Wypłacając esbekom wyższe emerytury niż antykomunistycznym opozycjonistom, Rzeczpospolita pokazuje, jakie postawy ceni i nagradza, czyjego dziedzictwa kontynuatorami czują się obecnie rządzący. A to już pachnie gloryfikacją komunizmu i podległości Moskwie.
Minęła kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Czterdziesta już czwarta. Jest to wystarczająco długi czas, by móc spojrzeć, jak traktowano ten okres naszej historii i strony tego konfliktu przez 36 lat Niepodległej Polski. Jak odniosła się do dekady lat osiemdziesiątych III Rzeczpospolita.
Twórcy stanu wojennego i gorliwi wykonawcy ich rozkazów przeszli suchą stopą przemianę ustrojową, nie tylko nie ponosząc praktycznie żadnej odpowiedzialności, a wręcz w swej dominującej części znaleźli się wśród beneficjentów nowego systemu.
Nieliczne procesy sądowe, dotyczące jedynie najgłośniejszych zbrodni, traktować można jako listek figowy, a prowadzone były tak, by przypadkiem nie zrobić mordercom specjalnej krzywdy, a najlepiej nie skończyć ich za życia oskarżonych. Przypomnę tylko ciągnący się 28 lat proces morderców z Wujka, czy przeciągane do granic możliwości procesy morderców Wybrzeża i twórców stanu wojennego. O braku jakiejkolwiek odpowiedzialności oprawców sądowych nie ma co wspominać. Założono milcząco, że 4 czerwca 1989 cudownie przemienili się w kryształowych, praworządnych demokratów.
Inna była sytuacja tych, którzy z nimi walczyli. Nikt ich już wprawdzie nie ścigał, ale co stracili, to stracili, a w nowej sytuacji musieli radzić sobie sami. Była wprawdzie w Sejmie próba jakiegoś zadośćuczynienia, ale na próbach się skończyło. Może przekonało posłów wystąpienie Adama Michnika, który „w imieniu poszkodowanych” zrzekł się wszelkich roszczeń. Na jakiej podstawie Adam Michnik wypowiadał się „w imieniu”, do dzisiaj nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że należy on do tych nielicznych działaczy antykomunistycznych, którzy szybko i dobrze dołączyli do beneficjentów zmian. Innym tak dobrze nie poszło i wielu z nich żyło w warunkach, które trudno nazwać nawet skromnymi. Wielu zmarło w biedzie i zapomnieniu. Opisywanie ich losów w wolnej Polsce to temat na osobna książkę.
Symboliczną kulminacją tej sytuacji był rok 2014. Wiosną zmarł Wojciech Jaruzelski i Polska pożegnała go godnie pogrzebem państwowym, jaki zapewnił mu Donald Tusk. Gdy zimą zmarł Kazimierz Świtoń, następczyni premiera Tuska – Ewa Kopacz odmówiła państwowego pogrzebu twórcy pierwszych Wolnych Związków Zawodowych. Trudno o lepsze wykazanie jakie postawy i działania ceniła Rzeczpospolita pod rządami Platformy Obywatelskiej.
Sytuacja zaczęła zmieniać się w roku 2015, w którym uregulowano status działacza opozycji antykomunistycznej i osoby represjonowanej, dzięki ustawie podpisanej jeszcze przez prezydenta Komorowskiego. W tymże roku władzę przejęło Prawo i Sprawiedliwość, które dzięki kolejnym regulacjom doprowadziło do zapewnienia żyjącym działaczom antykomunistycznym godziwych warunków życia. Ich emerytury, choć dalekie od kokosów, zapewniają możliwość zupełnie przyzwoitego życia. Szczególnie istotne są ułatwienia w dziedzinie zdrowotnej i opiekuńczej, jako że jest to grupa w zdecydowanej większości chorująca i, co tu dużo mówić, odchodząca.
Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało też o obniżce wysokich, i często wcześnie uzyskanych, emerytur esbeckich. Wywołało to oczywiście głośne protesty. W mediach opozycyjnych widzieliśmy wzruszające wypowiedzi sympatycznych staruszków, skarżących się na krzywdę, jaka ich spotkała. A to pani Kiszczakowa twierdziła, że za obniżoną emeryturę nie będzie mogła utrzymać dwóch domów, a to jakiś generał płaczliwym głosem alarmował, że za dwa tysiące to on nie przeżyje. To, że w tamtym czasie za te dwa tysiące musiała żyć cała masa uczciwie pracujących Polaków, antypisowskie media nie zauważały.
Trudno się dziwić protestom zainteresowanych. Zdumienie wzbudziło dołączenie do nich ówczesnej opozycji, szczególnie Platformy Obywatelskiej, w której było wielu polityków z solidarnościową przeszłością. Jej liderzy głośno zapowiadali „naprawienie krzywd” po dojściu do władzy. Platformerski sprzeciw wobec „krzywdy” krzywdzicieli to klasyczny przykład zwycięstwa zaślepienia polityczną nienawiścią nad przyzwoitością.
Po objęciu rządów przez koalicję 13 grudnia, przywracane są esbekom ich dawne, wysokie emerytury. Co więcej, otrzymują oni wyrównanie za lata krzywdy. Jak wysokie, każdy może sobie policzyć. Wystarczy pomnożyć wysokość utraconych świadczeń przez lata pisowskiego reżimu, a wyjdzie całkiem okrągła sumka.
Nie piszę tego, by postulować podwyższenie emerytur antykomunistów nad poziom esbeckich, choć przydało by się jakieś ich podwyższenie. Jak wspomniałem, obecna ich wysokość wystarcza na spokojne życie. Sytuacja zmienia się, gdy pojawiają się duże wydatki na ratowanie zdrowia, co w tym wieku jest raczej typowe. Wtedy sytuacja staje się nieciekawa.
Chodzi mi o sprawy bardziej zasadnicze. Wypłacając esbekom wyższe emerytury niż antykomunistycznym opozycjonistom, Rzeczpospolita pokazuje, jakie postawy ceni i nagradza, czyjego dziedzictwa kontynuatorami czują się obecnie rządzący. A to już pachnie gloryfikacją komunizmu i podległości Moskwie.
Nie jest to tylko moja opinia. Podczas spotkania w Siedlcach, przed wyborami w roku 2023, Donald Tusk, odpowiadając skarżącemu się emerytowanemu esbekowi, zapowiedział, że gdy PO wygra wybory, wówczas "krzywdy zostaną naprawione". Zaznaczył jednak, że byłoby niesprawiedliwością, gdyby ofiary miały gorzej niż oprawcy.
A jest jak jest. Cóż, premier przyzwyczaił nas do tego, że nie należy brać jego słów poważnie.
Inne tematy w dziale Polityka