godzin na wygenerowanie pretekstu do zablokowania mównicy i fotela Marszałka to warunki komfortowe w przypadku ludzi zurbanizowanych, bez zasad, godności i honoru, gotowych na dowolne świństwo. Spektakl miał przypominać strzelanie karnych na jedną bramkę przez całą drużynę, zaaranżowane pod przekazy medialne. Kamery zostały ustawione i z góry jasne było, że Rząd nie będzie odpowiadać na każdy z 200-u absurdalnych zarzutów. Wystąpienie o przerwę w takiej sytuacji i zablokowanie w jej trakcie mównicy i fotela Marszałka zyskałyby pozory racjonalności. Przy znanym zaangażowaniu "zaprzyjaźnionych mediów" ćwiczących latami budowanie napięcia z niczego, skala tumanienia znacznie przewyższyłaby "czarny protest". Przygotowane zawczasu podium dla mówców, nagłośnienie i transparenty nie zmarnowałyby się. Wystąpienia i artykuły autorytetów i ekspertów z kraju i z zagranicy potępiające reżim przytłaczałyby nas ze wszystkich stron. Kraj uratowałby Tusk przybywający wprost z Niebios na białym koniu.
Tymczasem Gang Olsena nie wytrzymał i już po wystrzeleniu pierwszej Szczerby zablokował Sejm, zachwycony swoją przebiegłością i perspektywą powrotu do koryta. Prosta pułapka ofsajdowa PiSu podobna do tej z "czarnego marszu" zamieniła cały misterny plan w totalną klapę. Pis wycofał się ze swoich propozycji regulacji pracy mediów w Sejmie, które posłużyły jako pretekst do wytoczenia najcięższych dział. Z luf wypadały już tylko bombki świąteczne z twarzami blokujących. Stracili je chyba na zawsze.