Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
460
BLOG

W październiku o Wrześniu

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Siedząc wygodnie w fotelu, popijając piwko, oglądamy mecz i widzimy dokładnie jakie błędy popełniają grający. Co za ślepiec, nie widział wychodzącego na pozycję. Przecież dokładnie widać, że trzeba było podawać w lewo a nie prawo. Widać wyraźnie w zwolnionym tempie i ujęciu z innej kamery. Fotelowemu ekspertowi, który od lat nie dotknął piłki, nie przychodzi do głowy, że tenże ślepiec mógł nie widzieć partnera a na podjęcie decyzji miał ułamek sekundy, bez korzystania ze zwolnionych powtórek.

Podobnie w okolicach września następuje wysyp fotelowych ekspertów oceniających politykę Polski międzywojennej a raczej potępiających jej przywódców. Mądrzejsi o osiemdziesiąt lat historii, uzbrojeni w wiedzę z kolorowych czasopism, łatwo szafują ocenami: Beck to idiota a Śmigły to skończony dureń. Myślą kategoriami drugiej dekady XXI wieku, ahistorycznie, nie uwzględniając sytuacji, w jakiej przyszło działać tymże idiocie i durniowi, ich doświadczeń, dostępnej wiedzy, sposobu myślenia a także postaw i dążeń przywódców innych państw naszego kontynentu.

Na tym tle polscy przywódcy, choć można im wiele zarzucić, szczególnie w polityce wewnętrznej, wydają się być bardzo trzeźwo stąpającymi po ziemi. Zdawali sobie sprawę z rosnących niebezpieczeństw i podejmowali działania najlepsze z będących w zasięgu ich możliwości. A że nie znaleźli sposobu na uniknięcie katastrofy? Takie sposobu najprawdopodobniej wtedy nie było.

Od kiedy pamiętam, a pamiętam już dużo, sanacyjnym rządom zarzucano, że wiążąc się sojuszem z Francją, zapomniały o mądrej sentencji „Szukajcie przyjaciół blisko a wrogów daleko”. Pozorna mądrość tej sentencji przywoływana jest przez fotelowych ekspertów od dziesięcioleci, choć znający historię wiedzą, że sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi, znacznie częściej wrogami. Tymczasem oczywistym jest, że przyjaciół należy szukać ani daleko, ani blisko, lecz tam, gdzie się znajdują, przy czym w polityce, oprócz przyjaźni, ważna, a może i ważniejsza, jest wspólnota interesów. Wrogów natomiast nie trzeba szukać, sami się znajdują.

Jakich przyjaciół wśród sąsiadów powinna szukać wówczas Polska? Spójrzmy na mapę. Wśród siedmiu ówczesnych sąsiadów II RP przyjazne relacje łączyły nas jedynie z Rumunią i małą Łotwą. Rumunia była naszym formalnym sojusznikiem na wypadek agresji sowieckiej. Relacje z pozostałymi sąsiadami były różne: złe albo bardzo złe. I to raczej nie z polskiej winy, chyba, że winą było samo jej istnienie. Obaj nasi najwięksi sąsiedzi od początku istnienia państwa polskiego zgodnie dążyli do jego likwidacji. Ci, którzy mówią o konieczności dogadania się z jednym lub drugim z nich, zapominają o traktacie w Rapallo, dzięki któremu rozkwitła współpraca Sowietów i Niemców w rozwijaniu ich potencjałów militarnych, omijająca postanowienia Traktatu Wersalskiego.

Można, jak czynią to twórcy historii alternatywnej, snuć wizje wspólnego z Niemcami pochodu na Moskwę, zachowania swej niezależności wobec sojusznika a później gładkiego przejścia na stronę aliantów i skorzystania jeszcze z pobicia przez nich Niemiec. I wszystko to pięknie, ładnie, jak to w historii alternatywnej, gdy bierze się pod uwagę jedynie korzystne wersje wydarzeń. A ja zadam trochę pytań: Co byłoby, gdybyśmy wtedy nie pobili Sowietów? Skąd wiemy, że byłaby jakaś wojna na zachodzie i alianci, do których moglibyśmy dołączyć? Przecież Francja i Anglii weszły do wojny w obronie Polski. W przypadku sojuszu polsko – niemieckiego powodu do wojny by nie było i Polska znalazłaby się w potrzasku. Sojusz z Hitlerem nie uchroniłby również – jak chcą fotelowi eksperci – polskich Żydów, tak jak sojusz z Niemcami Węgier, Słowacji czy Rumunii nie uchronił mieszkających tam Żydów od bliskiego poznania imponującego wytworu niemieckiej techniki zlokalizowanego między Katowicami a Krakowem. Ogólnie niezależność sojuszników Niemiec była dość umiarkowana, o czym świadczy choćby przykład Węgier, sprowadzonych nagle ze statusu sojusznika do kraju okupowanego.

W czasach mojej młodości oficjalni historycy twierdzili, że sojusz z Sowietami umożliwiłby Związkowi Radzieckiemu obronienie nas przed Niemcami. Fakt, że Armia Czerwona posiadała wtedy więcej czołgów i samolotów niż pozostałe armie świata razem wzięte. Jednak wartość bojową tych mas sołdatów i pozostającego w ich dyspozycji złomu mogliśmy poznać już we wrześniu ’39, gdy nieliczne polskie oddziały skutecznie powstrzymywały a czasem i rozbijały przeważające siły krasnoarmieńców i później, podczas wojny zimowej, gdy potężna Armia Czerwona nie potrafiła poradzić sobie z małą Finlandią a wreszcie podczas niemieckiego Blitzkriegu.

Fotelowi sowietofile nie zauważają doświadczeń historycznych. Z sowieckiej ochrony skorzystali Bałtowie i w jej efekcie ich państwa zniknęły z map na pół wieku. Trudno przypuszczać, by z Polską było inaczej.

No to może sojusz z Czechosłowacją? Z dzisiejszego punktu widzenia oczywistość. Dziś wszystkie państwa Międzymorza gotowe są do większej współpracy ale w dwudziestoleciu międzywojennym tak nie było. Elity powstałych wtedy państw uważały, że ich niepodległość dana im jest na zawsze, przynajmniej na bardzo długo, a najbardziej pasjonowały się konfliktami sąsiedzkimi. Te konflikty wynikały wprost z postanowień Traktatu Wersalskiego i tego z Trianon. W efekcie przywódcy Czechosłowacji największe – i jedyne – zagrożenie widzieli ze strony Węgier i Polski, budując umocnienia na granicach z nimi. Czesi obawiali się polskiego rewanżu za ich agresję na Śląsk Cieszyński w czasie, gdy Polska zaangażowana była w wojnę na wschodzie. Było to dwadzieścia lat przed Wrześniem. Czy dzisiaj moglibyśmy z pełnym zaufaniem zawierać sojusz z państwem, które napadło na nas w roku 1999, zaanektowało kawał polskiej ziemi i od tego czasu odnosiło się do nas, powiedzmy, mało przyjaźnie?

Czesi rywalizowali z Polską o miano lidera tej części Europy i bycie najlepszym sojusznikiem Francji. Ta właśnie krańcowa lojalność wobec Francji kazała im pozwolić rozebrać swój kraj, gdy francuski sojusznik sobie tego zażyczył. Poza tym, Czechosłowacja opierała swoje bezpieczeństwo na sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Trudno o bardziej księżycową politykę.

Gwoli prawdy należy tutaj odnotować, że w momencie nieuchronnego już upadku państwa, czechosłowacki prezydent zwrócił się oficjalnie prezydenta RP z propozycją negocjacji na temat korekty granic, w domyśle zwrotu spornych terenów, co miało umożliwić nawiązanie współpracy militarnej. Jednak na jakiekolwiek rozmowy było już wtedy za późno.

Podobnie postawa rządzących Litwą wykluczała jakikolwiek sojusz z Polską, z którą Litwini pozostawali – według nich – w stanie wojny. Polsko – litewską granicę uznawali jedynie za linię demarkacyjną. Spowodowane to było przede wszystkim kwestią przynależności państwowej Wilna, które Litwini uważali za swoją stolicę.

Rządzący Litwą naprawdę wierzyli, że po upadku Polski Litwa będzie istnieć między Niemcami i Sowietami jako suwerenne państwo i powiększy swoje terytorium. Stąd wielka radość z wyniku wojny w ’39 i przekazania im Wilna przez Sowietów. Życie w ułudzie trwało zaledwie kilka miesięcy, po których ani Wilno, ani Kowno nie były już litewskie.

Stanisław Cat Mackiewicz, krytykując władze sanacyjne, zdefiniował pojęcie sojuszu naturalnego i egzotycznego. Tym ostatnim był, według niego, polski sojusz z Anglią i Francją. Otóż sojusz naturalny to, według Cata, sojusz takich państw, gdzie upadek jednego z nich powoduje zagrożenie dla niepodległości drugiego, na przykład Polski i Litwy. Egzotyczny natomiast to taki, gdy upadek jednego z sojuszników nie zagraża egzystencji drugiego, na przykład Polski i Francji.

Cat nie zauważył, ze upadek Polski spowodował zagrożenie a w konsekwencji utratę niepodległości Francji, więc sojusz tych dwóch państw był sojuszem jak najbardziej naturalnym a nie egzotycznym. Dramat polegał na tym, że nie rozumieli tego, oprócz Cata, również francuscy przywódcy.

Francja nie była tez sojusznikiem odległym. Sąsiednia Rumunia była z Polską związana sojuszem obronnym przeciw agresji sowieckiej. I to było naturalne. W razie wojny Rumunia znalazłaby się na linii frontu, tak jak i my. Natomiast w wypadku wojny z Niemcami, wojsko rumuńskie musiałoby przebyć kilkaset kilometrów, by przyjść z pomocą. Francuzi zaś mieli Niemców w zasięgu strzału. Musieli tylko chcieć strzelać.

Oceniając politykę władz II RP nie możemy abstrahować od ich doświadczeń. Sanacja przejęła władzę w roku 1926 a więc zaledwie sześć lat po zakończeniu wojny polsko – bolszewickiej. Jak traktowaliśmy dziś państwo, które napadło na nas w roku 2013 lub pomagało temu agresorowi? Mielibyśmy tyle zaufania do niego, by zawrzeć sojusz?

W latach 1919 – 1920 wszyscy nasi sąsiedzi, za wyjątkiem Rumunii i Łotwy, pomagali czynnie bolszewikom. Pomoc uzyskaliśmy jedynie z Węgier i Francji. Z Francji w postaci misji wojskowej a z Węgier w postaci transportu amunicji i wyposażenia. Transport z Węgier dotarł przez Rumunię, która, choć skonfliktowana z Węgrami, jako jedyna przepuściła pomoc dla Polski. Pomocy tej nie przepuściła Czechosłowacja. Nie przepuściła też węgierskiej kawalerii, mającej wspomóc Polaków, jak również pomocy materialnej z Francji.

Wolne Miasto Gdańsk także zablokowało dostawy dla Polski a Litwa przepuszczała oddziały bolszewickie i atakowała polskie. Niemcy z kolei przygotowywały atak na Polskę wiosną 1919, co, w połączeniu z sytuacją na wschodzie, mogło oznaczać koniec Rzeczypospolitej, tak jak stało się to w 1939. Nie doszło do tego dzięki zagrożeniu Niemcom interwencją przez Francję. Trudno więc dziwić się, że polscy przywódcy traktowali Francję jako sprawdzonego sojusznika.

Dlaczego Francja nie zachowała się tak dwadzieścia lat później? Na to nie mam dobrej odpowiedzi. A czy rządzący Polską mogli przewidzieć tę zmianę postawy? Raczej nie. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby wtedy, że Francja, mając swego odwiecznego wroga – takimi byli wtedy dla siebie Niemcy i Francuzi – dosłownie na talerzu, nie kiwnie palcem. A wiele więcej robić nie musiała.

A więc Polska przegrała w ’39 z kretesem a Niemcy triumfowały, tak? Pozornie tak, jednak w dłuższej perspektywie wygląda to trochę inaczej.

Celem Blitzkriegu było zniszczenie przeciwnika w ciągu 3 – 4 dni lub zadanie mu takich strat, w sile żywej i terytorium, by przyjście sojusznicza pomoc nie miała już sensu. Tego celu Niemcy nie osiągnęły, Blitzkrieg się nie udał.

3. września trwała zacięta bitwa graniczna a zdobycze terytorialne Niemców były dość mizerne. Ta sytuacja wpłynęła na decyzję Anglii i Francji o wypowiedzeniu im wojny. Tak więc już trzeciego dnia wojny Hitler znalazł się w sytuacji, której obawiał się najbardziej – wojny na dwa fronty. W tym momencie Niemcy wojnę przegrali.

Polscy przywódcy zdawali sobie sprawę z dysproporcji sił i wiedzieli, że samodzielnie prowadzenie wojny z Niemcami jest bardziej niż ryzykowne, więc celem ich było wciągniecie do niej silnych sojuszników. Z kolei wojnę na dwa fronty uważali za niemożliwą i mogącą spowodować biologiczne unicestwienie narodu, stąd późniejszy rozkaz Naczelnego Wodza by nie walczyć z Sowietami. Polskim celem było uczynienie wojny polsko – niemieckiej wojną europejską, by po powszechnym pożarze, mogła wyłonić się jego popiołów Niepodległa, tak jak stało się to dwadzieścia lat wcześniej. I ten cel Polska osiągnęła, wojna stała się europejską a później światową.

Militarnym celem Polaków było powstrzymanie niemieckiego uderzenia przy granicy do czasu wejścia do wojny aliantów a następnie możliwie uporządkowany odwrót w kierunku przedmościa rumuńskiego, gdzie, korzystając z przewożonych przez Rumunię francuskich dostaw, zamierzali bronić się do czasu alianckiej ofensywy.

Wieczorem 16. września oficerowie polskiego sztabu Generalnego mieli dobry powód do otwarcia szampana. Walki toczyły się sporej odległości od przedmościa rumuńskiego, prawie wszystkie duże jednostki zachowały zdolność operacyjną i w ciężkich walkach wiązały gros sił Niemców, którzy musieli pozostawić zachodnią granicę z symboliczna obroną. Impet Niemców słabł, pojawiały się problemy zaopatrzeniowe a Polacy organizowali jednostki rezerwowe i kontruderzenie. Nazajutrz, zgodnie z umową, miała ruszyć francuska ofensywa a to znaczyło, że wojna wkrótce skończy się klęską Niemiec.

Niestety, zamiast Francuzów, wkroczyli Sowieci.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura