Xylomena Xylomena
127
BLOG

Szczęściem jest pokładać nadzieję w życiu świata, bo w trupie się nie da, ale...

Xylomena Xylomena Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Wielu czytało prawo, że nie ważne, czyim jesteś synem, lecz ojcem. Tak dopiero ilu dostąpiło łaski spłodzić Jezusa, który jest miłością, na jako taką pamięć imion zasługuje przez pomazaństwo swoje. Jeśli zatem wszyscy przez pokolenia przysposobienie swe tym wymierzyć potrafią, tak wszyscy za rodzący owoc dobry mieć się mogą, łono błogosławione.
Co innego, gdy postanawiają usprawiedliwienie swoje stracić i rodzicielstwa wyprzeć. Wówczas ich powiązania są nie większe, niż w snopki ze sobą, ponieważ na powróz czasu zdali się, do odmierzania ich przynależności, co w dowolnym miejscu przeciąć można, by cokolwiek o nich mówić i zasługi wymyślać.
Na słowo przy żywym zostawione wpływu nie mają.
Ale któż za żywego się nie ma i uprawnionego do używania słów, stan ten zastawszy na posiadaniu?
Dlatego chociaż wielu łaski słowa kogoś żywego ceni, to rzadko na wyroki z niego w pokorze czekając, gdy uszy nie słyszą miłości z ust ludzkich. Bo choćby i w miłości największej swojej, i radości z samego faktu, że ktoś poza nim istnieje, to gdy już niesprawiedliwości z bycia ludziom jako duch znieść nie mogą, za mówienie przeciwko wszystkim się biorą, podobieństwo do Jezusa tracąc i bez usprawiedliwienia za swoje słowa zostając, które winne Jego śmierci się stają.
Tym sposobem (po śmierć niewinnego sięgając) o prawo głosu ludzie wojny toczą, milczenie na znak pokory jednych przed drugimi wyznaczając, czy to posłuchem w spełnianiu poleceń, czy przez niedopuszczanie do głosu i uwięzienie w klatkach. 
A mądrość i tak przy tym zostaje, w kim zdrady Jezusa nie ma i prawa głosu z ludźmi nie wywalczył, bo tylko ten jest ojcem głosu wartym, który dziecka swego nie zabił w sobie.
Choć Józef z lęku przed Bogiem nie ośmielił się nazywać Jezusa synem, to żadne z jego słów Jezusa w obronę nie brało właśnie przez to. Kto do miłości swojej przyznać się nie potrafi, Boga wyrzeka. Żadne z jego słów udziału w dziele zbawienia mieć nie może. Jest poleceniem wydawanym i zaspokajanym.
Podobnie nie ważne w ilu księgach spisaliby polecenia przodkowie, wołający o posłuch potomka, dla uwiecznienia swej chwały ojcostwa, powielaną tradycją. W czym ich spełniono, miłość już nie jest należna i Bóg na usługi ich nie przejdzie. I odwrotnie – gdy polecenia niespełnione, długiem miłości obarczone. Ogromnej, skoro ma miarę Jezusa, który spłaty dokonał. Czci godnej dla każdego, kto siebie z tej właśnie ułomności zna – w kochaniu. Zaś niepojętej tym, którzy siebie za miarę miłości mają; obiekt jej należny. I chwała im, jeśli to przez dziewictwo, że nigdy własnymi słowami miłości się nie zaparli i w obronę przed ludźmi się nie wzięli, do mety gotowi tak dojść (dzisiaj maski na usta dla wypróbowania dostali).
Inaczej, niż z Józefem było z matką Jezusa, która za syna Go miała i synem nazywała. Na podobieństwo Ducha Świętego, który sieroctwo Jezusa ujrzawszy, pośpieszył przysposobienia dokonać słowami miłości wprost z nieba. Gdyż w tym jest miłość, że umie źródło radości podzielać, a nie odstąpienia od niej domaga. A Jezusa miłość w tym była, że za słowami Jana Chrzciciela, ojca swego wyglądał, który by się zechciał do Niego przed ludźmi przyznać. Podczas, gdy ten, który to zrobił, sandałów nie miał wcale i ani go kto z ludzi ujrzał, ani usłyszał. Tylko sam Jezus.
I chociaż dzięki temu, nikt zazdrości o Jezusa nie miał powodu żywić, a on sam tylko w poczucie winy wobec ludzi popadł, że jest szczęśliwszy od każdego, kto za należącego do jakiegoś ojca się ma, to nawet z Jana Chrzciciela wyszedł  kiedyś Kain, który nie zniósł nieoglądania sprawczości własnych słów, i zwątpił, że to Jezus chlubę im przyniesie i uświęci. A przecież z ducha bratem był Jego i nie musiał do tego rozumu swego żadnymi słowami przekonywać. Tylko w to nie uwierzył, że miłość Jezusa do Ojca może być większa, niż jego. Chociaż właśnie taka była (obejmująca), skoro spodziewała się łaski dopiero za przyczyną brata, którego puściła przodem. Zatem niech nie dziwią rodzice, którzy to dziecko w rodzinie najbardziej miłują, które rodzeństwo kochać umie i niczego bez nich od rodziców wziąć nie chce.
Co do Jana, głowa która mu powodem zwątpienia w Jezusa była, nie została do rodziny zaliczona i po dziś dzień ciało Jana bez głowy na przestrogę błądzącym drogi przebiega, gdy rozumu nadużywają do wbijania się w poczucie krzywdy. A komu do śmiechu, że nie wszystkich ludzi, przez co ich grzechów  mierzyć nie sposób, to jakby o ogląd całego potępienia świata postuluje, nim miłością zacznie darzyć, gdy właśnie wtedy jej dać nie potrafi.
Nikomu nie jest należne objaśnianie, czy z góry, czy od ludzi, by człowiekiem raczył się pokazywać. Dlatego, co człowiekowi jest objaśnieniem, z łaski pochodzi dla niego samego, a nie dla tłumów. W tym choćby piekło odsłoniło mu swoje oblicze. W mojej mocy nie jest ani by kto rozumiał, ani czytał, ani żył lub umierał. Sama sobie żadnymi słowami łaski przydać nie mogę, bo nią miłość jest, a jeśli moje słowa kochać by mnie uczyły, to raczej ani jednego bym nie wypuściła z uwięzi, a nie rozdawała. Zamiast tego raczej na ubijanie wagi winy mojej są, gdy moje oczy w śmierci za niewinnego Jezusa sprawiedliwość widzą i tylko o nieudolność w dokonaniu ofiary lękają, że serce rozbuchanego rozumu nie zdąży poskromić i swój wyścig przegra. Tak, że już niczego nie będzie sposobu odciąć dla oczyszczenia i w ani jedną wodę zanurzyć z nadzieją ujrzenia tego, kto życie moje usprawiedliwić umie.
Szukanie miar łaski podpowiada rozum i tym potrafi stać się przekleństwem, że usiłuje znaleźć klucz do tej, której nie widzi, za poniżenie mając, by je odwrócić. A przecież jak nie ma tego, który do miłości zdołałby namówić prośbami, tak z próżności pochodzą pytania o prawdę  pozwalającą swego dochodzić.
Wiele sideł dla słów Jezusa zastawiała próżność. Zaczynając od kapłana Zachariasza, który nie po tym chciał poznać swego syna (Jana), że mu się on urodzi na jego modły, ale by ludzie ojcostwo to mu przypisywali. Komu do przyjęcia łaski Boga potrzebna jest łaska ludzi, nie ludzi do Boga prowadzi, ale Boga do służenia ludziom chce zaprząc. Dlatego przez takie poniżenie miłości, Zachariasz swoje prawo do mówienia stracił. Przestał być i kapłanem, i mężem zdolnym żonę bronić. Żona Zachariasza przez grzech męża ukrywała swą ciąże pięć miesięcy, niczyjego głosu za sobą nie mając wobec bezrozumnych, z ręki których groziła jej śmierć. Dopiero z matką Jezusa wybawienie dla Elżbiety przyszło, gdyż Maria w pełnej łasce do mówienia się znajdowała, na dar poczęcia dziękczynieniem odpowiadając. A bezzwłocznie radością o tej nowinie przyszła się podzielić, z tą, o której miała powiedziane, że pokrewieństwem ducha je połączono. Szczęśliwa Elżbieta mogła jej wyjść naprzeciw, źródło miłości Marii duchem czytając.
Odtąd Zachariasz oglądał sprawiedliwość swej żony, przewyższającą jego własną w każdym słowie. Zatem, gdy ujrzał furtkę przebaczenia, że i przed ludźmi głos żony może wskazać jako święty, jak sam miał objawione, wszedł w nią bez baczenia już na ludzki osąd.
Nie ma czci bez posłuszeństwa, a prawdziwa miłość czyni je niewymuszonym.
Ale że obłudnicy sami sobie próbują wymyślać i spełniać nakazy, i jeszcze wielu zebrać, by Boga przekrzyczeć, co za posłuszeństwo powinien uznawać, to błogosławieni są cisi jak Zachariasz, którzy na swoją furtkę w pokorze czekają, nie wymyślając odkupień, które mogliby „dedykować”. Bo kiedy uznają swą winę, kara jest im ulgą.
A mi, jak widzicie, daleko do cichości, choćby na miarę Łukasza, który mówił: „Nie musicie mnie słuchać wcale, skoro jednego Teofila mam w trosce”. Zatem nie wątpcie, iż o grzechu swoim opowiadam, a nie świętości. Dlatego nie pocieszy mnie usprawiedliwienie w waszych sercach, by wybaczenie Boga sobie roić. Przeciwnie, to wy więcej pocieszenia macie we mnie grzesznej, przez moją umiejętność spowiedzi, której nie grzebię w ukryciu, aby nikt dowiedzieć się nie mógł, że człowiek miłość Jezusowi jest winny.
Człowiek do miłości Jezusa Chrystusa jest powołany, więc od oddalenia cierpi, głosząc swe cierpienie światu. A kto nie głosi ewangelii tego cierpienia – z rozłąki z Bogiem – niczego nie głosi, bo niczego nie rodzi, nie odróżniając słowa żywego od nic nie wartych powtórzeń z cudzych uderzeń serca.
Każde słowo należy do Boga, jako Jego własność, bo świata bez słów nie ma. Cały świat ze słowa Boga zaistniał. Zatem, kto nie oddaje Bogu, co do Boga należy, mniemając się posiadaczem lub poszukując komu z ludzi słowa powierzyć, sprzedać, ślubować, czy zupełnie oddać w niewolę, jest niczym złodziej, co nie swoim mieniem chce dojść do bogactwa. Tego jednego Bóg zakazał ci brać dla siebie i z tego jednego cię sądzi. A choćby nie zakazał, nie istnieje sprawiedliwość wyniesienia się nad tego, kto człowieka z całym światem do istnienia zapragnął powołać. Jakbyś potrafił kogoś kochać nad własne życie, dopiero do sprawiedliwości używania słów swoich byś doszedł, bo twoje własne ciało poza twoim zawołaniem jest i przeciwko tobie świadectwo daje. Dlatego tak pilnie uszu nadstawiasz, kto by cię z ciałem przywoływał, do kogo należeć zdołasz dla racji bycia na świecie. 
Po to Jezus oddany został światu zachłyśniętemu swym gadulstwem, jako niemowa na swą obronę, żeby pokazali, jaką swoim ciałom wymierzą nagrodę za używanie słów do Boga należących. W swojej zachłanności na mówienie nieograniczone, ludzie oddali cezarowi na zagładę źródło słowa, dzięki któremu ich świat istniał, bo uważali, że bycie kochanym i potrzebnym nie jest  cenne w porównaniu z możliwością osiągania władzy i majątków, o które sami umieją się postarać. Tak mianowali kłamstwo na pana świata pod władzę którego przeszli. Zabili jedynego człowieka, który ich kochać umiał, mianując miłość na zbrodnię według prawa, i spodziewając się po tym swego wyzwolenia na wolność od posłuszeństwa. Wolność od poleceń Boga, które miały być już niczym wobec władzy pieniądza, który ubóstwili. 
Tylko, że świat zawył w płaczliwej rozpaczy, tracąc powód swego istnienia ze śmiercią Jezusa, bo umiał kochać Boga bardziej, niż ludzie. Zaczął się rozpadać, żeby rozsypać wszystko w proch. Ci, którzy się tego widoku ulękli i nie byli gotowi na śmierć z Jezusem, zaczęli krzyczeć, że już uznają Jego słowa, ale nikt z nich ich nawet nie pamiętał przyzwyczajony do dowodzenia słowami sprawiedliwości własnej. A tych, którzy kochali Jezusa nie obchodziło nic poza śmiercią razem z Nim.
I nie było komu przemówić słowem sprawiedliwym dla oddania chwały Bogu, żeby to zatrzymać. Z wyjątkiem szatana, który posiadł tym władzę nad wszystkimi zatrwożonymi o swoje życie, którzy Jezusa kochać nie potrafili nad życie. Nad ludźmi, których do ukrzyżowania Jezusa sam podjudził, mamiąc ich odkupieniem się od słów Boga, a swoje panowanie mając na względzie. Nastały trzy dni chaosu, póki żadne słowo nie padło z ust Boga, bo egzystencja ludzi stała się bezcelowa, oparta na wzięciu słów w użytkowanie, by się nimi nawzajem pożerać w zakazie miłości. Nie potrafili dostrzec światła nawet wzrokiem, przymuszając się nawzajem do szukania go w nich samych i tak wszelkie światło w sobie gasili.
Z wyjątkiem tych, którzy byli w żałobie po Jezusie pragnieniem śmierci i żadnego słowa nie wypowiadali, do Niego należąc.
Dla ich miłości Jezus zmartwychwstał, co rozwścieczyło szatana, który postanowił oduczyć miłości   wszystkich miłujących Jezusa, aby władza szatana stała się niepodzielna, a śmierć Boga nieodwołalna i aby nastała na ziemi wieczna ciemność braku miłości, skazana na jego słowa.
Jezus wrócił do swego ciała na ziemię, którą szatan miał już za własność, ratując ją przed samozniszczeniem, więc sprawiedliwość płynąca ze słów wymagała, aby mu ją zostawić. Żyjący w miłości do Jezusa, byli niejako poza ziemią, bo własnego życia nie łaknęli bardziej niż tego by Jezus żył, i nie należeli do szatana, więc ich nienawidził jak samego Jezusa. Rozpoznawali zwodzicieli swym duchem, po wskazywaniu ścieżek ocalania się ciałem i życia dla swego ciała. Brzydzili zaklęciami i fałszywą pobożnością słowami, na podobieństwo tej, której szatan użył. 
Aby Jezus wrócił do pełni swej własności bez gwałtu na słowie, ludzie musieli teraz pokonać szatana sami, przez wymówienie mu służby, a do tego należało ich nauczyć cenić miłość nad życie i nad wszystko co od szatana pochodziło; nauczyć kochać tych, którzy jeszcze nie kochali i umocnić tych, którzy kochali. I nie słowami, bo nic bardziej przewrotnego nie istnieje, niż wyznania miłości bez miłości.  Uczeni byli duchem Jezusa Chrystusa.
Nie było innej metody, ponieważ szatan ukrył swą władzę nad ludźmi w słowie „my”, stając się im niewidzialny i nieuchwytny. Tak, co z jednych sideł chcieli przed nim uciekać, już z drugiej strony na nich nastawał jako nowość i ratunek, do wejścia w komitywę i kolejne prawa namawiając by ostatecznie miłości na przeszkodzie stawać. Tym sposobem niesłużenie szatanowi, czy niekorzystanie z owoców zła, którymi obdzielał (z mordów i gwałtów) było ponad ich możliwości, póki żyli. Co przez fakt, że i tak w końcu wszyscy umierają nie byłoby najgorsze (choć zupełnie obojętne, skoro z żadnego aktu woli niewynikające), ale i w tym szatan ludzi przechytrzył jakoś, że już nim umierali, potrafił ich do zmarnowania daru Jezusa doprowadzić, żeby ducha nie mieli i na rozkazanie szatanowi ciałem byli, niczym umarli. Rozum jedynie posiadając czynny. Tych wzrok wypatrywał mocy i wygranej, sławy i tryumfu, a serce bez interwencji samego Jezusa nie potrafiło już zmartwychwstać, żeby przed zadawaniem krzywdy się wzdrygać.
Zatem, choć walka ludzi wydawała się taka prosta z przykazań Jezusa, które im zostawił przed śmiercią, skoro wystarczyło, by kochali się nawzajem, zamiast to czynić, tęsknie patrzyli w niebo za powrotem Jezusa, który by ich wybawił z opresji za miłowanie słów Jego.
A przecież gdyby miłość Boga do was, zależała od zapamiętywania słów Bożych, wszystkie z łatwością by z was wymazano, bo tak łatwo szatanowi rozumem ludzkim zarządzać. Czy nie wiecie, że nie ma ani jednego z uczniów, który mógłby znieść patrzenie na los tych, których przed sobą nie zdążył przepuścić? Jakiego zbawienia mógłby tym doświadczyć? Dlatego nawet niebo nie zatrzymuje u siebie tych, którzy ewangelię Jezusa chcą głosić. Przeciwnie, bo tam najwyraźniej widzą, na co ludzie bycie człowiekiem dla człowieka zamieniają, do jakiego zatracenia śpieszą. 
Ewangelia nie jest dla czasu, ani o czasie, dlatego żaden rozum do jej pojmowania kluczy nie dostał, potrafiąc doszukiwać w niej tylko historii minionych lub przyszłych. W sercu ludzi jest zapisana na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy mieć się za niewinnego ludzkich zatraceń, czynami nieprzypominającymi Jezusa niczym, planami obmyślającymi własną wygraną, nawet tą w śmierci, czy głównie tak.
Świętość jest niewyobrażalnie trudna, bo przez wyobraźnię przekreślana. A w miłości słodyczą.
Mnie do przemawiania do was nikt nie posłał, abyście przeświadczenie o wyposażeniu w serce Jezusa mieli. A nawet przeciwnie, gdyż piszę o tym, tylko do tych, na których nawet Jezus nie może patrzeć, co z Jego sercem czynią. Prędzej zasadzka się wam należy, abyście się nie zbawili, pozostając w pędzie do służby rogatej lub psiej, niż moje słowa, w godności dziecka Bożego, skoro dla was taka godność jest niczym, do niczego nie zobowiązująca. I za tą przelewającą się ponad miarę miłość Jezusa Chrystusa wdzięcznością pałam, że nie urodził się na postawienie ludziom granic w trosce o zbawienie bliźniego, aby Mu nie mogli mówić, że przez posłuszeństwo nic dobrego w swoim życiu nie uczynili, póki nakaz do nich nie doszedł. Zatem nie ważcie się do mnie słów o wstawiennictwo kierować kiedykolwiek, byście obrazę serca Jezusa mogli przedłużać za moim pośrednictwem, gdy już tym to czynię, że do was piszę. Czego sami nie potraficie płaczem przed Bogiem żałować, z tym zostańcie, bo ja wam nie odpuszczam.
Moimi słowami prędzej się udławicie i próżne języki wam zwiążę, a nie nakarmicie. Nic to, jeśli przez to owocu nie przyniosę. Nie jestem w wyścigu mianowania plew na pokarm dla fałszywego przydawania sobie majestatu, za co też Bogu dziękuję, że kobiet na pokusę taką nie wystawił.
Kto mówi wam, że zna jakąś ewangelię o Jezusie Chrystusie zwodzi was do obcej ewangelii w której nie ma wszczepienia w duchu, bo tylko jedna jest ewangelia – Jezusa Chrystusa. Jego jest własnością i żaden uczeń Jezusa inaczej jej nie nazwał i nie nazwie, jakoby spoza słów Jezusa mógł sięgać, nie wiadomo skąd wziąwszy i komu poświęcając. Jak żadne słowo nie ma właścicieli wśród ludzi, bo do Boga należy, tak i ewangelia nie ich jest znakiem (dla wyniesienia ich imion), a tylko o Jezusie świadczy; nie w ich imię się otwiera i nie im jest na chlubienie się słowem życia.  
Strzeżcie się, jeśli nie swoją własność do pomnażania sobie bogactw używacie, nawet o zgodę właściciela nie pytając, gdyż w fałszywym mniemaniu o posiadaniu będąc z samym diabłem się układacie w sprawie pieczy, na co ten chętnie przystaje, nie dając wam niczego wykupić skutecznie, a tylko na łańcuchu tym was trzymając czeka, aż potracicie dla swej żądzy posiadania dusze, a wówczas próżny trud ujrzycie, bo nic już was nie pocieszy, choćbyście cały świat posiedli aktem własności. I niech się nikt nie pociesza, że dopiero wielka rzecz o wielkiej  żądzy świadczy, bo przeciwnie, głodnego łatwiej skusić. Nawet w tym szatan mądrość ludzką ubiega, że odwraca im wzrok od przyczyny na skutek, do lekarstwa nie dając się zbliżyć.  Żaden bogacz biedy nie uświęca, ani złoczyńca ofiarności, gdy wszyscy oni na łaskę diabła czekają. Biedny tonie tym, że za biednego się ma, po myślenie bogacza o sobie sięgając, a ofiarny, że ofiarność swoją zauważył, co o umyśle złoczyńcy w nim świadczy. Zupełnie jakby mówili zgodnym głosem: „Wszystko powiem, za co tylko płacić zechcesz”, zamiast: „ Znam tego, kto za moje nic nie warte słowa życiem zapłacił, więc nie mi wynagrodzenia czyń, gdyż moja wina mnie przerasta i bez tego”.
Im więcej nie rozumiem ewangelii tego zbawienia, tym większej swej nieprawości wobec Jezusa Chrystusa jestem pewna i nie znajduję dróg wynagrodzenia innych, niż w śmierci. Dlatego zbieram do niej życzliwe usposobienie, jako należną odpłatę bezużyteczności. Ale nie nadchodzi, jakby nie tego stanu ducha czekając do przeprowadzenia swego chrztu, ale nędzy przerażenia o samą siebie, na której mnie pochwyci.
Tak ciężar krzyża z używania słów niosę – gdzie – nie wiem, przyjmując tym ofiarę Jezusa Chrystusa jak zabójca najpodlejszy, choć sercem wolałabym, aby nigdy zabity nie był i bym winy w Jego śmierci nie miała. Jednak i milczenie nie istnieje takie, bym do niewinności nim powrócić umiała, bowiem czego od ludzi nie zniosłam w posłuszeństwie, to się nie odstanie i ludźmi sromoty swojej nie zasłonię, na węża z nich nie wskażę, co do głowy prowadzi, która mnie zwiodła; w plemieniu żmijowym nie skryję.
Tak do winnych śmierci Jezusa zaliczywszy się z własnej zapalczywości, wiem, że nie do wypierania się grzechu swego jestem, ale szukania tego, komu śmierć zadałam.  I lękam się, by wierzyciela nie pomylić, gdyż wielu sidła zastawia, by żal sumienia na wzgardę obrócić, albo zawstydzenie nierzeczywiste. Od wyszydzania zaczynając. Choć ci jedynie z nierozumności, czyich pochlebstw czekają lub w fałszywych mniemaniach szczęśliwości, iż w nieprawości rację bytu ona  znaleźć może. Najtrudniej klucząc między tymi, co w przebiegłości swojej za znawców win się podają i metody spłaty podsuwają, aż po stawianie się w miejsce samego Jezusa Chrystusa.
Winowajca sam się nie zbawia, na łaskę Boga w tym zdany, a każdy sam zgubić się umie, cudzy rozum nad własne sumienie wynosząc, jakoby przed Bogiem się korzył. Bo choć ścieżki Boga nie są ludzkimi ścieżkami, skoro człowiek  z kradzieży słów je bierze, to z pewnością nie tak, by wszystko cokolwiek obce i niezrozumiałe za Boga brać. Jakim Bogiem byłby gwałciciel serc? Przecież nie miłości. Bóg, który jest miłością, tylko prawdę o sercach objawia; tak sprawiedliwym, jak i pysznym.
Gdy sumienie wcale używane nie jest i człowiek prawdę chce wyrozumować, to rozum prawdą zawstydzony zostaje. Zatem trzeba się przyjrzeć, czy to sumienie, czy rozum, co z pamięci korzysta, za lekkością niewinności tęsknotę podpowiada, żeby w tym wstydzie nie stawać. W poczuciu winy żar miłości ma jasny kierunek, który niczego dla siebie już nie żąda i prawdę oświetlić potrafi.
Oświeceni duchem powinności wobec Jezusa Chrystusa nie są sierotami bez przynależności do żadnej nacji, która by ich odróżniała własnym językiem i celem. I nie są niewidzialni lub w niebycie społecznym, co można mniemać, gdy nie potrzebują posłuszeństwa ludzkim poleceniom dla poczucia, że w ogóle są. 
A przecież żadnym planem umysłu na ucieczkę z niewoli ludzkiej nikt do tej przynależności nie dochodzi, a nawet więcej – zostaje wówczas z niczym, na obłęd z bezcelowości myśli się narażając. Dlatego gwałtu nie czyńcie w budzeniu, wyjmowaniem drzazg lub całych belek, wobec tego, kto do obudzenia w Jezusie Chrystusie przeznaczony nie jest. Ani nowego węża nie zakładajcie, w którym bez waszego słowa  nikt się nie obędzie, że i umrzeć w spokoju nie zdołacie, bo tylko jeden letarg na drugi komuś zamienicie. Nie potrzebujecie być widzialni słowem ludziom, którzy was nie widzą sercem, więc o nich nie zabiegajcie. Powinności swojej pilnujcie, aż się dopełni.
Niech się was nikt nie lęka, jako obcych, których pojąć nie umie. Nie do chełpienia się mądrością jesteście. Bezrozumnemu dziecku, bądźcie bezrozumnym dzieckiem, matką, gdy postawieni jesteście w miejscu matki, a jedzcie i pijcie to, czym się z wami dzielą, choćbyście głodni nie byli, żeby do jałowych tłumaczeń sprowokować się nie dać.  Każdy z was w doskonałym miejscu postawiony został, z którego wydobywać się nie ma powodu, ludzkimi miarami o dostojeństwie, cnocie, czy pożytkach z mądrości.
Naśladowaniem i tak nikt się wami nie stanie. Gdyby to możliwe było szatan stałby się Jezusem Chrystusem, a wy jego ciałem. A nie potrafi, bo w duchu ma pogardę i potrzebę budzenia w ludziach lęku.
Wielu w jego niewoli żyje, przez wzgląd na ocalenie ziemi, czym słusznie się trapicie, bo czyja miłość nie wzleci, ten z ziemią pogrzebany zostanie, która do śmierci Jezusa już dawno przyłączona była i zmartwychwstania swego czeka, uwięziona w grobie słów szatana. Ale że głowa jego do zmiażdżenia zapowiedziana, więc czas taki jest pewny, że już żadnego słowa nie wypowie i wszyscy na wolność wyjdą by z własną trwogą się zmierzyć, gdy składanie ziemi do grobu oglądać będą. A skoro po jednym człowieku dusza ludzka zapaść się jest skłonna, tak niewyobrażalny żal za światem ogarnie tych, którzy kiedykolwiek na niej kochać umieli. Żal ten stanie na szali z trwogą i nikt z ludzi tego zafałszować nie zdoła, żadnym postanowieniem, czy skupieniem, co u niego więcej zaciąży. Każdy na tym sądzie okaże się tym, kim jest, nawet przez mgnienie nie pragnąc już być wielkim i mówcą nad drugim, co polecenie wydaje. Jedni przez żałość nad tym co przeminęło, drudzy przez pewność potępienia, które przyszło, żeby nawet okrucha już nie dołożyć.
W grobie tym, po żadnej stronie nie objawią się czekający Jezusa, gdyż będzie to grób zupełny, bez ani jednej pożądliwości. Pod niebem milczenie to przeczytane zostanie jako znak pokoju, który nastał między złymi i dobrymi. Podobnie w otchłaniach. I wszystkie moce wyruszą na świat ludzi, aby przejąć łup.
Tak mniemam tylko, według przeczuwania zagrożeń, czego nie macie powodu za wyrocznię traktować, a nawet więcej – nie wolno wam, do doskonałości serc dążąc. Niech wam do głowy nie przyjdzie zasnąć nad słowami moimi. Nie na śpiących jesteście powołani i czuwać macie. Przecież i sama się w te słowa nie wbijam, lepszych szukając. A nade wszystko Jezusa Chrystusa. Którego i wam polecam, nie dla czynienia sobie czarów ze słów do Niego należących, by o sprawczości słów Boga bezowocnie się utwierdzać, ani nie na pokuszenie, czy można je we władanie przejąć, ale dla wiary, że Jego jesteście. Raz według ciała, jako ze słów pochodzący, bez których świat stworzony by nie został, a zasadniczo według ducha, z tęsknoty za tym, który was pierwszy zapragnął i wierny w miłości został, jednocząc ściśle. Bo póki tej wiary nie macie, wasze myśli i czyny zaprzątnięte są wszystkim z wyjątkiem prawdy o darze, który otrzymaliście i o złu, które rodzi się z jego nieużywania. Nie możecie wciąż uciekać do dziecięcej naiwności, gdy ją utraciliście i czas pracy w winnicy (za winy) dla was nastał, a nie czas zabawy. 
Najmniejsza prawda, której nie da się wykorzenić przez argumenty ludzkich dowodzeń z próżnej uczoności, zostaje i rośnie, obejmuje i gromadzi. Choć nie tak jak ludzkie oko i ucho pojmuje. W prawdzie ludzie wiedzą o czym do siebie mówią, a poza nią słów wzajemnych nie pojmują, ani ich nie chcą, więc nie martwcie się, że wasze najmniejsze słowa są pozbawione dostojeństwa, jakoby głupstwa, błądzenie i żart. Póki serce oświeca wam słowa, które u ludzi słyszycie, jako zrozumiałe, znak to dobry o waszej własnej mowie do nich, że z miłości jest zrodzona. Dlatego i w pustelnię pochopnie przed rozmowami z ludźmi się nie kryjcie na wyzwanie szatanowi, póki całej pełni nie macie, która by was umacniała, skoro tego prostego drogowskazu trzymać się możecie.
W przeraźliwym położeniu są ci, którzy od prawdy odchodzą, na przekór powołaniu swemu z wykrętów, że istnieć ono nie może, póki nie z głosów na niebie, czy we własnym ciele się rodzi. A przecież najsilniejszym głosem z nich wszystkich jest wasze sumienie i tego głosu nie zagłuszajcie przy myśleniu do czego was komu potrzeba. Nie potrzebujecie sterczeć na świecznikach dla utwierdzania się w służbie, ani czy was ktoś określił kimś wewnątrz, czy na zewnątrz; na szczycie, czy na dole; normalnym, czy szaleńcem; zaradnym, czy marnotrawnym; inteligentnym, czy głupim; silnym, czy słabym; atrakcyjnym, czy obmierzłym; bo to szatan szuka waszych zwątpień, żeście do niczego nie potrzebni, i swoimi miarami kusi, wmawiając wam brak wzroku bez niego dla zajęcia umysłu waszego nonsensem, a głównie, abyście się zachwiali i na duchu upadli, a od jałowej służby dla niego ducha Jezusa Chrystusa zgasili. Skąd już was powiedzie, gdzie sam zechce, bo woli własnej nie poczujecie, jak przy końcu świata, co też na argument wam da, że to dowód braku znaczenia, czy ona istnieje, czy - nie. Podczas, gdy świat do swego właściwego życia powrócić potrafi, przez wzgląd na serce w was ukryte, które się wzięło z pokonania śmierci dla was przez Boga, by wasza śmierć was zabić nie potrafiła, a w nim zachowała (sercu Jezusa Chrystusa, który niebo swoje wam odstąpił).
Dlatego lepiej, kiedy największy gwałt przeciw wolności waszej woli czynią, wiążąc i zabijając ciało, niż szatanowi duszę dobrowolnie oddać do uśmiercenia, gdyż siebie wraz z całym światem na oddzielenie od miłości tym skazujecie.
Krótki żywot ma kłamstwo i każde pustosłowie, w które ludzie do pokazywania swych umysłów wchodzą, choćby i przeżyło tych i owych. Bo czy to w żyjącym (duchem Jezusa) człowieku się wypali, aż tonięcie swoje odkrywa, czy umarłego z jego biadoleniem zostawi, na czym mu życie w trudzie zeszło, bez niczyjej wdzięczności, to jedynie podłącza się do życia ciała, a nie jest jego źródłem. Jest bardziej na podobieństwo jadu, niż pokarmu.
Żywienie umysłu pokarmem prawdziwym daje miłość obejmującą, która coraz więcej ludzi rozumieć umie, a nie coraz mniej. Zatem, co do dobrego kierunku wędrowców - wiedzcie, że co w sercu się nie zagnieżdża, do rozumu dojść nie potrafi, a w drugą stronę nigdy nie zadziała, dzięki ofierze Jezusa Chrystusa, więc możliwe nie jest, aby rozum najznamienitszy i wszelkich komputerów świata do myślenia zaprzęgniętych na wojnie z Nim o możliwość tworzenia, jakieś serce uruchomić potrafił do życia w miłości. Nie wędrujcie w nicość rozumem uwiedzeni, bo bez serca i tak niczego nie ujrzycie, gdzieście doszli, i takim sposobem w otchłani swej bezduszności uwięźniecie, gdzie ani jaźni, ani nawet oddechu swego nie dostrzeżecie, jakoby nigdy nie istniał. Któż was stamtąd wypuści dla objawienia, że świat istnieje i macie prawo w nim żyć, gdy dobrowolnie tam idziecie? Czym wówczas swój pyszny rozum nakarmicie, gdy za żadnym śladem istnienia nawet nie przyjdzie wam do głowy się rozglądać bez tego światła, które jest miłością?
Miłość jest jak kwiat, który bez podlewania więdnie, a człowiek ma skłonność o niego dbać najmniej, jakoby kwiat polny do ogrodu dostał, o którym myśli, czy nie chwast i czy nie zacząć uprawy od wyrwania. Nawet jak zostawi go w spokoju i nie nęka, że mu na zawadzie, myśli, że deszcz od dbałości o niego jest. Dlatego, gdy mu z nim miło, najwyżej za przywoływanie deszczu się bierze, żeby ten go dostrzegał. Ale kiedy Bóg ma mu do powiedzenia: „Na ogrodnika cię mianowałem”, to żaden deszcz go nie podleje, żeby człowieka ze służby nie zwolnić. A wielu dopiero ze zmarnowaniem kwiatu, nad którym deszcz się nie zlitował (nikt nie pokochał na wołanie) pojmuje, że w roli ogrodnika było, od którego zależało rośnięcie kwiatu, a żadnej troski o powierzony im kwiat nie podjęli, wody nie szukali, czym bezużytecznymi się uczynili.
Dlatego nie szukaj słów mądrości, skoro nawet deszcz z twego braku miłości sądzić cię umie.
Nie ma większej miłości, niż pochodząca z serca Jezusa Chrystusa, który za ludzkie słowa niezdolne wytrwać w miłości, karę śmierci odebrał, aby ich pamięć o tym, co mieli najświętsze, w nich nie przemijała i mogli być zeznającymi o Jego ofierze, której są winni, ku pokrzepieniu  trwających w sercu pokornym, a katom na pokazanie potępienia, by ich prześladować przestali.
Nie szukajcie reguł w moich słowach, gdy tylko o sprawiedliwości mówię, co na zwracaniu długu polega. Kto zna swą powinność, wystarczające prawo uchwycił do smagania się w sumieniu i nikt go mocniej nie upilnuje, niż sam sobie to czyni, każdy dzień mając za przedłużanie mu patrzenia na winę, skoro wierzyciel zwleka, a bez Niego ani joty odjąć z niej nie jest zdolny.
A jeszcze, żeby dało się być  tego pewnym, które to prawa do należnego zadośćuczynienia kierują, aby dług życiem spłacić, jakie widać w zamęcie świata; i czy do trupich pośredników się nie pośpieszy ich spełnianiem, co tym łatwiej dusze do upadków przywodzić będą, które w nikim już świadectwa o śmierci Jezusa za  grzechy nie usłyszą. Bądź przez wymazanie świadectwa we mnie samej, upojeniem fałszywą radością, bądź przez ukrycie go przed ludźmi. Gorzej nawet, bo jeśli tacy zbawiciele tylko z upadku mojego ducha do radości dochodzą i nim się zabawiają, cóż mi przyjdzie z ich jałowych pouczeń, że grzechem jest, iż w smutku jestem, a w ich mocy jest mi radość zwrócić na jedno słowo? Jaki zwrot  mogą mi uczynić, skoro nie szukam przywrócenia mi nieświadomości męki Jezusa za moje grzechy, którą w niewinności czystego serca miałam; ani życia swego ocalić nie planuję?
Choć znam rozum z grzeszności i wiem, że wszystkie obawy on mi podpowiadać umie, pewności pozbawiając, to jak sercu swemu nie ufać, które świadectwo winy nosi, że nic do wykorzeniania w poczuciu należności nie ma? Zatem niech najpierw ono się wymienia, skoro rozum źle pouczyło, bo z nim w powtarzaniu swej zbrodni, wydawania Jezusa Chrystusa na śmierć, ohyda spustoszenia największa, choćby tylko na niby, w pozorach zła, niczym w igraszce ze śmierci niewinnego. 

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo