Xylomena Xylomena
96
BLOG

Komentarz do nabożeństwa pokutnego za grzechy Kościoła

Xylomena Xylomena Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

homilia abp Grzegorza Rysia

Ani doświadczonym wykorzystaniem seksualnym nie trzeba być, ani jego rodziną, ani świadkiem, aby przychodziło zgorszenie i wszelkie zwątpienia, czy działania Kościoła instytucjonalnego dobremu służą. Nie ma w tym związku. I biskup Ryś nie zwątpił, skoro w kazaniu go słychać. Co mnie nie dziwi.

Pamiętam, że nawet dzieckiem będąc nie potrafiłam się zgorszyć, że mój pokój rodzice najęli na miejsce schadzek jednemu księdzu, który umieścił w nim swoją „żonę”, która mu dzieci rodziła. Nie potrafiłam i po dziś dzień nie potrafię, bo człowiek ten poczytywał to sobie za swą ludzką słabość, ukrycia dla niej między niewierzącymi partyjniakami szukając. I tą kobietę chciał chronić, utrzymanie jej zapewniając, i po cywilnemu się nosił, żeby zgorszenia nie siać. Kultu dla siebie za to nie oczekiwał (chociaż ten zdawał się i tak przychodzić, bo wieść potem niosła, że w coraz znamienitsze awanse szedł).
Bliżej mi do zgorszenia było, kiedy parę lat później własny ojciec wiarę w Boga z głowy próbował mi wybijać powtarzaniem, że księża to tacy sami ludzie jak wszyscy, a cała ich nauka, to tylko na oduczanie ludzi myślenia, żeby mieć bezwolne barany i do niczego więcej. Podczas, gdy mi do głowy nie przyszło myśleć, że oni jacyś inni, poza wyniosłością, ani jakim sposobem od wiary w nich miałaby zależeć wiara w Boga. Ojciec musiał się bać, że moja wiara jest na podobieństwo wiary jego rodziców ze wsi, dla których ksiądz i Bóg to było jedno. A to już gorszące było, bo jeśli siebie brał za światlejszego od swoich rodziców, z jakiego tytułu mnie pouczał, jak mam wierzyć, skoro jego dzieckiem byłam?
Jednak niczym takie zgorszenie, że mój ojciec czci dla swego rozumu się domagał, żadnego poza własnym nie czcząc, w porównaniu ze zgorszeniem Kościołem, jakie przyszło na mnie  w zaawansowanej dorosłości – kilka lat po trzydziestce.
Wówczas, podług nauk Kościoła, w statusie nienaprawialnej grzesznicy byłam, bo doszłam do drugiego małżeństwa cywilnego bez zainteresowania Kościołem, a jeszcze starałam się je rozwiązać rozwodem po kilku latach separacji, i kilkoro dzieci miałam nie z jednego ojca. W każdym razie miałam w tym czasie zakaz przyjmowania Komunii św. - nie uzyskiwałam rozgrzeszenia, chociaż  z mojego punktu widzenia, tym, co mnie skłoniło do szukania sakramentów na nowo, był żal z całego życia, uznanie, że gdybym się ich trzymała, ochroniłoby mnie to przed ludźmi, którym dałam do siebie przystęp w zgodzie na nieposzanowanie przez nich Jezusa, dlatego i sama szacunku nie doczekałam. O chrzest dzieci udało mi się doprosić, uzyskały jakąś właściwą dyspensę biskupią – tak to miałam przedstawione – i przeszły chrzest własnymi słowami (łącznie z czterolatkiem), a dziewczynki potem od razu spowiedź i Komunię (z czego doszły mnie słowa zgorszenia od rodziców chrzestnych, kto to słyszał, żeby  po chrzcie się spowiadać, jakby sakramentu oczyszczenia w nim nie było – ale na przepisach urzędowych, to ja się kompletnie nie znam i do takich to mi nijak się odnieść).
Moje własne zgorszenie stopniowym było, kiedy odkrywałam, że to nie przez nieznajomość mojej osoby/ducha, czy jakieś przepisy, wykluczana jestem, ale przeciwnie. I ja znana jestem ze swoją śmiercią oraz doświadczeniem ewangelii; i pojęcie żalu doskonałego w Kościele znane jest. Przedstawiano mi naukę, że do zadośćuczynienia Bogu  mogę dojść tylko przez małżeństwo, którego wówczas nie chciałam i do którego niechciana byłam (bylebym zawarła je jednostronnie za zgodą niewierzącego małżonka, który wkrótce po chrzcie dzieci został buddystą) lub przez obdarzenie miłością kapłanów.
Której to miłości w jakimś sensie mi nie brakowało, ale nie do zbliżenia seksualnego. Zarówno z tego powodu, że po osobistym ślubowaniu Bogu byłam (nieinicjowania zbliżeń z mężczyznami ), jako aktu wdzięczności za przywrócenie mi rozumu po obłędzie (traceniu pamięci, niezdolności czytania, pisania oraz wysiadaniu wysławiania się), jak i z tego, iż tego rodzaju długu we mnie nie było, jak doświadczenie orgazmu z mężczyznami (orgazmu jako aktu zawierzenia rozumu).
Takie królowanie w godności kapłańskiej, nawet gdy tylko zmierza do seksualności sakralnej, a nie jest w pełnym rozkwicie, jak to przede mną roztaczano, że i do seminarium mogę się umówić „na kiełbaski”, musi gorszyć i wyostrzać czujność, co do wszelkich zawierzeń, czemu by miały służyć poza utratą ducha.
Bo co innego ksiądz, który ulegając własnej słabości, za własną ją ma, gdyż taki jest skory do niej przyznać, poczuwać, a co innego ten, który Jezusem zastawia, że to w Jego żądzy jest, by ciało kapłana obiektem kultu seksualnego czynić, a sam tym ciałem już nie jest.
Gdy tak odmienne duchy są w Kościele, nie sposób potem osądzić wiadomości, że w którychś kościołach świata do profanacji doszło, pozorującej symbole Jezusa na akty obsceniczne. Czy to działanie szatana z nienawiści do Jezusa, czyli nic nowego, czy akty ofiar Kościoła, na których nauka seksualności Jezusa się nie przyjęła i już nawet nie wierzą, że jest się komu na to poskarżyć? To drugie wołałoby o duże zmiany.
Dlatego, kiedy ja słucham takiego nabożeństwa pokutnego za grzechy Kościoła, jeszcze bardzo daleko mi do wzruszeń i łez, jak to wyczytuję w niektórych komentarzach, bo na drugiej szali stawiam na przykład nabożeństwo, na którym ktoś wpadł na pomysł, żebym przepraszała Jezusa za swą oziębłość. Podobnie nieufność, odwołując się do nauki przekazywanej przez siostrę Faustynę, cytowaną w nagraniu, do którego się odnoszę.
A przecież gdybym tylko na jej mądrości się oparła, że stygmaty w obecności grzesznika się ujawniają (według mojej przy błądzeniu własnym), to wówczas  swoje musiałabym czytać, jako ujawniające się pod spełnianie woli konkretnych kapłanów. Zatem jak ogromne musiałyby być ich grzechy, skoro taka grzesznica jak ja, krzyżem była przy nich oznaczana? Ja nie jestem zakonnicą (nie licząc konsekrowania ślubem osobistym), ja nie jestem dziewicą i ja nie jestem świętą, co by zniosła choć ułamek tego, co siostra Faustyna z miłości do Jezusa. Zasadniczo nawet nie podobałoby mi się takie oblicze Boga, które szukałoby mojego mamienia słowem – że On żąda, przyprowadź mi dusze takie, a takie, a ja mam tylko powiedzieć, że właśnie je przyprowadzam, jako wypełnienie uczynku, choć ani śladu jego wykonalności nie widzę i najmniejszego pomysłu nie mam, jak kiedykolwiek spełnić bym to przyprowadzanie dusz mogła. Jedynie tyle, że akt poddania rozumu się dokonuje, to może i jaki świętości zarazem, co tylko uniesienie miłosne pojąć może.
Gdyby taki Bóg mi się podobał z wyrozumowania, to ci wszyscy, którzy teraz na ten sam sposób bawią się w RPGi, że gadają ze sobą o tym, co się dzieje według ich wyobraźni, a nie rzeczywistości, też by mi się podobali, jako potrafiący sprawiać coś dobrego. A tak nie jest. Mam ich za bawiących się w bluźnienie Duchowi Świętemu, że tylko świadomość grania nie pozbawia ich zmysłów. Są jak chodzący po linie dla niebezpieczeństwa, które przypisują sobie za odwagę, gdy jest ono nikomu niesłużącą brawurą, ze stadem przyglądających się diabłów, na kogo rzucić się ono zdoła w zapomnieniu jego.
Nie widzę tego, bo jeżeli nie prawdą człowiek miałby się doskonalić, to czym, co innego miałoby moc ocalania go? Więcej nawet – po cóż te wszystkie ocalenia i zawierzenia, jeśli miałyby być dla zignorowania prawdy? 

wersja czytana niniejszego tekstu

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo