Wszyscy znamy wpadającą w ucho piosenkę "Być kobietą". Czy ktoś jest w stanie sobie wyobrazić piosenkę o byciu człowiekiem, o przyjemności bycia człowiekiem? Nie pasuje raczej śpiewanie o tak poważnych i częściowo abstrakcyjnych tematach. A już na pewno nie na melodię "Być kobietą", lub zbliżoną. Tu by raczej pasowała V Beethovena, lub Patetyczna, albo cała twórczość Arvo Pärta.
Bycie człowiekiem to temat drażliwy. Niektórzy - lubujący się w odwracaniu wszystkiego na opak - zaraz podniosą lament, że jak tu o tym śpiewać, skoro nie wiadomo wciąż co znaczy "bycie człowiekiem", "człowieczeństwo".
Wiadomo, wiadomo, i to od wieków. Opisał to wyjątkowo precyzyjnie Arystoteles w swych etykach (i częściowo w Filozofii Pierwszej, zwanej "Metafizyką"). Jeśli dla kogoś to zbyt obszerne i zbyt sylogistyczne, to uporządkował tę wiedzę o człowieku, o jego wyższych formach, fazach Michał z Efezu (jest translacja angielska). Poczynił z sorytów Stagiryty prawie aforyzmy - więc usprawiedliwienia nie ma dla leni i ignorantów pozujących na agnostyków.
Samo myślenie o moralności, o etyce jest stresujące, męczące, denerwujące, co tu więc mówić o śpiewaniu...
Ożywia się trochę owa posągowa "moralność" gdy zastosujemy ją do polityki. Wtedy ludzie się ożywiają, zaczynają postrzegać świat (polityki) etycznie. Otwiera się im zapuszczony przez trudy dnia codziennego, jak to u każdego bywa, swoisty zmysł, oko etyczne. Wtedy, gdy kierujemy spojrzenie "etyczne" na władających nami, na tych, których wybraliśmy - wtedy i pieśni się rodzą nasycone moralnie. Śpiewają Wysocki, Kaczmarski, Gintrowski. Abstrakcyjna, kontemplowana przez filozofów w ich samotniach "etyka" schodzi pod strzechy. Na kasetach, na płytach. W salach koncertowych. Ale nie wszyscy ku odmianie siebie dążą. Większość woli w gronie sobie podobnych kultywować swoje braki. Jak trzeba podlewając to dowolnym sosem, choćby i patriotycznym. Ze swojej małości próbując robić siłę nieprawą drogą.
O swojej marności, pozorności, nijakości, fałszywości, dwulicowości, zakompleksieniu rzadko już myślimy i nie do śpiewania nam o tym. Załatwia się to krótkim "jestem jaki jestem", lub " wszyscy są tacy" albo "jestem jak większość".
Gdybyśmy częściej myśleli o tym, co znaczy być człowiekiem i w jakim stopniu, jak często spełniamy te warunki - być może mniej godzilibyśmy się na własną bylejakość. I być może... mniej psów biegało by za swoimi panami po ulicach, ścieżkach i parkach. Co mają psy do bycia człowiekiem? Oczywiste jest, że deficyty aprobaty emocjonalnej (symulującej emocjonalną) uzupełniają sobie ludzie "uczuciami" dostawanymi od zwierząt domowych. A umiejętne dawanie ludziom szacunku, posłuchu, daru uwagi zastępuje im proste, banalne dawanie frajdy swoim milusińskim.
Gdyby powszechną była troska o rozwój charakteru, kultura rozwoju osobowości - zapotrzebowanie na awaryjne funkcje wypełniane przez czworonogi byłoby sądzę mniejsze. To jak z używkami. Im więcej mamy ducha w sobie, tym mniej potrzebujemy używkowych dopalaczy. Trzymanie zwierząt to taki dopalacz i trening uczuć najtrudniejszych, uczuć socjalnych. Trening napisałem na wyrost, gdyż w większości przypadków nikt nie stosuje etycznej, nabytej wiedzy na zwierzętach - do ludzi. Wystarcza nam sam ersatz rzeczy samej. Identycznie jak przy nadużywaniu używek.