Nairn i deszcz w słońcu
Nairn i deszcz w słońcu
Xylomena Xylomena
91
BLOG

I bless you too!

Xylomena Xylomena Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Na bierzmowanie kilkorga dzieci do małej szkockiej parafii katolickiej w Nairn przybył biskup z Niemiec. Pojęcia nie mam - dlaczego, pewnie tutejszych jak na lekarstwo. Nawet ogłoszenia parafialne (drukiem i ustnie), to w połowie o tym, co się dzieje w kościołach za płotem – idźcie na film religijny do protestantów, bo coś fajnego wyświetlają, albo na ciekawą osobę do babtystów, czy jakichś tam. Multikulturowo, multiwyznaniowo. I to nawet było przyjemne, że na zakończenie jako występ z gitarą dwóch starszych panów zaśpiewało po angielsku „Barkę”...
Choć nie wiem, czy z Polaków ktoś poza mną trzyma się parafii swego miejsca zamieszkania (na ucho nie zauważam), skoro pół godziny samochodem mają wielki kościół z mszą zupełnie po polsku i spowiedziami, które tu już poszły w zapomnienie (nie narzekam). Tym bardziej, że w Nairn ewidencji parafialnych nikt nie prowadzi. To akurat wiem, bo chciałam się wpisać na polską modłę, podać poprzednią. Jak bez tego ksiądz ma potem chodzić po kolędzie, jak zliczać udzielone sakramenty, co kto dostał uświęcającego, czego nie dostał? A tu zagranica całą gębą – żadnej papierologii nie ma i ksiądz ani myśli ją zakładać, choć wie-wie jak to jest w Polsce (wieść parafialna niesie, że kilka lat reformowano go w naszym kraju). Uścisk dłoni na powitanie, a w miejscu zakrystii do spraw biurowych kawiarenka otwierająca się po każdej mszy, żeby parafianie mogli się zapoznawać między sobą i rozmawiać z księdzem ( plus dorzucić kolejne drobniaki za sporządzane herbatki, kawy i kanapeczki).
No i ów biskup, bardzo wzruszony prostotą relacji z parafianami i burzeniem barier, wszedł po mszy w rolę tutejszego proboszcza, który stając przy wyjściu z kościoła stara każdemu życzyć coś miłego, pożegnać, przynajmniej skinąć głową, wejść w kontakt wzrokowy. Uścisnął mi dłoń ze słowami: „ I bless you ”. Nim wyszłam z konsternacji po jakiemu zwrot do odpowiedzi ułożyć i jaki to się godzi dla biskupa, pasowało ustąpić miejsca kolejnym osobom. Ale nie uszłam wielu kroków, kiedy już go miałam w głowie. Czy to na fali tego upodabniania się, kogoś do kogoś, które dane mi było tego dnia oglądać, czy jakiejś potrzeby przeniknięcia ról - co się za nimi kryje, wracałam do domu ze zwrotem  w  angielskim stylu, a nieistniejącym, nie praktykowanym: „I bless you too”...
Dosyć smutna medytacja mnie wówczas dopadła – kto to wymyślił, że jest to obraźliwe i urąga godności osoby, do której chcieć by tak powiedzieć. Czyli, co właściwie jest w tym złego? Równość, czy też od początku te życzenia nie są dobre, nie służą dobru, dlatego ktoś nie życzy sobie ich powrotu? Zatem do czego to całe udawanie podobieństwa i bliskości? On może błogosławić niejako z licencji na to (prerogatyw), żeby wyznaczać kierunek odboski, ale ja nie, żeby nie naruszyć cudzych atrybutów, wyposażenia, mocy? Jeśli to takie wielkie bluźnierstwo o posiadaniu słów od Boga, kim jest drugie źródło słowa, gdy niemym się nie jest? Albo do kogo przyznaje się milczący z wyuczenia, udający, że słuchanie mowę mu odbiera?
A pewnie szybko zapomniałabym o tym, gdyby nie powtórzenie się tych biskupich słów ustami żebraka, któregoś dnia, też naprzeciwko drzwi, ale banku. „ I bless you!” - krzyknął za mną. Temu chciałam odpowiedzieć: „ Thanks. I have!”. Nie to, że pomna błogosławieństwa od biskupa, ale czując łaskę każdego dnia. I czy to znowu z braku refleksu, czy jednak uznałam to za obraźliwe, żeby z biedaka zedrzeć jedyny strój -  także tego zostawiłam z poczuciem mocy obdarowywania ludzi.

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo