Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
6277
BLOG

I kto tu się uwłaszczył, czyli "Wyborcza", Agora i casus Morawieckiego

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 190

Kolejne sensacje "Gazety Wyborczej", tylko przypadkowo związane z finiszem kampanii wyborczej, mogą paradoksalnie wniosą więcej świeżego powietrza do polityki. Nie ma jednak wątpliwości, że środowisko autora tekstu o działce małżeństwa Morawieckich jako ostatnie ma moralne prawo do wytykania komuś "uwłaszczenia".

Dla porządku zacznijmy najpierw od encyklopedycznego wyjaśnienia terminu "uwłaszczenie". Wszak Jacek Harłukowicz i redakcja "Gazety Wyborczej" postawili taką oto tezę, że w zasadzie Mateusz Morawiecki dostał coś za bezcen, uwłaszczył się, a w dodatku czytelnik, spoglądający tylko na okładki (a tacy są i to niemała grupa), uzna, że chodzi o ostatni czas w karierze premiera. 

W wielkim skrócie. "Uwłaszczenie – przekazanie osobie prawnej bądź fizycznej prawa własności do mienia skarbu państwa, komunalnego lub spółdzielczego. Jest ono nieodpłatne lub częściowo płatne (w przeciwieństwie do prywatyzacji)". Działka na wrocławskim Oporowie o powierzchni 15 ha należała do Kościoła. Kościół uzyskał do niej prawa z tytułu ustawy o stosunkach z państwem z maja 1989 r. Komisja Majątkowa na ogół przyznawała kuriom ziemie, nie bez kontrowersji, zagrabione przez komunistów. To ta instytucja przyznała wrocławskiemu Kościołowi grunty w Oporowie pod koniec lat 90. Jakoś nigdy nie słyszałem, by Platforma Obywatelska rozprawiła się z orzeczeniami komisji. Mateusz Morawiecki w 2002 roku był poza polityką, zasiadał w zarządzie BZW BK. 700 tys. złotych jak za 15 ha to i na ówczesne czasy brzmi zachęcająco. W każdym razie - nie ma mowy o uwłaszczeniu. Nabywca zakupił grunt od prawowitego właściciela. Nie uzyskał ziemi za darmo lub "częściowo płatnie". Kościół wrocławski nie rościł też żadnych pretensji.

Oczywiście, warto zadać pytanie, czy Morawiecki nabył grunt w Oporowie po znajomości z kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem. Natomiast nawet, jeśli tak, to nie ma tutaj mowy o "uwłaszczeniu". Odnoszę wrażenie, że "Gazecie Wyborczej" przeszkadzają dwie rzeczy:

1. Morawiecki mógł się na działce - dziś o kilkukrotnie większej wartości - dorobić, zamiast stracić. W dodatku zakupił ją za własne, uczciwie zarobione pieniądze. Jeśli jest inaczej - trzeba pokazać jakikolwiek dowód.

2. Na gruncie nie doszło do drogowych inwestycji, bo wtedy byłby niezbity dowód na to, że Morawiecki wiedział, co robi, dokonując transakcji i pełniąc funkcję radnego dolnośląskiego z ramienia AWS.

Harłukowicz twierdzi, że były bankowiec jeszcze przed zakupem działki w Oporowie doskonale wiedział, iż radni planują stworzyć plan zagospodarowania przestrzennego wokół terenu. W 2003 roku zapadła decyzja, że na inwestycji Morawieckich powstanie droga szybkiego ruchu. Do dzisiaj jakoś nie powstała i Morawiecki milionów nie zarobił. Ale mi to uwłaszczenie i perfekcyjnie poprowadzona nieczysta działalność. Stwierdzenie zaś, że wartość nieruchomości ziemskiej po niemal dwóch dekadach wzrosła do mitycznych 70 mln złotych, zakrawa o abstrakcję. Drogi panie Harłukowicz, kupując mieszkanie w centrum Krakowa dwie dekady temu, dziś można się nieźle obłowić na wynajmie lub sprzedaży.

Oczywiście, dla prawicowych wyborców, działalność Morawieckiego sprzed ery politycznej, choć przecież zgodna z prawem, może rodzić wątpliwości. Premier, odkąd związał się z obozem Jarosława Kaczyńskiego, dystansuje się od elit III RP. Sam był jej częścią jeszcze do 2012 roku. Przy tym - co nawet potwierdza nieprzychylna Morawieckiemu książka byłego rzecznika BZ WBK - promował historię, ważnych bohaterów i Dolny Śląsk. Jego bank łożył ogromne środki na pokazy filmowe, książki, upamiętnienie Żołnierzy Wyklętych, "Czarny Czwartek" Antoniego Krauze.

Nieprzypadkowo Donald Tusk złożył mu propozycję zasiadania w Radzie Gospodarczej przy premierze. Trudno sobie wyobrazić, by szef rządu nie prześwietlał majątku swoich doradców. Tu mała dygresja - nie zwalam winy na Tuska, zwyczajnie przypominam dalszy ciąg politycznych losów bohatera tekstu "Wyborczej". Premier ma instrumenty, by wybadać pochodzenie majątku swoich współpracowników. Albo tego nie zrobił albo uznał, że przekazanie części majątku żonie przez Morawieckiego nie stanowi problemu.

Morawiecki odbiegał wizerunkiem i charakterem od znanych mocarzy na scenie biznesowej. Jednak nie stronił od towarzystwa rekinów w świecie finansów, był utożsamiany z liberalnymi poglądami. Jako szef rządu, Morawiecki przyjął pozę socjalistycznego państwowca, który akceptuje lokomotywy wyborcze w postaci "piątek". Potrzebnych z punktu widzenia zaniedbania najbiedniejszych warstw po 1989 r., ale jednocześnie wielce ryzykownych w przyszłości.

Grunt Morawieckiego, Śląsk Wrocław Schetyny

Nie mam wątpliwości, że dziennikarskie śledztwo "Wyborczej", poprowadzono tak, aby szturchnąć Morawieckiego na ostatniej prostej. By musiał się tłumaczyć, by nie zdążył odpowiedzieć politycznej konkurencji. W tym Grzegorzowi Schetynie.

Depesza "Newsweeka" przy okazji afery hazardowej z 2010 roku, prace komisji śledczej:

Grzegorz Schetyna powiedział przed komisją hazardową, że biznesmena branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka zna od 2003 r., a znajomość "intensywnie" trwała do 2005 roku. Zaznaczył, że w ogóle nie zna biznesmena Jana Koska. Jak dodał, w latach 2003-2005 współpracował z Sobiesiakiem w piłkarskim klubie sportowym Śląsk Wrocław. Schetyna od 1994 do 2006 roku zajmował się prowadzeniem klubu koszykarskiego Śląsk Wrocław. Schetyna wyjaśnił, że zarówno klub koszykarski Śląsk Wrocław, jak i piłkarski o tej samej nazwie, wyodrębniły się z dawnych sekcji Wojskowego Klubu Sportowego Śląsk Wrocław. Dodał, że w okresie, kiedy nim zarządzał, klub koszykarski zdobył 6-krotnie mistrzostwo Polski i jako pierwszy polski klub awansował do ligi europejskiej. - To był dobry czas dla koszykówki. (...) Pod koniec lat 90. stałem się właścicielem, czy większościowym udziałowcem tego klubu, a także szefem rady nadzorczej - powiedział. Jak podkreślił, obok klubu koszykarskiego działał też klub piłkarski o tej samej nazwie. - Tam w 1997 roku zaangażowało się kilkunastu wrocławskich przedsiębiorców, razem z przedstawicielami wojskowego klubu sportowego, (...) bo to był klub wojskowy. Także w 1997 roku jednym z udziałowców został pan Ryszard Sobiesiak - powiedział. Schetyna przypomniał, że w 2003 roku klub piłkarski spadł do trzeciej ligi. Jak zaznaczył, klub stanął wtedy na krawędzi bankructwa i wiele wskazywało na to, że upadnie.

W tle była afera korupcyjna w Śląsku, upadek drużyny koszykarskiej, a znajomość z Sobiesiakiem doprowadziła Schetynę bezpośrednio do kłopotów z ustawą o jednorękich bandytach. Dziś politycy PO wzywają do dymisji Morawieckiego, sugerują przestępczą działalność szefa rządu, podczas gdy nie widzą i nie dostrzegali problemu w biznesowych mariażach własnego lidera. Z czasów mniej odległych od zakupu działki kościelnej w Oporowie.

Jeszcze raz - uważam, że Morawiecki będzie miał problem, jeśli okaże się, że grunt otrzymał po znajomości z hierarchami. I tak, niektórzy wyborcy PiS zatłukliby Tuska, gdyby to on zakupił działkę w Oporowie - choćby i za większą kasę, niż szacowałby biegły sądowy. Tylko co z tego? Jeśli inne działki w tych rejonach zostały sprzedane przez wrocławski kościół w podobnych cenach, to dlaczego "Wyborcza" pisze tylko o casusie Morawieckiego?

Niezrozumiała jest dla mnie na pierwszy rzut oka reakcja żony premiera. Pani Iwona Morawiecka zapewniła PAP, że jeśli włodarze Wrocławia wystąpią o budowę drogi na nieruchomości w Oporowie, wówczas sprzeda grunt w cenie zakupu, a całość kwoty przeznaczy na cele charytatywne. Nie współgra to z tezą pod tytułem "nic się nie stało", ale też z drugiej strony mogła to być reakcja na gorąco, skierowana do niezainteresowanych z grubsza polityką.

I jeszcze jedno. Relacja Macieja Bluja, byłego wiceprezydenta Wrocławia, który od 2007 roku odpowiadał za inwestycje w mieście. - Byłem bardzo zdziwiony kwotami podanymi w artykule „Gazety Wyborczej”. Te 70 mln to jest w ogóle nierealna kwota w tym terenie. Rozumiem, że ktoś cytował rzeczoznawcę, nie wiem, na czym ten rzeczoznawca się opierał. Ja znam operaty szacunkowe z tego terenu i tam się ceny zaczynają od 138 zł za metr kwadratowy. Taka kwota dokładnie była na operacie. Przy takiej kwocie za 12 hektarów wychodziłaby kwota ok. 16,5 mln zł. Są również po 200 i 230, ale te tereny są tam, gdzie istnieje więcej infrastruktury drogowej - stwierdził w TVP INFO.

Wycenę działki na mityczne 70 baniek sporządziła quasi-działaczka SLD, Marlena Joks. Bez jakichkolwiek papierów i szacunków. W "Gazecie Wyborczej" przedstawiona jako prezeska Dolnośląskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami. Ani słowa o jej niechęci do Morawieckiego. Jeśli nawet jej wycena byłaby prawdziwa, to informacja o wspieraniu przez pośredniczkę kandydatów SLD w wyborach do europarlamentu dla każdego czytelnika ma znaczenie. 

Kto tu się uwłaszczył?

Ryszard Bugaj równo dekadę temu przypomniał o początkach istnienia "Gazety Wyborczej", parę lat przed zakupem feralnej działki przez Morawieckiego. Ekonomista, którego trudno posądzać obecnie o sympatię do PiS, wspominał, jak środowisko z Czerskiej uwłaszczyło się na państwowym majątku po tym, jak zaczynało odgrywać coraz większą rolę w polskim życiu publicznym. Redakcja otwarcie wskazywała, na kogo głosować w wyborach prezydenckich (bo przy okazji wyborów kontraktowych było to całkowicie naturalne), prowadziła agitację przeciwko Lechowi Wałęsie, później dokładnie tych samych metod używała wobec środowiska braci Kaczyńskich.


Bugaj: Od tego momentu Gazeta, jej Redaktor (i jego zespół), w jawny sposób podjęli samodzielną grę na scenie publicznej. Gazeta stała się właściwie quasi partią, a jej Redaktor dożywotnim jej liderem. Pewnie w historii takie sytuacje już się zdarzały, ale w kategoriach etycznych i politycznych trudno to pochwalić – chyba nawet wtedy, gdy sympatyzuje się (ja nie sympatyzuję) z polityczną opcją Gazety. Szczególnie, że wielkie znaczenie mają tu dwa czynniki dodatkowe: majątkowe "uwłaszczenie" ludzi Gazety na jej gigantycznym majątku i metody zwalczania inaczej myślących.

(...) Długo wydawało się to zupełnie niemożliwe, a podejrzenia, że redaktorzy mogą czerpać z wydawania Gazety jakieś znaczne profity traktowane były jako wredne pomówienia. W każdym razie Zbigniew Bujak (członek rady nadzorczej Agory), zawsze mi mówił, że to zupełnie bezinteresowne przedsięwzięcie. Nagle jednak się okazało, że przy okazji przekształcenia Spółki z o.o. Agora w Spółkę Akcyjną Agora (to była skomplikowana, wieloetapowa operacja z zakresu "inżynierii finansowej") jej wpływowi ludzie (ale - co trzeba podkreślić - z wyjątkiem Michnika, choć - niestety - z udziałem Bujaka) otrzymują w postaci akcji (uzyskanych praktycznie za darmo) gigantyczne majątki. Zasada rozdziału akcji była inna niż przy prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, gdzie znaczenie rozstrzygające ma staż pracy. W Agorze liczyły się zasługi (które "zasłużeni" sami określali) i dlatego najważniejsi (na pierwszym miejscu w tej hierarchii są Niemczycki, Łuczywo i Rapaczyńska, ale wysoko lokują się też Rawicz, Pacewicz, Blumsztajn, Skalski i szereg innych) otrzymują (w zbywalnych akcjach) majątek wart - w skrajnych przypadkach - dziesiątki milionów. Płotki na samym dole otrzymują po kilka tysięcy złotych.

I dalej:  Całe przedsięwzięcie powściągliwie opisała tylko "Rzeczpospolita". Nie znam żadnej próby zakwestionowania przytoczonych na jej łamach liczb i informacji, więc posługuję się nimi jako w pełni wiarygodnymi. Na zacytowanie zasługuje przynajmniej taka informacja: "na starcie" około 100 wiodących postaci Agory (w tej liczbie chyba L.Maleszka) otrzymało majątek w akcjach wart około 1 mld zł (największy pakiet był wart około 20 mln USD - wg. ówczesnego kursu). Jednocześnie brak jest informacji, że jakaś część tego bogactwa przekazana została na przedsięwzięcie społeczne, charytatywne itp.

(...) Przez lata należałem do "familii" - nieformalnego środowiska, którego Gazeta była kluczowym orężem. Środowisko "familii", które odegrało ogromną (moim zdaniem w sumie pozytywną) rolę, coraz bardziej - niestety - oddalało się od standardów działania (i celów) które były mi bliskie. Gazeta zaś stała się po prostu brutalnym instrumentem walki politycznej. Szkoda.

Tyle Ryszard Bugaj sprzed dekady w "Dzienniku". Jeśli ktoś się uwłaszczył, to skrajną hipokryzją jest punktować rzekomo za to samo szefa rządu na ostatniej prostej przed wyborami. Intencje "Gazety Wyborczej" są oczywiste. Gdyby sprawę działki opisało w sposób rzetelny inne medium, które nie wspiera bezpośrednio kandydatów Koalicji Europejskiej, historia brzmiałaby wiarygodniej. A tak pozostanie tylko ten plus, że majątki małżonków polityków będą zapewne jawne. To miałem na myśli na samym wstępie, twierdząc, że sensacyjny ton oskarżeń skłoni polityków do większej jawności. Szczególnie tuż przed maratonem wyborczym.

Nie sądzę, by grunt w Oporowie i publikacja "Wyborczej" zaszkodziły PiS 26 maja. Tak, jak nie zachwiały notowań Zjednoczonej Prawicy sensacje Gerarda Bilgfellnera. Jeśli już, to PiS może zagrozić ewentualna demobilizacja prawicowych wyborców, przekonanych w jakiejś części, że Unia Europejska nie jest im do niczego potrzebna. A z drugiej strony kabaretowa, ale jednak podnosząca temperaturę wokół stosunków z Izraelem Konfederacja, która może odebrać PiS kilka punktów. Jak zauważył trafnie Ryszard Bugaj już dawno temu, rola "Gazety Wyborczej" nie jest już tak ogromna, jak w latach 90. i na początku XX wieku.



Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka