Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
413
BLOG

Na Zachodzie zmiany

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

To już nie apokaliptyczne wizje politycznych Kasandr. Na naszych oczach rzeczywistością staje się logiczna konsekwencja radosnej, lewackiej utopii miltikulti, czyli wprowadzania wielokulturowości w krajach Europy Zachodniej.

Spacerując niedawno po centrum Wiesbaden – do niedawna jednego z najbardziej prestiżowych i drogich miast w Niemczech, poczułem się jak w dużym, turystycznym mieście Bliskiego Wschodu. Wśród niespodziewanie dużej ilości charakterystycznie ubranych arabskich kobiet, rdzenni mieszkańcy sprawiali wrażenie turystów. Tym bardziej, że Arabowie spacerowali zwykle z gromadką dzieci a Niemcy solo. Nie wyglądało to jeszcze tak, jak w parku w angielskim Birmingham, gdzie wśród spacerowiczów nie sposób znaleźć Europejczyka, jednak porównanie wieku spacerujących w Wiesbaden Niemców i Arabów nie pozostawia wątpliwości, jak będzie to miasto wyglądać za dwadzieścia lat.

Już w ubiegłym roku w państwowych szkołach w Austrii naukę rozpoczęło więcej dzieci muzułmańskich niż katolickich. A w tym roku usłyszałem od rodziców z miasta na obrzeżach Zagłębia Ruhry, że przestali posyłać swoje córeczki do przedszkola, bo były jedynymi w grupie niemówiącymi po arabsku.

Wielokulturowość i zmiany w strukturze narodowościowej są już faktem a pokojowe współżycie ludzi różnych kultur i ich wzajemne ubogacanie się pozostają lewacką ułudą. O ile w „starej” Europie stopniowanie zmian przez lata znieczuliło rdzennych mieszkańców, o tyle na terenach „nowej” Unii zmiany te wywołują opór.

Śmierć młodego człowieka, ugodzonego nożem przez muzułmańskich imigrantów wywołała duże i gwałtowne demonstracje w saksońskiej Kamienicy. Nawiasem mówiąc, dość komicznie wyglądało hasło manifestantów „My jesteśmy narodem”, nawiązujące do antykomunistycznych demonstracji przed upadkiem muru berlińskiego, przy monstrualnych rozmiarów głowie Karola Marksa, pozostawionej jako swoista ozdoba w centrum miasta, noszącego w czasach komunistycznych nazwę Karl-Marx-Stadt.

Niemcom nie było jednak do śmiechu. Polityków i media ogarnęła fala przerażenia. Nie tragiczną śmiercią młodego człowieka a reakcją na nią. Reporterzy prześcigali się w znajdywaniu inspiracji neonazistowskich a komentatorzy zastanawiali się, skąd biorą się takie gwałtowne, ksenofobiczne reakcje i jak im zapobiegać. Jako antidotum wymyślono i zrealizowano koncert. Nie wiem, czy liczono na to, że, poruszeni artystycznym przekazem, młodzi muzułmanie wyrzekną się przemocy i grzecznie zintegrują się z Niemcami, spożywając wspólnie piwo i wieprzowe kiełbaski, czy na to, że młodzi Niemcy spokojnie przyjmą rolę ofiar.

Efekt osiągnięto raczej średni. Kilka dni później w sąsiedniej Saksonii – Anhalt kolejna śmierć młodego człowieka po bójce z imigrantami. W pierwszych publicznych wypowiedziach miejscowe władze uspokajały i zapewniały, że są przygotowane i nie dopuszczą do … takich wystąpień jak w Kamienicy. Wszystko zgodnie z obowiązującym schematem: obawa, by Niemcy nie zareagowali zbyt gwałtownie i ani słowa o przyczynach tych reakcji, czyli zachowaniu muzułmańskich imigrantów i bankructwie polityki multikulti.

Zewnętrznemu obserwatorowi trudno dostrzec w tym logikę. Logiki rzeczywiście, jak we wszystkich lewackich teoriach i działaniach, nie za dużo. Istnieje jednak pewna, nie tak znów odległa, analogia historyczna.

Wygląda na to, ze zalewający Niemcy muzułmanie, świadomie czy nie, przystępują do realizacji projektu, o jakim myśleli co niektórzy liderzy koalicji antyhitlerowskiej, czyli „Ostatecznego rozwiązania kwestii niemieckiej”. Natomiast niemieckie władze i odpowiednie służby spełniają rolę analogiczną do tej, jaką w czasie ostatniej wojny spełniały Judenraty i Judenpolizei: pilnują, by ofiary bez sprzeciwu i ze zrozumieniem przyjęły swój los.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka