Xylomena Xylomena
151
BLOG

Granie w Kościół...

Xylomena Xylomena Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

O ile o każdej regule życiowej można myśleć jak o rodzaju gry, to w praktyce nie znam takich gier, które potrafiłyby pokazywać ludziom (dać możliwość wytrenowania?) zasadę niezabijania jako opcję dojścia do wygranej. A już szczególnie w karkołomnym trudzie na miarę bohaterstwa - przeciwstawienia się przeszkodom. Na ogół przeciwnie - wedle zasad gry na wygranego mianuje się tego, kto sam nie dał się zabić, zabijając innych wszelkimi możliwościami. Pokazywanie przeszkód do wytrwania w regule – nie dać się zabić - jest widowiskowe, bo są to konkretni napastnicy dybiący na życie, których należy przynajmniej przechtrzyć, ominać, czy rozbroić.

Czy to tylko relaks i ucieczka w łatwiejszą opcję, której abstrakcji każdy jest świadomy, nie tracąc z oczu całej gamy realnych wyborów? Szczerze wątpię.

Więcej nawet - myślę, że nie da się myśleć uspokajająco o spędzaniu czasu na grach, wobec których jest się świadomym ich zamulania danych o opcjach wyborów życiowych, ich nie uczenia człowieka, żeby nie wiadomo w ilu dziedzinach mianować je na edukacyjne.  Bo nie ma czegoś takiego jak edykacja częściowo pożyteczna, którą kiedyś i jakoś człowiek zdoła wykorzystać, pomimo że tu i teraz nie jest zainteresowany nawet tym, że żyje (z jakiego powodu i w jakim celu), a tym bardziej złożonością przeszkód własnego działania/sprawności, które sobie sam mnoży.  Gdy dany osobnik nawet nie podejrzewa, że ma coś więcej do doładowań, niż żołądek, to przecież nie będzie jeszcze tego tropić, w oparciu o jakie wybory czerpie poczucie bezpieczeństwa i swą sprawność intelektualną. W swej wielkiej próżności ma to za dobra znajdujące się w pakiecie posiadania ciała, któremu próbuje podporządkowywać swoje życie, a nawet przypisać - że oto ciało mi je dało/daje.

Nie wie, jak bardzo wolałby ciała nie mieć, jesliby to wszystko potracił. W jakie piekło egzystencjalne wpędza samo ciało. 

Z nie mniejszą ostrożnością patrzyłabym także na każdy przejaw życia sprowadzany do gry.

Skoro już się raz zauważyło, że gra nauką być nie potrafi i w czym tkwi jej ograniczenie, a wręcz jej właściwości otępiające, to nie ma powodu pokładać w niej nadziei. Przeciwnie - budzi odruchową nieufność, że ktoś albo ze złej woli, albo z ignoracji używa jej jako narzędzia wyrządzania krzydy istocie człowieczeństwa, wynosząc nad wszystko ciało. 

Czy jednak możliwe są  jakiekolwiek porządki społeczne, podzielane wartości i sposoby komunikacji między ludźmi, które nie sprowadzałyby się do jakiejś formy gry/reguł?  Trudno to sobie wyobrazić.

Aczkolwiek budowanie na byciu zupełnie niezrozumiałym, aż po cielesne wytępienie przez pozostałych ludzi, posiada swoje wyraźne spełnienie w życiu Jezusa. W każdym razie ja to tak widzę i w to nie wątpię. Nierozumienie w rodzinie, nierozumienie powoływanych do naśladownictwa (czniów), a tym bardziej niepowoływanych (żądnych mocy, czy tylko władztwa), nie mówiąc o wrogach oczywistych, których przekaz i role potraciły znaczenie wobec słów Jezusa. Zatem wyobraźnia wyobraźnią – niech sobie tkwi w swoich ograniczeniach, a praktyka mówi, że można. Bo gdyby nie była to ofiara (wyalienowania, niekwalifikowania się w ludzkie reguły i prawa, łącznie z językowymi) poniesiona dla uczenia ludzi, komunikowania z nimi, to nic by z niej nie zostało. Samo bycie nieakceptowanym i nierozumianym, co do motywów działania i mówienia, o niczym jeszcze nie świadczy, niczego nie rodzi, nie buduje. Co innego ta kolejność, kiedy to przez budowanie czegoś ponad ciałami dochodzi się do napotykania nienawiści i ostracyzmu.  

Ale dla kogo właściwie owo niepokładanie nadziei w ciałach jest aż tak straszne i doprowadzjące do furii po żądzę zabijania? Jakie ostateczne konsekwencje tkwić w tym muszą, skoro ów antagonizm nie sprowadza się do wzruszenia ramionami – no niech sobie taki odmieniec (i wszyscy mu podobni) żyje swoimi mrzonkami, a tym samym też po swojemu zbawia lub – nie, kogo tam chce i potrafi. Ileż to trzeba wiary i jakiej ogromnej, żeby żywić nienawiść aż po potrzebę zmiecenia czyichś słów/nauki i osoby z ziemi? Conajmniej utożsamiać z negowaniem jakiś własnych poglądów i racji bycia.

Ale może w ogóle niepotrzebnie staram się nienawiść racjonalizować, bo z boku patrząc to rzadko można ją uznać za przejaw rozsądku i odruchu adekwatnego do ciosów i zagrożeń (akurat przyszli mi do głowy różni pacjenci, którym wystarczy odmówić papierosa i powiedzieć jakiekolwiek „nie” w dowolnym temacie, żeby wygrażali zabijaniem, albo tylko stanąć przy nich, by przystępowali do życzenia śmierci, gryźli i pluli). I w ogóle jakie dziecko nie ma etapu z takim ciskaniem się o bzdury i zachcianki, których w życiu nie zapamięta, ani się do nich nie przyzna, że je miało, dla samych prób przejmowania kontroli nad rodzicem, jak on działa, według jakich reguł?

Tak tylko mnie naszło, po pewnym filmiku zaprezentowanym jako wywiad (spisany) księdza egzorcysty z demonem, bo tam demon wykładał swoje uzasadnienia dla nienawiści – że kiedyś to był aniołem, ale doświadczył upokorzenia planem Boga, żeby zniżyć się do służenia ludziom (użyteczności), którzy w pojęciu demona są niczym, więc nie zasługują na nic poza wytraceniem. Tak znienawidził ludzi i Boga, aż stracił możliwość przebywania w Niebie, ale tym bardziej mu się od tego nie odmieniło, a wręcz ugruntowało to jego morderczą rządzę i wolę pokonania Boga, toczenia walki na śmierć i życie, bo demon śmiertelny nie jest.

Właściwie chyba nawet więcej niż po filmiku, ponieważ ta argumentacja niezwykle zbieżnie wyglądała z tym, co wysłuchałam kiedyś na pewnym kazaniu w kościele, na którym proboszcz aż pluł z pogardy przy słowach, że ludzie bez Boga byliby niczym. Ale tego człowieka nigdy do opętanych nie zaliczałam, a tylko pozbawionych duszy (co może też niesłusznie), którzy uczepili się jeszcze wiary, że to może dar przeistoczenia ich dosięgnął, więc wszystko dobrze się dla nich skończy, byle wszyscy do utraty duszy kiedyś doszli, a przynajmniej każdy nabrał wody w usta, gdy zechce mu się coś powiedzieć własnym głosem.  Poza wszystkim też zawdzięczam temu człowiekowi bardzo przyśpieszony kurs o Kościele, bo się do tego przyłożył jak nikt – jakby występował przeciwko samemu sobie, przestrzagając przed zbliżaniem, przy jednoczesnym podziwie dla diabła za rozumność, którą ów zawsze człowieka przechytrzy.

Owo przestrzeganie przed zbiżaniem do Kościoła bazowało na takiej samej teorii grzechu, jaką w ostatnim temacie blogowym poddaje do dyskusji Hilary2, („Warunkiem popełnienia grzechu jest relacja z Bogiem. Ta więź może być bardzo słaba, ale bez niej grzech nie zaistnieje. Ludzie niewierzący, nieochrzczeni i wychowani w środowisku ateistycznym lub w religiach nie opartych na Biblii, nie są zdolni do popełnienia grzechu. W naszym społeczeństwie niewielu jest jednak takich, którzy owej relacji z Bogiem nie mają i nigdy nie mieli” (ks. Tadeusz Kwitowski) ), choć w wydaniu wspomnianego przeze mnie proboszcza bardziej dosadnie, że skoro Jezus przyszedł do grzeszników, to święci i prorocy mają się z Kościoła wynosić, bo nikt im tu niczego do zaoferowania nie ma – albo grzeszysz, albo wont, nie profanuj wybaczania, bo wtedy przyjmujesz komunię świętokradczo...

Nikomu nie kojarzy się takie podejście z graniem dla grania, walką o grę dla gry? Mi bardzo, dlatego w kontekście gier kwestię takiego pojmowania grzechu umieściłam.

Dla mnie to specyficzne (gorszące) pojmowanie misji Kościoła - jako swoistej pułapki dla diabła. A reszcie dziękujmy, idźcie sobie wolno, bo i tak wam nic nie grozi, jako osobom, których grzech nie dotyczy.

Paradoksalnie to nawet ma jakieś drogi racjonalizowania, bo jeśli sam ksiądz, czy ich mnogość są osobami niewierzacymi w nic poza grą/planem, a co niektórzy nazywają to po imieniu, że w Boga to oni nie wierzą, a tylko w ową grę, w którą wtłaczają Kościół, utożsamiają z Kościołem, to co przyjdzie diabłu z nawalania w „jaskinię zbójców”, poza tym jakby uderzał sam w siebie? Odbiera mu się głos jakiejkolwiek krytyki. Pułapka doskonała. Musiałby być słabszy na umyśle od człowieka, żeby na taki Kościół rękę podnosić, a przecież nie tak o nim uczą.

Jednak pomijając wszelkie zgadywanki, jaki Kościół i do czego służący Jezus chciał po sobie zostawić i jak Mu w urzeczywistnianiu owego planu „pomagać”, można też przyjąć za fakt, że po prostu zrobił to i już – bez ludzkiej łaski i czekania, kogo jak olśni w tym temacie, wedle mądrości wielkiej (diabelskiej?), czy przez jej przeciwieństwo (a to tylko u ludzi). A jedynie ci, którzy w to wątpią, niech idą do diabła i grają w co chcą do upojenia!  

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo