Xylomena Xylomena
48
BLOG

Ferment duchowy aż głowa kipi

Xylomena Xylomena Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Chociaż w korzeniu rozumu zdaje się o to chodzić, żeby przy nierozumieniu tego, co ma się pisane, czy mówione, przyjmować dane słowa/komunikaty do wiadomości, to w końcu jeżeli tylko o mechaniczną negację dla negacji własnego pojmowania chodzi, jako akt miły Bogu, to czy to uczestnicząc w niezrozumiałych aktach religijnych, czy w codziennym życiu społecznym nafaszerowanym sprzecznościami, z wykluczającą się wiedzą i prawami, człowiek wygląda na skazanego na Boskie miłowanie z takiego klucza...
Przynajmniej dzisiaj. Bo może w jakiś innych czasach wiedziano, co to mądrość i owi mędrcy zasługujący na politowanie z perspektywy Niebios. I którymi na wszelki wypadek warto gardzić i ludziom, żeby miarom Boskim sprzeciwu nie zadawać. Ale gdy już jedni w drugich nic mądrego usłyszeć nie są w stanie, to i nie ma kogo na mędrców mianować;  Bogu na obrazę. Czyli czas to wyraźnie zbawienny nastał?! A nawet błogosławiony, jak niejeden twierdzi, że tylko Duch Święty rozlewa się masowo na wpatrzonych we własne nierozumienie...
Jeszcze żeby umiłowanie prawdy mogło się w człowieku wziąć z braku rozumu, to aż by się prosiło taki krzyż zrzucić – że to dzięki temu bajka dobrze się skończy, bo nagle niczego do martwienia już nie będzie (bez rozumu nie sposób znaleźć do tego powód).
Podczas gdy prawda jest taka, że bezkrytycznie to człowiek umie słuchać tylko tego, kogo kocha. Ponieważ do takich granic pragnie, żeby ten kogo kocha był. Takiemu się nie sprzeciwi przy największej niesprawiedliwości, jaka padnie z jego ust, i przy zupełnym niepojmowaniu, dlaczego ów tak czy siak czyni  lub czegoś chce. Wcale nie od każdego, kto zechce niesprawiedliwością smagać na znak oznaczenia w poddaniu, czyli dla wskazania na siebie, jako obiekt miłości.
W tym też zawiera się zazdrość o miłość, że jeden drugiego upokarza niesprawiedliwością, zakazem zadawania pytań, zakazem używania rozumu i mówienia własnym głosem. Nie inaczej ze zdradą. Zdradza ten, kto upokarza się rozumem przed tymi, których nie kocha (udając, że rozumu nie posiada, nie ocenia, nie ma zdania).
Dlatego wrogom miłości bardzo łatwo ludzi do zdrady przywodzić. Gdyż mało kto wszystkich kocha, a niewielu jest tych, którzy posłuszni są w innym kluczu, niż władzy ludzkiej nad nimi. Władzy zagrażającej życiu, czy doczesnym dobrom.
Wszelkie poddania, oddania, pochodzące ze słów, umów, przysiąg, ślubowań, a nie z serca, są zdradą. Nie taką, żeby nie wybaczał ich ten, kto prawdziwie kocha, ale przecież na domiar złego, człowiek potrafi zatracić się w posłuszeństwie wbrew miłości, z wyrachowania, i tym chlubić, a nie żałować zdrady, czuć niegodnym, upadłym wobec tego, kto został wiernym.  
Kolejność – najpierw ślubuję, by do miłości dorosnąć – zaczyna się od zdrady, jako akt upokorzenia przed niekochanym. Jest przewrotnością, którą rozum potrafi mianować do miana wiary, jeśli za nic ma prawdę. Prawdę, że posłuszeństwo niekochanemu jest niewolnictwem, a nikt z niewolnika nie zrobi miłośnika. Wiara, to pojęcie spoza rozumu, dlatego rozum potrafi mu nadawać tylko fałszywe desygnaty; a dokonuje się ona aktami wtedy, kiedy (rozum) o tym nie wie. Co nie znaczy, że z zaplanowanej bezrozumności ktokolwiek uczyni znak swojej wiary. Dlatego tym, który ją widzi/zna jest jedynie Bóg. Człowiek nie jest mierniczym ani swojej wiary, ani czyjejś, żeby swoją mógł wywyższyć lub czyjąś zganić w sprawiedliwości.
Tak korzenie umysłu dla korzenia umysłu nie jest aktem wiary w Boga, bo wiary się nie da postanowić (postanowienie - właściwość rozumu).
Wśród różnych modlitw i rekolekcji popularne są zawierzenia i oddania obiektom wiary dla uzyskania łask. To może być niebezpieczne w sensie dokonania aktu zdrady właśnie. Takie mam przeświadczenie.
Ja np. jestem na czwartym dniu „oddania33” (ogólnopolskie rekolekcje internetowe) i dostałam burzy emocji i myśli od przeczytania tego „odcinka”. Co właśnie staram się zamienić w tekst (przejaw zadziałania łaski?), z taką ilością obaw wokół własnego nierozumienia tej rekolekcji, że nie wiem, czy idę w stronę tego, w kogo wierzę.
Najpierw wyszukiwanie klucza w słowach ludzkiej modlitwy do jednego zdania w ewangelii. A jakby wziąć na tej samej zasadzie z innego, to by wyszło, że Jezus sam się począł, skoro „święte się narodzi”, więc cała uzasadniana w rekolekcji dywagacja, że Matka Boska to Duch Święty, zdaje się być czyjąś zabawą w kalambury nie wiadomo o czym, do czego, jakby jakikolwiek święty nie był z Ducha Świętego. Od razu się kojarzy z grozą, żeby nie zbluźnić przeciwko Duchowi Świętemu, w jedynym akcie niewybaczalnym, jaki może zrobić człowiek. A potem dużo słów Jezusa nie wiem z czego. Z czyjegoś objawienia, czy to taka forma katechizmu? Tu jakby się przydało wyjaśnienie, co to jest, to akurat nie ma. A jest  taki Jezus, co snuje opowieść, jak sam siebie począł właśnie, że najpierw przez wieki obmyślał Maryję już od stwarzania świata, i kochał ją, potem ją stworzył, a potem się w nią wcielił ciałem dla narodzin, żeby uwielbić swego Ojca w swojej śmierci. I zamienił się w Kościół, żeby wielbić Maryję będąc Ciałem Mistycznym. Dla rozumu odjazd bezkonkurencyjny. Niekoniecznie ułatwiający miłość do Jezusa tym, co kochają Go bez takich opowieści, jak zapragnął się urodzić i zabić się dla uszczęśliwienia ojca i matki, którym był sam.
Bo to dopiero po czymś takim tłoczą się pytania, czy ja wiem w kogo ja wierzę i jak to się ma do tego, kogo kocham. Co ja zrobię, jeśli takiego Jezusa, którego kocham nie ma, bo jest całkiem inny,  niezrozumiały i obcy. Albo przeciwnie – mój jest w najlepsze i nie może na to patrzeć, jak dziwnie próbuję w Niego wierzyć o tym, kim jest z cudzych opowieści.

https://www.oddanie33.pl/dzien-4

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo